Obszary niewiedzy. Lewicowa krytyka literacka

logo

Łukasz Moll - Prekariat Razem, czyli jak my to robimy?

W tekście Prekariat i partia Mikołaj Ratajczak przedstawił – i ze swojej perspektywy rozwinął – problem relacji prekariatu, czy też, mówiąc precyzyjniej, różnorodnych grup podlegających współcześnie procesom prekaryzacji względem ich instytucjonalnej reprezentacji politycznej. Z diagnozy Mikołaja przebija rozczarowanie skromnym dorobkiem politycznym rozmaitych ruchów społecznych i innych niepartyjnych inicjatyw o charakterze postępowym, co skłania go, jak przypuszczam, do zasugerowania potrzeby odzyskania trącącego już nieco myszką – zarówno w kontekście najnowszej lewicowej filozofii politycznej, jak i polskiej historii – pojęcia partii politycznej.

            Zdawszy sprawę z ewolucji lewicowego słownika i przebiegu debat nad innowacyjnymi receptami politycznymi w czasie zaostrzającego się kryzysu neoliberalnej fazy kapitalizmu, Mikołaj wyciąga wniosek o powiększającym się rozziewie między tempem rewizji dominującej doksy w obszarze teorii ekonomii politycznej a nowymi trendami we współczesnej filozofii politycznej. W jego opinii ekonomia polityczna jest już gotowa do takiego zastosowania, by możliwe było wyjście z neoliberalizmu, ale to użycie musi być owocem filozofii politycznej, która niejako nie nadąża za ekonomią i nie pozwala pomyśleć emancypacyjnych wzorów zmiany społecznej.

            W takim postawieniu sprawy wydaje mi się problematyczna dychotomia między obszarem ekonomii a filozofii/polityki. Kuchennymi drzwiami wpuszcza na powrót dobrze znane marksistowskie dualizmy: między teorią a praktyką, bazą a nadbudową, na których autor buduje swoje opozycje teorii bazy i teorii nadbudowy. Z kolei próbując odpowiedzieć na właściwe pytanie tekstu – o relację prekariatu do partii, ruchu do instytucji – Mikołaj próbuje oscylować między Scyllą tradycyjnie reprezentacyjnego charakteru polityki partyjnej a Charybdą anarchicznych ruchów społecznych czy wielości. Ta próba, by „zjeść partię” – w imię krytyki zasady reprezentacji, coraz bardziej rozpowszechnionej w lewicowej teorii od lat siedemdziesiątych – a zarazem „mieć partię”, co jest dowodem braku zaufania do spontanicznie samoorganizującej się wielości/prekariatu, stanowi o faktycznej potrzebie dogłębnego przemyślenia form instytucjonalizacji działań politycznych tu i teraz.

            Oba dualizmy – teorii bazy i teorii nadbudowy oraz ruchu i partii – wynikają, jak sądzę, z trwałości bardziej podstawowego podziału między teorią a praktyką, w który wikłamy się, ilekroć wprowadzamy na nowo do naszej struktury teoretycznej pojęcie partii. Wraz z partią wraca autonomia, choćby względna, tego, co polityczne. Nie mam wątpliwości, że Mikołaj jest świadom tego zagrożenia. Dowód stanowi to, jak stara się go uniknąć, traktując – za Antoniem Negrim – prekariat jako wielość, jako pojęcie nie tylko ekonomiczne (ofiarę nowych form wyzysku), ale przede wszystkim polityczne czy wręcz ekonomiczno-polityczne: jako podmiot produkcji. Zakorzenienie nowego rodzaju partii lewicowych – takich jak hiszpańska Podemos czy grecka Syriza – w prekariacie, w jego bolączkach i walkach, ma stanowić modus vivendi między partią a ruchem/prekariatem/wielością będący wykwitem aktualnej koniunktury. Jest tak, jakby prekariat wprawdzie był już sobą, ale do swojej politycznej artykulacji dalej jednak potrzebował partii, nawet jeśli ma być to partia jakiegoś nowego typu, oparta na nowych doświadczeniach. Jest tak, jakby wystarczył Negri, ale z jakiegoś powodu trzeba się posłużyć jeszcze Laclauem (na którego powołują się politycy Podemos i Syrizy).

            Mając w pamięci stwierdzenie Marksa, że „ludzkość stawia sobie zawsze takie zadania, które jest w stanie rozwiązać”, spróbuję pomyśleć relację prekariatu do partii bez przyjmowania tezy o „nienadążaniu” filozofii politycznej za ekonomią polityczną. Zgadzając się, że dylemat „partia czy ruch” rzeczywiście jest centralnym problemem dla lewicowej strategii politycznej na nasze „tu i teraz”, odpowiem, że rozziew między partią a ruchem nie musi być dzisiaj, tak jak nie musiał być w przeszłości, nieprzezwyciężalny. Tylko jeśli w partii jest ruch, partia jest w ruchu.            Swoją argumentację oprę na własnych doświadczeniach, wyniesionych z kilkumiesięcznej działalności w ramach Partii Razem, która dąży do artykulacji, czy może należałoby powiedzieć: samoartykulacji prekariatu. Zaprezentowana perspektywa jest rzecz jasna subiektywnym punktem widzenia autora, a nie oficjalnym stanowiskiem partii. Należy podkreślić również zakres mojego case study, które stanowi bardziej sprawozdanie z doświadczeń okręgu katowickiego niż spojrzenie na całościowe funkcjonowanie Partii Razem w Polsce. Zaproponowana analiza może być jeszcze mniej relewantna w odniesieniu do innych prób politycznej artykulacji prekariatu.

            Chciałbym również zaznaczyć, że zbyt swobodne łączenie ze sobą Syrizy, Podemos, brytyjskiej Partii Pracy pod przywództwem Jeremy’ego Corbyna czy kampanii Berniego Sandersa w prawyborach Partii Demokratycznej w USA, prowadzi do zacierania fundamentalnych różnic, jakie zachodzą między nimi, gdy spojrzeć na przykład na genezę (w rozumieniu władzy konstytuującej), wzorce organizacyjne, koncepcje przywództwa, kontekst międzynarodowy czy zakorzenienie społeczne. Moją ambicją nie jest jednak przedstawienie studium konkretnych relacji prekariatu z partiami politycznymi, ale postawienie pytania o to, na jakich warunkach „inna polityka jest możliwa” (hasło Partii Razem), jeśli przez inną politykę rozumieć przezwyciężenie opozycji między partią a ruchem oraz między polityką a ekonomią. Dotychczasowe doświadczenia Razem mogą pomóc w postawieniu tych warunków, a przyszłe doświadczenia może pozwolą je spełnić.

Partia prekariatu

Najbardziej oczywisty związek między Partią Razem a prekariatem zachodziłby w zgodzie z tradycyjną polityką opartą na zasadzie reprezentacji: Razem chce reprezentować prekariat, chce przemawiać w imieniu prekariatu. Program polityczny Razem odpowiada na sytuację egzystencjalną prekariuszy i prekariuszek: prekarne warunki pracy, prekarną sytuację kredytową czy mieszkaniową, ale także na prekaryzację samego peryferyjnego państwa, istniejącego „tylko teoretycznie”, dysponującego coraz skromniejszą bazą fiskalną, osłabionego dziurawym systemem podatkowym, nadzorem rynków finansowych i ograniczoną suwerennością. Również przekaz Razem skierowany jest w znacznej mierze do prekariatu i grup zagrożonych prekaryzacją.

            To, na ile Razem rzeczywiście reprezentuje prekariat – to znaczy, na ile sami prekariusze i prekariuszki czują się reprezentowani przez Razem i popierają naszą partię – nie jest łatwe do zweryfikowania. Dysponujemy mało precyzyjnymi pod tym względem danymi z badania exit poll, przeprowadzonego przez Ipsos przy okazji wyborów parlamentarnych, oraz własnymi obserwacjami, np. przy okazji bezpośrednich spotkań z wyborcami i wyborczyniami w przestrzeniach publicznych. W każdym razie wobec wszechobecnych procesów prekaryzacji zachodzących w polskim społeczeństwie i nadal skromnego wyniku wyborczego Partii Razem (3,62% głosów) wyciągnąć należy wniosek o istnieniu bardzo zróżnicowanych preferencji wyborczych wśród prekariatu.

            W Polsce polityczna artykulacja prekariatu wydaje się częściowo pokrywać z istnieniem wysoce labilnego elektoratu osób młodych, które często zmieniają swoje preferencje wyborcze, doprowadzając do szybkiego, spektakularnego wejścia na scenę polityczną nowych ugrupowań (Ruch Palikota, KORWiN, Ruch Kukiza czy nawet Partia Stonoga) i równie nagłego odebrania im poparcia, gdy tylko nowe partie stają się częścią politycznego establishmentu. W wyborach parlamentarnych w kategorii wiekowej 18–29 lat aż 36,6% wyborców i wyborczyń oddało głos na antyestablishmentowe, ale zarazem antyetatystyczne i konserwatywne partie Pawła Kukiza i Janusza Korwin-Mikkego. Wynik jest jeszcze lepszy w przypadku mocno sprekaryzowanych grup studentów i uczniów (41,5%!). Zupełnie inaczej głosowała z kolei inna część prekariatu – bezrobotni („tylko” 17,1% na Kukiza i Korwina).

            Zarówno przywołane wyniki, jak i doświadczenia wyniesione z ulicznej zbiórki podpisów pod rejestracją komitetu wyborczego oraz z samej kampanii wyborczej skłaniają do wyrugowania pojęcia „obiektywnych interesów prekariatu”, a wraz z nim jeszcze bardziej paternalistycznej, nadużywanej przez dyskurs lewicowy, ilekroć ponosi on polityczne klęski „fałszywej świadomości”, która się na nim zasadza. Chociaż prekariat bardzo pozytywnie reagował na program Partii Razem, to motywacje wyborcze często nie wynikały z pozycji klasowej czy lęku egzystencjalnego, a nawet jeśli, to były one w rozmaity sposób interpretowane i przekładane na konkretne sympatie polityczne. Powszechne w przypadku młodych wyborców było nastawienie antyestablishmentowe, nazywane przez nich niekiedy „antysystemowym”, chociaż posługujące się tym terminem ugrupowania proponują zmiany zgodne z kierunkiem, w jaki „system” zmierza: osłabiania państwa, zwolnień podatkowych dla kapitału, demontażu usług publicznych i świadczeń społecznych.

            Wobec tego rację być może mają autorzy tacy jak Zygmunt Bauman, którzy wskazują na strukturalną trudność, gdy idzie o wykształcenie wspólnej świadomości politycznej prekariatu. Chociaż przyczyny prekarnej kondycji są społeczne i kolektywne, to strategie radzenia sobie z nimi pozostają – w Polsce wyjątkowo często – prywatne i indywidualne. Wszechobecna kultura selekcji i rywalizacji wobec słabości opozycyjnej kultury uniwersalnych praw i współpracy utrudnia prekariatowi artykulację w kategoriach grupowych czy politycznych, przenosząc ją na poziom wyborów konsumenckich, dystynkcji kulturowej czy idiosynkrazji, w których prekariusz ma poczucie niepowtarzalnej tożsamości, kierującej m.in. jego wyborami politycznymi jako początkującego przedsiębiorcy, oddanego patrioty, freelancera czy milionera in statu nascendi. Prekariat sam jest bytem prekarnym, gdy idzie o jego samoidentyfikację. Dla reprodukcji dominującego porządku, zwłaszcza w państwie peryferyjnym, jest wprost nieodzowny, ale jego samorozpoznanie i współdziałanie jako prekariatu (a nie w jakimś odmiennym kostiumie ideologicznym), które przypominałoby przejście od „klasy w sobie” do „klasy dla siebie”, wydaje się być znacznie bardziej chwiejne i wynikać z przygodnych działań politycznych bardziej niż w przypadku tradycyjnego, fabrycznego proletariatu. Niecna strategia klasowa, mająca na celu utrudnienie komunikacji między robotnikami na terenie fabryki byłaby zatem, paradoksalnie, mniejszą przeszkodą dla wykuwania się czegoś na kształt „zbiorowej woli”, niż różnorodna i usieciowiona fabryka społeczna, przenikająca dzisiaj świat pracy materialnej i niematerialnej, przemysłowej i usługowej, „fizycznej” i „umysłowej” itd.

            Reasumując: Razem aspiruje do miana partii prekariatu, ale jeszcze nią nie jest. Pod tym względem diagnoza Mikołaja – mobilizacja polityczna nie nadąża za postępowym programem reform społeczno-gospodarczych – byłaby trafna. Ale na tym nie kończą się relacje między Razem a prekariatem.

Partia prekariuszy

Razem jest bowiem partią prekariuszy w tym sensie, że w znacznej mierze rekrutuje się z szeregów prekariatu. W przeciwieństwie do wielu lewicowych partii i inicjatyw, które przewinęły się przez Polskę w ostatnich latach, jedynie skromny odsetek członków Razem to osoby, które można by określić mianem „działaczy lewicowych”, o „zawodowych politykach” nie wspominając. Chociaż znajdziemy w Razem osoby, które wcześniej współtworzyły Młodych Socjalistów, Zielonych, Krytykę Polityczną czy ruchy miejskie, to większość członków znalazła się w Razem gnana potrzebami egzystencjalnymi i poczuciem braku politycznej reprezentacji, a nie lekturą pism Marksa lub obcowaniem ze sztuką krytyczną. Podział ten jest jednak drugorzędny, jeśli wziąć pod uwagę, że nawet te osoby, dla których „tworzenie lewicy w Polsce” stanowi jedno z głównych zajęć i doświadczeń, zazwyczaj nie są wcale wyśmiewaną w prasie „uprzywilejowaną młodzieżą z klubokawiarni”, ale częścią prekariatu.

            Doświadczenie „bycia w prekariacie” i wszechobecnego ryzyka popadnięcia w prekariat pełni rolę swoistego spoiwa ideowego Razem, które buduje przestrzeń porozumienia między osobami wywodzącymi się nierzadko z bardzo różnych środowisk społecznych i dysponujących odmiennym poziomem kapitału kulturowego. Najważniejszą rolę odgrywają tu umiejętności słuchania i wpisywania czyichś doświadczeń – sprekaryzowanych pielęgniarek, samozatrudnionych, doktorantów czy pracowników call centers – we wspólny horyzont znaczeń. Ta nić porozumienia nie powstaje jednak bez tarć i nieporozumień. Swoje doświadczenia członkowie opowiadają w odmiennych idiomach, które nie zawsze podlegają swobodnemu przekładowi. W dodatku kwestie, które strukturyzują podziały socjopolityczne w Polsce, takie jak wiek, płeć, zawód, stosunek do narodu, religii czy rodziny, nie są bez znaczenia i w wewnętrznym życiu partii.

            Dlaczego ten skład klasowy Razem jest tak istotny? Gdybyśmy mieli do czynienia z klasyczną, zbiurokratyzowaną partią polityczną ze ściśle określonym przywództwem, owa prekarna kondycja członków zostałaby zapewne przezwyciężona w formie jakiejś narzuconej przez partyjną wierchuszkę „woli powszechnej”. Razem jednak świadomie odżegnuje się od niebezpieczeństwa „uzawodowienia polityki”, które prowadzi do powstania w łonie partii politycznej podziału na „górę” i „doły”, odpowiadającego omówionemu już podziałowi na reprezentowanych i reprezentujących. Prawdopodobnie dlatego Razem nigdy nie będzie „partią prekariatu”, w której grono czułych lewicowców upomina się o uciemiężonych współobywateli. Razem działa bowiem w oparciu o przeciwstawne pryncypia: zamiast do reprezentacji prekariatu, dąży do jego mobilizacji, w czym bliższe jest ruchom społecznym/wielości niż tradycyjnym partiom lewicowym. Jako konsekwentnie demokratyczna i partycypacyjna struktura, w której ciała decyzyjne mają kształt kolegialny, a nie jednostkowy, zaś w wewnętrznych stosunkach obowiązuje transparentność, właściwie nie ma instytucjonalnych gwarancji, że Razem nie obierze jakiegoś nieoczekiwanego kierunku politycznego. Wszystko jest bowiem kwestią zbudowania większości. A jednak tak się nie dzieje i polski prekariat, który przy urnach wydawałby się konserwatywno-liberalny, zdolny jest napędzać rozwój partii lewicowej. Dlatego Razem może być partią, a zarazem ruchem. Co istotne, nie jest partią, która żerowałaby na jakimś istniejącym ruchu czy ruchach. Wobec innych lojalności politycznych pasem transmisyjnym Razem nie jest ruch związkowy. Zależność między partią a ruchem zostaje raczej odwrócona: partia nie żeruje na ruchu, ale ruch powstaje w oparciu o partię.

Partia prekarna

Dlaczego twierdzę, że Razem jest partią w ruchu/ruchem w partii? Aby to zrozumieć, trzeba skierować uwagę na codzienny tryb funkcjonowania Razem, który ma więcej wspólnego właśnie z efemerycznym, choć podtrzymywanym ruchem niż z zakrzepłą partią. Jako partia pozbawiona – do momentu ogłoszenia wyników wyborów – finansowania publicznego, bogatych sponsorów, stałych biur czy ścisłego podziału na podejmujących decyzje i wykonujących je, Razem działała w stałej niestabilności. Ta egzystencjalna niestabilność, wymagająca stałego podtrzymywania z dnia na dzień przez aktyw członkowski, była jednak siłą Razem, a zarazem znakiem rozpoznawczym partii. Tylko luźna instytucjonalizacja ruchu przy zbiórce podpisów, stojąca w tak jaskrawej sprzeczności z „metodami” zbiórkowymi dużych partii politycznych, przełożyła się na ogólnokrajowe powodzenie całej akcji. Tylko włączenie jak największej liczby kandydatów/-ek i sympatyków/-czek w kampanię wyborczą pozwoliło komitetowi startującemu bez billboardów i komercyjnych spotów reklamowych przebić się do elektoratu. Również ruch w mediach społecznościowych pozwolił nawiązać rywalizację z partiami establishmentu.

            Razem działała dotąd jak prawdziwie prekarna partia, odnawiana każdego dnia przez naszych członków i sympatyków, na bazie prowizorycznego biura i miejsc spotkań w naszych mieszkaniach i zaprzyjaźnionych lokalach oraz przestrzeniach publicznych, wytrwale odzyskiwanych dla polityki. Nasza kampania wyborcza miała więcej wspólnego z nieustającym protestem społecznym, z włączającą insurekcją, niż z tradycyjnym przekazem od reprezentanta do reprezentowanego. Chociaż i media, i wyborcy próbowali wymusić na nas dostosowanie się do sztywnych zasad reprezentacji, które odrzucamy, do „pokazania lidera”, jakiejś „twarzy”, która będzie mówić w imieniu nas i naszego elektoratu, na tyle, na ile to było możliwe staraliśmy się, by wszyscy chętni podporządkowani mogli przemówić przy okazji naszej kampanii.

Ku partii dobra wspólnego

Doświadczenia partyjne, które przytaczam, świadczą o możliwościach nawet nie tyle zinstytucjonalizowania ruchu, jakiegoś istniejącego rzeczywiście lub choćby potencjalnie podmiotu (np. prekariatu), który czekałby na zagospodarowanie, co na zapoznaną chyba zbyt pochopnie zdolność partii do wywoływania ruchu – ruchu prekariuszy, na którym w zasadzie instytucjonalizuje się sama partia. Takie jest dotychczasowe doświadczenie Razem. To, czy taki modus działania wytrzyma próbę czasu i zmieniające się uwarunkowania, związane przede wszystkim z okrzepnięciem wewnętrznej struktury, przypływem nowych członków po wyborach parlamentarnych i uzyskaniem finansowania z budżetu państwowego, nie jest przesądzone. Jak dotąd wydaje się, że partii udało się pogodzić wymóg zaprowadzenia funkcjonalnego podziału pracy z radykalnie inkluzywnymi i demokratycznymi pryncypiami.

            W długim okresie niewyborczym, który wymaga od partii wynalezienia się na nowo, w codziennej pracy u podstaw wolnej od dynamiki kampanii wyborczej utrzymanie dotychczasowych wzorców działania może okazać się trudne. Paradoksalnie pocałunkiem śmierci mogą okazać się publiczne pieniądze, ponieważ profesjonalne biura i podział pracy wytworzony wokół wydatkowania subwencji stwarzają ryzyko oligarchizacji i biurokratyzacji każdej struktury, które w przypadku Razem stanowiłyby zaprzeczenie przebytej dotychczas drogi w kierunku polityki uprawianej przez zwykłych ludzi, którą tutaj określiłem jako prekarną.

            I w tym miejscu leży, jak przypuszczam, klucz do pogodzenia ekonomii z polityką, o które upomina się Mikołaj. Rolą Razem jako partii prekariuszy jest zinstytucjonalizowanie w swoim łonie ekonomii dobra wspólnego, wzorem radykalnie inkluzywnej „innej polityki”, którą już udało się wzniecić. Hasło „inna polityka jest możliwa” nie było obietnicą do zrealizowania „po wyborach”, „jak dojdziemy do władzy”. Było urzeczywistniane tu i teraz, w opozycji, poza parlamentem. Upolitycznienie tego, co uważa się za „techniczne”, jedynie „organizacyjne”, „porządkowe” – czyli kwestii związanych z reprezentacją, z podziałem zadań, z dostępem do informacji, z podejmowaniem decyzji – stoi za sukcesem Razem. „Inna ekonomia” będzie jeszcze trudniejsza w realizacji niż „inna polityka”, ponieważ uważa się, że jest to sfera jeszcze bardziej „techniczna”, a w dodatku wiążą się z nią bardziej namacalne korzyści niż te wynikające z widzialności, słyszalności i wpływu. Biurokratyzacja partii lewicowych (podobnie jak związków zawodowych), na którą odpowiedzią był rozkwit pozapartyjnych ruchów i inicjatyw, a także krytyka partii jako takiej, wynikała, po pierwsze, z ograniczeń biorących się z parlamentarnej formy uprawiania polityki, skutkującej alienacją elit politycznych od ruchu, a po drugie z nieumiejętności upolitycznienia samej gospodarki, z akceptacji kapitalistycznych i produktywistycznych wskaźników i wyznaczników rozwoju. Pierwsze zagrożenie znalazło odzwierciedlenie w strategii i postulatach Razem dotyczących mediokracji dla elit. Drugie dopiero wymaga przemyślenia.

            Wokół zbudowanych struktur i pozyskanych środków budżetowych Razem może stworzyć zalążki świata, o który walczy: spółdzielnie socjalne, świetlice środowiskowe, centra społeczne, klubokawiarnie, ośrodki badawcze, kooperatywy spożywcze, kółka samokształceniowe, sieci współpracy międzynarodowej itd. Realizacja tej wizji stanowiłaby jeszcze jeden argument wspierający tezę, że partia może wzniecać ruch i być pożyteczna nie tylko przy urnie, gdy „nie mamy na kogo głosować”. Pamiętajmy, że partie robotnicze mają bogatą historię w prowadzeniu działalności pozawyborczej, w organizowaniu swoim zwolennikom „czasu wolnego”, samokształcenia czy wypoczynku. Zaś niektóre z kanoniczych postulatów lewicowych – np. powszechne ubezpieczenia społeczne – wywodzą się z działalności opozycyjnej. Ekonomia dobra wspólnego także może być rozwijana przez partie. Politycznie, i nie tylko po wyborach.