Obszary niewiedzy. Lewicowa krytyka literacka

logo

Łukasz Moll - Zemsta ekonomii politycznej

Chantal Mouffe. 2015. Agonistyka. Polityczne myślenie o świecie. Tłum. Barbara Szelewa. Warszawa: Wydawnictwo Krytyki Politycznej.

Środowisko Krytyki Politycznej od początku działalności zaliczało Ernesto Laclaua i Chantal Mouffe do swoich najważniejszych intelektualnych punktów odniesienia. Chociaż czasy, w których można było z grupą skupioną wokół Sławomira Sierakowskiego wiązać nadzieję na powstanie lewicowej partii politycznej, minęły, i to najprawdopodobniej bezpowrotnie, wiele z treści wprowadzonych przez Krytykę Polityczną do polskiego obiegu idei zakorzeniło się w nim i część z nich wykorzystywana jest przez inne środowiska lewicy. Jeśli chodzi o projekt hegemonii Laclaua i Mouffe, należy zauważyć, że chociaż sama KP jedynie „dozbroiła” dyskursywny arsenał w przemilczane wcześniej w Polsce prądy emancypacyjne, ale zrezygnowała z konstrukcji politycznego łańcucha ekwiwalencji wokół „pustych znaczących” – zadowalając się skromniejszą rolą środowiska opiniotwórczego – to projekt ten stanowi nadal źródło inspiracji dla tych środowisk, które przejawiają ambicje wyjścia z intelektualnych salonów do tradycyjnie rozumianej sfery polityki.

Wydana właśnie przez Wydawnictwo Krytyki Politycznej najnowsza praca Chantal Mouffe, Agonistyka. Polityczne myślenie o świecie, stanowi dobrą okazję do podjęcia namysłu nad polityczną użytecznością propozycji wyłożonej po raz pierwszy w pełnej formie już trzydzieści lat temu w Hegemonii i socjalistycznej strategii przez argentyńsko-belgijski duet filozofów. Tym bardziej, że to Mouffe w tym duecie przejawiała większe zainteresowanie jej bezpośrednim spożytkowaniem politycznym i odniesieniem do aktualnych podziałów, sporów i nowych wyzwań w polityce instytucjonalnej.

Agonistyka jest świadectwem gotowości do polemik i chęci odgrywania przez belgijską filozofkę polityki roli intelektualnego zaplecza dla lewicy. Zebrany w tym tomie materiał powstał z interwencji i stanowisk, jakie Mouffe zajmowała w ostatnich latach, stając w obronie swojej agonistycznej wizji polityki i krytykując konkurencyjne projekty. Stąd zaznajomiony z pracami Mouffe i Laclaua czytelnik znajdzie w Agonistyce niewiele pogłębionej pracy filozoficznej. Autorka bazuje raczej na wypracowanym uprzednio dorobku, odnosząc go do krytyk i zmieniającego się kontekstu politycznego. Konstruowana przez nią argumentacja jest przewidywalna. Zapoznając się z nią, orientujący się w poglądach Mouffe czytelnik powinien bez większego trudu antycypować kolejne podjęte w jej ramach kroki. Mając jednak na uwadze polemiczny, a zarazem popularyzatorski charakter tej pracy, jej słabości nie powinniśmy upatrywać w braku nowych teoretycznych argumentów czy przewidywalności wywodu. Stawką, o jaką Mouffe kruszy kopie ze swoimi adwersarzami, jest bowiem użyteczność jej filozofii polityki dla współczesnych lewicowych ruchów politycznych. Jak autorka wywiązuje się z tego zadania?

Na uwagę zasługuje fakt, że chociaż Laclau i Mouffe przez ostatnich trzydzieści lat nie zbaczali ze ścieżki obranej w Hegemonii i socjalistycznej strategii, a każda z kolejnych prac stanowiła rozwinięcie argumentacji zawartej w ich opus magnum lub jej wzbogacenie o nowe problematyki (w wypadku Laclaua będzie to zwłaszcza populizm, dla Mouffe jej lektura Carla Schmitta), to zmieniali się autorzy i koncepcje, z którymi wchodzili oni w zażarte polemiki. W samej Hegemonii... i nazajutrz po jej wydaniu ich ostrze krytyczne było oczywiście skierowane przeciwko marksistowskiej ortodoksji, przede wszystkim obecnym w niej przejawom filozoficznego esencjalizmu: teleologii, naturalizmowi i redukcjonizmowi ekonomicznemu. W latach dziewięćdziesiątych XX wieku, gdy ulotnił się już klimat „socjalizmu naukowego”, a dominować zaczęło życzeniowe myślenie o „końcu historii”, Laclau i Mouffe przypuścili atak na inny niż socjalistyczno-biurokratyczny przejaw postpolityki: neoliberalny konsensus, podzielany właściwie wszędzie przez głównych reprezentantów politycznej prawicy i lewicy. Obietnica zniesienia antagonizmów dzięki eksperckiemu zarządzaniu „z dala od polityki” i „poza lewicą i prawicą” była teraz uzasadniana nie za pomocą perspektywy politycznej emancypacji z kapitalistycznego ucisku, lecz – przeciwnie – wydajności kapitalistycznej gospodarki i skuteczności liberalnej demokracji. Chociaż Laclau i Mouffe odżegnali się od konfliktu klasowego jako centralnego antagonizmu społecznego – obwiniając marksizm o nieuprawnione, redukcyjne sprowadzenie robotnika do roli sprzedawcy siły roboczej – obstawali przy nieuchronności antagonizmów. Każda propozycja teoretyczna, która nie docenia znaczenia konfliktów lub stawia sobie za cel ich przezwyciężenie, jest ich zdaniem albo ograniczona, albo naiwna. Podpierając się pojęciowością poststrukturalistyczną (Lacan, Derrida, Foucault, Barthes) i filozofią późnego Wittgensteina, bronili fundamentalnej dla swojego podejścia tezy o niemożliwości społeczeństwa. Społeczny sens jest niemożliwy, ale zarazem konieczny, stąd wystawiony jest na rywalizację ze strony hegemonicznych projektów, których stawką jest częściowa i przejściowa uniwersalizacja całości społecznej. Dlatego to konsensualiści, do grona których Laclau i Mouffe zaliczali zarówno Johna Rawlsa z jego teorią sprawiedliwości, jak i apologetów postpolityczności (Ulrich Beck, Anthony Giddens) czy Jürgena Habermasa i jego utopię rozumu komunikacyjnego, byli głównymi adresatami polemik w okresie dominacji neoliberalizmu.

Jednak w ostatnich latach, wraz z najpoważniejszą od dekad zapaścią kapitalizmu i towarzyszącym mu kryzysem demokracji przedstawicielskiej, otworzyło się wreszcie pole dla politycznych alternatyw. TINA (There Is No Alternative) została nadszarpnięta najpierw w systemie finansowym, następnie w sektorze publicznym – który temu pierwszemu ruszył na ratunek z pieniędzmi podatników, i wreszcie w pozainstytucjonalnych kanałach mobilizacji politycznych, które zmaterializowały się w postaci tłumów okupujących place i ulice miast na całym świecie. Zarówno marginalizowane dotychczas przez centrowy konsensus partie radykalne, jak i nieupolitycznieni demonstranci stanęli przed historyczną szansą odrzucenia neoliberalizmu, a postępowe idee trafiły z sal wykładowych na urodzajny grunt.

Nic więc dziwnego, że w Agonistyce Mouffe staje do potyczki w obrębie lewicowej familii. Stawką nie jest już odrzucenie neoliberalizmu. Nastał moment konstrukcji alternatywy i to tutaj między wieloma lewicowymi teoretykami i teoretyczkami drogi się rozchodzą. W roli adwersarzy Mouffe w Agonistyce obsadzeni są ci, których podejścia okazują się jej zdaniem niezdolne do konstrukcji nowego ładu, ograniczając się do destrukcji lub celebrowania rozkładu neoliberalizmu.

W pierwszej ze swoich interwencji Mouffe prowadzi spór w obrębie zwolenniczek i zwolenników agonistycznych wizji polityki, do których sama siebie zalicza. O ile w poprzednich pracach neoschmittiańskie rozumienie polityki z konstytutywną dla niej rolą antagonizmu – który Mouffe chce przekształcić w szanujący politycznego adwersarza i otwarty na trwanie konfliktu agonizm – i formowaniu się tożsamości podług podziału „my/oni” było przeciwstawianie tradycji liberalnej, o tyle w Agonistyce oskarżenie zostaje wysunięte wobec tych podejść, które nie pozwalają, zdaniem autorki, wytworzyć porządku hegemonicznego. W roli interlokutorów Mouffe obsadza Bonnie Honig i Williama Connolly’ego, którzy odwołując się odpowiednio do myśli Hannah Arendt i Fryderyka Nietzschego, konstruują swoje agoniczne modele polityki, ignorując kluczową dla Mouffe „nierozstrzygalność społeczeństwa”, którą formułuje ona językiem Jacques’a Derridy. W efekcie modele te zatrzymują się na poziomie opiewania wielości tożsamości i niemożliwości jedności społeczeństwa. Nie ujmują jednak właściwie, jak owa wielość i niemożliwość jest przepracowywana w toku antagonizmów politycznych. Za akcentowaniem znaczenia pluralizmu nie idzie więc analiza sposobów, za pomocą których odbywa się konstrukcja tymczasowej i zawsze chwiejnej hegemonii. Identyczną strukturę przyjmuje argumentacja Mouffe w interwencji piątej, w której mowa o słabościach tych strategii obecnych w sztuce krytycznej, które uprzywilejowują negatywność, mająca na celu rozbicie przyjmowanych tożsamości względem zadania wykształcenia konstrukcji hegemonicznej. Przyjmując nazbyt fatalistyczne tezy o nieuchronnym uwikłaniu sztuki w gospodarkę kapitalistyczną, wiele artystek i artystów pozbawia się możliwości spełniania przewidzianej dla nich przez Mouffe roli gramsciańskich „intelektualistów organicznych”.

Druga interwencja Mouffe dotyczy znanego chociażby z jej Polityczności wątku wielobiegunowego, agonistycznego świata, który autorka przeciwstawiła we wcześniejszej pracy zarówno agresywnemu unilaterializmowi w stosunkach międzynarodowych (głównie imperializmowi amerykańskiemu), jak i kosmopolitycznym, harmonijnym wizjom globalizacji. Tym razem punktem odniesienia jest jednak także nowy kosmopolityzm, którego nie można posądzać o brak krytycznego nastawienia względem abstrakcyjnego uniwersalizmu, który historycznie podszyty był europocentryzmem. Mouffe wysuwa względem tego podejścia zarzut analogiczny, jak w interwencji pierwszej – za uznaniem nieredukowalności pluralizmu kulturowego do zglajszachtowanego uniwersalizmu idzie, niestety, zapoznanie antagonistycznego charakteru relacji międzynarodowych, które na owym pluralizmie bazują. Mouffe występuje przeciwko „instytucjonalnemu pacyfizmowi” Norberta Bobbio, usiłującego nakreślić warunki możliwości stadium pacyfistycznego na arenie międzynarodowej, które miałoby – wzorem powołania hobbesowskiego Lewiatana, by przezwyciężyć stan natury – zakończyć „wojnę wszystkich ze wszystkimi” na poziomie międzypaństwowym. Autorka dyskredytuje wysiłki włoskiego teoretyka, dostrzegając w nich próbę przemycenia jednobiegunowego, okcydentalistycznego porządku światowego pod płaszczykiem postępowego uniwersalizmu. Przeciwne, postkolonialne i nie-europocentryczne podejście reprezentuje Raimund Panikkara, który rozważa, czy w kulturach niezachodnich obecne są funkcjonalne ekwiwalenty pojęcia praw człowieka. Podejmuje ten problem, ponieważ prawa człowieka krytykowane bywają za zdekontekstualizowane implementacje w warunkach, w których nie są spełnione założenia, z których zostały one wyprowadzone (np. przekonania co do natury ludzkiej, jej relacji z rzeczywistością zewnętrzną czy ze społeczeństwem). Pannikar po dojściu do wniosku, że analogiczne względem praw człowieka wartości nie istnieją w świecie niezachodnim, postuluje, by uszanować pluralizm form życia. Mouffe przychyla się do żądania „zakwestionowania dominujących narracji o wyższości zachodniej formy demokracji” (s. 48), ale nie popada przy tym w relatywizm, który uzasadniałby esencjonalnie definiowanymi różnicami kulturowymi przyzwolenie na porządek antydemokratyczny. Zdaniem autorki istnieje wielość form „artykulacji demokratycznego ideału rządów ludu” i wielość dróg jego osiągania. Sięgając tutaj znowuż do przeformułowania perspektywy Schmitta z antagonistycznej na agoniczną, Mouffe stoi na stanowisku, że „zderzenie cywilizacji” możliwe jest do uniknięcia, o ile spory o modele społeczeństwa będą toczone w granicach demokratycznego uniwersum. Wydaje się jednak, że to właśnie to podstawowe dla autorki Polityczności założenie jest najbardziej problematyczne. Mouffe stale wierzy, że polityczni adwersarze nie muszą być wrogami, lecz przeciwnikami. Wiara ta trąci naiwnością.

W interwencji trzeciej, dotyczącej agonistycznego podejścia do przyszłości integracji europejskiej, Mouffe również wychodzi od krytyki uniwersalistycznego, federalistycznego dyskursu proeuropejskich elit. Filozofka zarzuca im, że nie doceniają wpływu tożsamości zbiorowych na demokratyczną politykę i błędnie kwalifikują erupcje kolektywnych namiętności jako wyłącznie niebezpieczne, nacjonalistyczne atawizmy. Jawią się one jako takie jedynie z perspektywy postnarodowego europeizmu, który nie zaspokaja wystarczająco sprawnie potrzeby identyfikacji zbiorowej. Na tę słabość nie odpowiadają także omawiane przez Mouffe deliberacyjne strategie integracji, które miałyby przezwyciężyć deficyt demokracji w Unii Europejskiej. Chociaż ich mocną stroną są propozycje na rzecz odbiurokratyzowania trybu podejmowanych decyzji, to ogranicza je krytykowane od dawna przez Mouffe założenie, że dzięki konsensualnym modelom rozwiązywania sporów można pozbyć się zbiorowych namiętności. Autorka znów broni zatem konstytutywnej roli antagonizmu przed tymi, którzy jej nie doceniają. Jej propozycja dla Europy sprowadza się do konstrukcji antyneoliberalnej hegemonii na poziomie europejskim przy poszanowaniu narodowych, regionalnych i innych istniejących identyfikacji. Nie wypełniając postulowanej hegemonii żadną rozbudowaną treścią, pozostajemy z ogólnikowym wyznaczeniem kierunku: „Głównym elementem tego postsocjaldemokratycznego projektu ekologicznego byłoby zakwestionowanie szeroko akceptowanej tezy, że wolny handel stanowi o postępie i obrona lewicowej formy europejskiego protekcjonizmu” (s. 70).

Jednak niezdolność Mouffe do wysunięcia pozytywnego programu politycznego – niezdolność, która jest jej zarzucana nie od dziś – ujawnia się najbardziej w interwencji czwartej, wymierzonej we wpływy postoperaistów na toczące się walki społeczne. Autorka w zasadzie bazuje tutaj na krytyce, jaką Laclau wysunął wobec Antonia Negriego i Michaela Hardta w Rozumie populistycznym. Oskarżenie o druzgocący wpływ autorów Rzeczy-pospolitej na demonstrantów najnowszych ruchów społecznych zostało przez Mouffe wzmocnione dzięki osadzeniu go w bieżącym kontekście politycznym. Główną słabością podejścia postoperaistycznego ma być to, że niepostrzeżenie przywraca część marksistowskich esencjalizmów, z którymi Mouffe wraz z Laclauem chcieli raz na zawsze rozprawić się w Hegemonii i socjalistycznej strategii. Podmiot polityczny postoperaistów – wielość – jest zarazem podmiotem produkującym, proletariatem. Relacje między produkcją a polityką nie są jednak ujmowane na sposób dialektyczny: „klasa w sobie” (robotnicy) nie przechodzi w „klasę dla siebie” (partię), ponieważ autonomiści odrzucają politykę opartą na zasadach przedstawicielskich. Produkcja (wyzysk) nie jest już podstawą do prowadzenia polityki (zniesienie wyzysku), lecz niejako sama z siebie jest polityką, gdyż z uwagi na swój kooperacyjny, sieciowy charakter, dotyczący w coraz większej mierze wytwarzania życia jako takiego, akumuluje bycie, zbliża do siebie produktywne ciała, organizuje ich pozytywne spotkania w tym, co wspólne. Odpowiednikiem obecnej w industrialnym kapitalizmie tendencji do socjalizacji kapitału, będącej fundamentem dla przyszłej kolektywizacji środków produkcji, jest więc w kapitalizmie postfordystowskim sieciowy, kognitywny charakter hegemonicznej formy produkcji. Z kolei tendencja do uproszczenia struktury społecznej na dwie wrogie klasy (burżuazję i proletariat) zastąpiona zostaje relacją pasożytniczego Imperium i produktywnej wielości. Relacja ta przypomina stosunek proletariatu do burżuazyjnego państwa, z którego marksistowscy klasycy wywodzili postulat zniesienia państwa. Negri i Hardt okazują się także dziedzicami utopijnej wiary w pełnię społeczeństwa i równie utopijnej drogi dojścia do tego stanu: exodusu poza kapitalizm, w którym produkcja biopolityczna mogłaby rozkwitnąć w sposób wolny od antagonizmów. Polityka jako odrębna sfera regulacji stosunków międzyludzkich obumarłaby, zastąpiona przez zgodną kooperację wielości. W przeciwieństwie do autorów Imperium, Mouffe opowiada się za strategią zaangażowania w istniejące instytucje. Przeciwstawia latynoamerykański „zwrot w lewo”, będący efektem udanego zagospodarowania protestów przez systemy polityczne, opartym na odmowie uczestnictwa ruchom Oburzonych czy Occupy.

Krytyka Negriego i Hardta w wykonaniu Mouffe jest dość przewidywalna. Rozbieżności wynikają po prostu z różnic w przyjętych bazowych przesłankach, z odmiennej ontologii polityki. Nie ważąc racji w tym sporze, zatrzymajmy się na tak istotnym dla Mouffe kryterium skuteczności poszczególnych strategii politycznych. Tak się składa, że w Grecji i w Hiszpanii uliczne protesty na fali kryzysu zadłużeniowego strefy euro zostały w zgodzie z oczekiwaniami autorki zhegemonizowane, i to w sposób przewyższający skutecznością jakiekolwiek powstające w ostatnich latach inicjatywy na lewo od oportunistycznej socjaldemokracji. Zarówno politycy greckiej Syrizy, jak i hiszpańskiego Podemos wskazują Laclaua i Mouffe jako ideowych architektów ich sukcesów politycznych. Chociaż między oboma partiami zachodzą istotne różnice – na przykład taka, że Syriza to koalicja lewicowych ugrupowań istniejąca jeszcze przed kryzysem, a Podemos to wytwór ruchu społecznego – to ich antyestablishmentowy populizm, przysparzający im poparcia ze strony wyborców innych niż tradycyjnie lewicowych, jest modelowym przykładem udanego hegemonicznego wiązania. W hasłach przywrócenia godności, odzyskania polityki z rąk elit czy zrzucenia jarzma długów Syriza i Podemos sprawnie powołały do życia puste znaczące, które przeorały sceny polityczne w ich państwach i stworzyły pewne nadzieje na alternatywę dla hegemonii neoliberalizmu w Unii Europejskiej. Ale na jak długo progresywny populizm okaże się wystarczającą strategią polityczną? Laclau i Mouffe mogą pomóc wygrać wybory – i to niekoniecznie lewicy, zazwyczaj hegemonię skuteczniej buduje prawica – ale czy mają coś do powiedzenia na temat systemowej alternatywy dla tak krytykowanego przez nich neoliberalizmu? Grecki premier Alexis Tsipras od sześciu miesięcy okazuje się niezdolny do spełnienia obietnicy wyrwania swojego kraju ze szponów wierzycieli. Jeżeli straci poparcie, nie wystarczy wyjaśnienie – w duchu Laclaua i Mouffe – że spajające hegemonię puste znaczące okazały się zbyt kruche. To jedynie eleganckie pod względem teoretycznym ubranie w słowa banału, że Syriza zawiodła wyborców. Poziomem, na którym lewica musi zakwestionować neoliberalizm, jest ekonomia polityczna. Uwalniając marksizm od ekonomizmu, autorzy Hegemonii... pozbawili go jego najmocniejszego narzędzia krytycznego. Mówiąc ich własnym żargonem, również marksizm jest dyskursem tyleż niemożliwym, co koniecznym. Być może Hardt i Negri grzeszą naiwnością, ale za to pisma Laclaua i Mouffe nie grzeszą analizami nowych form pracy i produkcji, ekstrakcji wartości dodatkowej czy finansjeryzacji. Zaniechanie studiów nad ekonomią polityczną przez lewicę jest zresztą zjawiskiem powszechnym. W obliczu rzeczywistych problemów gospodarczych zbyt często ucieka się ona do wygodnego dyskursu moralizującego (np. „Mieszkanie prawem, nie towarem!”), jak gdyby od samej wrażliwości społecznej przybywało pieniędzy. Sam Ernesto Laclau swoją ostatnią, pośmiertnie wydaną książkę zatytułował „Retoryczne podstawy społeczeństwa”. Chantal Mouffe jeszcze nie powiedziała ostatniego słowa. Być może pod wpływem najnowszych wydarzeń politycznych zrewiduje swój pogląd i dostrzeże, że retoryką zazwyczaj wygrywa się wybory, ale nigdy nie zmienia się świata.

Ów wniosek potwierdzają także perypetie polskich środowisk lewicowych, chcących uprawiać politykę w terminach hegemonii. Krytyka Polityczna wcale nie stanowi najlepszej egzemplifikacji ograniczeń takiego podejścia, ponieważ w swojej działalności zatrzymała się na próbie budowy hegemonii raczej w sensie gramsciańskim niż tym teoretyzowanym przez Laclaua i Mouffe. Zaś wraz z rozpadem ogólnopolskiej sieci klubów, koncentracji wokół Warszawy i platformy internetowej Dziennik Opinii, środowisko to uwikłało się w zależności i ograniczenia typowe dla ngo-izacji społeczeństwa obywatelskiego. Ciekawsze byłoby przyjrzenie się tym środowiskom, które nie zrezygnowały z zadania artykulacji. Jedną z podstawowych trosk tych organizacji jest takie wyeksponowanie postulatów społeczno-gospodarczych, które umożliwiłoby im reprezentowanie szerokiej rzeszy wyborców i wyborczyń. Najczęściej realizacja tego zadania wiąże się z osłabieniem roli innych postulatów, dotyczących np. praw mniejszości, świeckiego państwa czy ekologii, lub przeformułowaniem ich artykulacji. Jest to podejście bliskie Laclauowi i Mouffe, którzy mimo że upierają się przy nieobecności trwałej podstawy tego, co społeczne (którą w klasycznym marksizmie stanowiła materialna baza), to niepowodzenia współczesnej parlamentarnej lewicy tłumaczą przede wszystkim jej akceptacją dla programu neoliberalnego i nadmiernym zaangażowaniem w „wojny kulturowe”. Ekonomia wraca więc do koncepcji Laclaua i Mouffe kuchennymi drzwiami. Nie jest już uprzywilejowana strukturalnie, lecz retorycznie: jako poziom, do którego należy się w swoim przekazie odnosić priorytetowo, by wytworzyć hegemoniczne wiązanie. Jest to już jednak wyłącznie przejaw życzeniowego myślenia postmarksistowskich teoretyków, które skłania Mouffe do pisania o prawicowych populistach, że udzielają niewłaściwych odpowiedzi na słusznie dostrzeżone problemy, np. organizując gniew wywołany niepewnością ekonomiczną poprzez postulaty antyimigranckie. Na gruncie jej własnej filozofii dyskursu tego typu tezy są niekonsekwentne, wręcz nieuprawnione. Nie ma artykulacji dobrych i złych – są tylko skuteczne i nieskuteczne. Poglądy nie wynikają z zajmowanego w strukturze społecznej miejsca – są rezultatem procesu artykulacji.

Koncentracja Laclaua i Mouffe na retoryce sama może być odbierana jako przejaw tendencji, którą usiłowali skrytykować i przekroczyć: postpolityki. W takiej interpretacji autorzy Hegemonii... podsuwaliby lewicy wskazówki strategiczne do pojedynku, który ma być toczony na zasadniczo konserwatywnym, skłonnym do inercji i zmediatyzowanym przez popkulturę podłożu konstrukcji społecznego sensu. Podłożu, na którym banalne „puste znaczące” w rodzaju JOW zawsze będzie łatwiejsze do artykulacji niż zniuansowana wizja przebudowy stosunków społecznych. Być może jest to cena liberalnej demokracji, którą należy zapłacić. Jednak w prawdziwej chwili próby – takiej, przed jaką w chwili, gdy piszę te słowa znajduje się rząd Syrizy – stawką nie jest już opisywanie świata, lecz jego zmienianie. Retoryka może zawładnąć wyobraźnią mas, ale w konfrontacji z nagim ekonomicznym faktem jest pozbawiona szans. W Agonistyce Mouffe szafuje oskarżeniami o nikły potencjał konstrukcyjny konkurencyjnych strategii politycznych, lecz sama nie dysponuje narzędziami, by chociaż postawić pytanie o transformację społeczeństwa. Dla niej i dla Laclaua polityka kończy się tam, gdzie potencjalnie zaczyna się emancypacja.

 Łukasz Moll