Obszary niewiedzy. Lewicowa krytyka literacka

logo

Róża Luksemburg - Czarna karta rewolucji

Niniejszy tekst omawia jeden z najbardziej przygnębiających epizodów schyłkowego okresu rewolucji – falę bandytyzmu i samowolnych wystąpień terrorystycznych części, spośród osób dotychczas zaangażowanych w działalność ugrupowań socjalistycznych. Proceder ten przybrał pokaźne rozmiary; w takich miastach jak Warszawa, Łódź, Białystok czy Sosnowiec powstawały kolejne grupy (często o barwnych nazwach), które pod hasłami zemsty za krzywdę robotników i walki z caratem dokonywały napadów rabunkowych czy aktów terroru skierowanych przeciw urzędnikom lub kapitalistom. Wiele spośród tych grup rekrutowało swoich członków spośród byłych „bojowców” PPS, którzy po dwóch latach intensywnej działalności w Organizacji Bojowej mieli często problem z powrotem do „normalnego” życia. O tym, że nie były to odosobnione przypadki świadczyć może choćby fakt oficjalnego rozwiązania organizacji PPS-Frakcji Rewolucyjnej w Łodzi z powodu szerzącego się pod jej auspicjami bandytyzmu.

Róża Luksemburg podejmuje w publikowanym artykule próbę odpowiedzi na pytanie o wzajemną zależność wystąpień społecznych o charakterze rewolucyjnym i – dokonującego się równolegle – wzrostu liczby przestępstw czy gwałtów. Po przywołaniu szeregu historycznych przykładów, przechodzi do rozważań na temat polityki PPS i odpowiedzialności przywódców tej partii za akty bandytyzmu. Zgodnie z logiką międzypartyjnej polemiki, jej krytyka jest bezkompromisowa, a niektóre zarzuty znacznie przesadzone. Jednak jej rozważania mogą być traktowane też jako interesujący przyczynek do namysłu nad proponowaną przez nią wizją skutecznej polityki socjalistycznej. Pepeesowskiej koncepcji „akcji” bojowych, zbrojnej walki przeciwko przedstawicielom władz carskich i powstańczym planom, Róża Luksemburg przeciwstawiała zawsze masową, oddolną walkę robotników i wysiłek partii socjaldemokratycznej w kierunku wspierania procesów „uświadomienia” proletariatu. Nie oznacza to, że jej koncepcja była mniej ofensywna, czy że godziła się z ładem panującym w carskiej Rosji. Nic bardziej mylnego! Nie wierzyła natomiast w skuteczność taktyki opartej na militarnej sprawności rewolucyjnej elity bojowej i zbawczą rolę przemocy skierowanej przeciw wojsku, policji  czy urzędnikom. Dla autorki „Akumulacji kapitału” były to koncepcje, które wyrastały z drobnomieszczańskiej tradycji, obcej „prawdziwemu” ruchowi robotniczemu, którego reprezentantką – jej zdaniem – była w Królestwie jedynie SDKPiL.  

Kamil Piskała

[„Przegląd Socjaldemokratyczny”, 1908 r., nr 5]

Biorę do ręki na chybił trafił kronikę spraw i wyroków sądowych w pismach za kilka dni:

Warszawa 25 maja. Warszawski sąd wojenno-okręgowy skazał 18-letnich Antoniego Morskiego i Stanisława Ignaczaka oraz robotnika Fabisiaka na śmierć przez powieszenie za napad bandycki w kwietniu r.b. na kasjera fabryki Zalcmana w Warszawie, któremu odebrano przemocą rs. [rubli – K.P.] 150.

Warszawa, 31 maja. Sąd wojenno-okręgowy w cytadeli skazał 14 osób na karę śmierci za napad na furgon pocztowy na stacji Sokołów.

Warszawa, 2 czerwca. Generał-gubernator warszawski zatwierdził wyrok śmieci, wydany przez warszawski sąd wojenno-okręgowy na Stanisława Krawczyka za strzały dane do majstra fabrycznego i policjantów.

Warszawa, 6 czerwca. Dziś w nocy powieszono w cytadeli mieszkańca powiatu Łukowskiego, Mateusza Susko, skazanego przez sąd wojenny warszawski na śmieć za dwa morderstwa w pow. Łukowskim, za usiłowanie morderstwa policjantów i za należenie do PPS.

Warszawa, 8 czerwca. Sąd wojenno-okręgowy rozpoznał sprawę o zabójstwo rotmistrza żandarmów Michajłowa, dokonane 4 marca, r.b. na ulicy Lubelskiej w Radomiu. Wyrokiem sądu sześciu podsądnych skazano  na śmierć.

Warszawa, 20 czerwca. Na stokach cytadeli zostali straceni Ferdynand Tyszkiewicz, uczestnik napadów na monopol w Baczynie i na stację kolejową w Międzyrzeczu oraz Stanisław Olesiuk, współsprawca ograbienia tejże stacjo oraz poczty w Kadymiu.

Łódź, 5 czerwca. Sąd wojenny skazał na śmierć przez powieszenie Bolesława Strzałę, który dokonał czterech napadów bandyckich i zabił Jana Baranowskiego 25 stycznia b.r.

Łódź, 6 czerwca. Na ulicy Długiej kilku bandytów napadło na kelnera Chaimowicza, zabierając mu 36 rs. Gotowizną i różne dowody.

Łódź, 8 czerwca. Sąd wojenny skazał na śmierć przez powieszenie Karola Banaszkiewicza i Szymona Gralaka, oskarżonych o szereg napadów bandyckich.

Tenże sąd skazał na śmierć Walentego Nowickiego, okraszonego o zranienie strażnika Górniaka strzałem z rewolweru.

Łódź, 9 czerwca. Sąd wojenny skazał na śmieć Lucjana Zajączkowskiego, Karola Banaszkiewicza i Bolesława Warjuka, oskarżonych o zbrojne napady bandyckie.

I tak bez końca ciągnie się krwawa kronika wyroków i egzekucji. Straszny mechanizm sądu wojennego i szubienicy działa z automatyczną ścisłością i niezmordowaniem. Na mapie, oznaczonej czerwonymi znakami kontrrewolucji, Polska stanowi najkrwawszą plamę. I to wszystko dzieje się nie tylko wśród zupełnej obojętności polskiego burżuazyjnego społeczeństwa, ale nawet przy milczącym lub głośnym poklasku burżuazji i drobnomieszczaństwa szukających w objęciach Kaznakowów ((Generał Nikołaj Kaznakow był w schyłkowym okresie rewolucji, a także po jej zakończeniu, wojskowym generał-gubernatorem piotrkowskim. Zasłynął z bezwzględnego, brutalnego zwalczania działalności ugrupowań socjalistycznych. W dużej mierze to właśnie za jego sprawą Łódź w okresie bezpośrednio po rewolucji zajmowała pierwsze miejsce w niechlubnym rankingu zasądzanych wyroków śmierci za działalność antycarską.)) i Skałłonów ((Georgij Skałłon (1847-1914) w latach rewolucji 1905 r. pełnił urząd generał-gubernatora warszawskiego, dowodził też wojskami Warszawskiego Okręgu Wojskowego.)) ratunku od „plagi bandytyzmu”.

Ciskając kamieniem w bandytyzm, społeczeństwo burżuazyjne opędza się od własnego cienia. Porządek kapitalistyczny, oparty na nieustannej ekspropriacji drobnej własności, na ruinie gospodarki chłopskiej i rzemieślniczej, na armii zapasowej proletariatu, na bezrobociu i nędzy szerokich kół ludowych i na rażących kontrastach społecznych między próżniactwem bogatych a ubóstwem pracujących, produkuje prócz klasy proletariatu, utrzymującej społeczeństwo swą pracą, jako osad jej, warstwę proletariatu łajdackiego, utrzymującego się między innymi z przygodnych wykroczeń przeciw własności prywatnej. Kapitalizm produkuje kradzieże i grabieże z taką samą koniecznością prawa natury, jak produkuje nadwartość. W czasach kryzysów, przełomów historycznych społeczeństwa burżuazyjnego ta cicha wojna z własnością prywatną w jego łonie wybucha gwałtownie na powierzchnię w postaci bandytyzmu. Już pierwsze kroki kapitalizmu na arenie dziejowej oznaczone były w całej Europie zachodniej powszechnym szalonym wybuchem bandytyzmu. Ruszone z posad, podminowane społeczeństwo średniowieczne, rozluźnione więzy i stosunki społeczne, nagła ruina milionów drobnego włościaństwa, wyzutego brutalnie przez arystokrację ziemską z mienia i środków do życia, wszystko to znalazło wyraz w niesłychanym rozszerzeniu się bandytyzmu. Za Elżbiety w Anglii rozpoczyna się krwawa krucjata społeczeństwa burżuazyjnego przeciw swemu własnemu cieniowi, prawodawstwo drakońskie przeciw „włóczęgostwu”, najdziksze okrucieństwa przeciw pozbawionym środków do życia, piętnowanie rozpalonym żelazem, obcinanie uszu, tysiące szubienic rocznie. Z Anglii szlak krwawy ciągnie się przez Francję, Holandię, Włochy – wszędzie, gdzie przeszedł trujący pochód zdobywcy-kapitału. Ogniem i żelazem społeczeństwo zdławiło rokosz przeciw prawemu porządkowi, ochraniającemu świętość własności prywatnej, ale w każdym większym przesileniu społecznym bandytyzm wybucha na nowo, jako zjawisko masowe. W wielkiej rewolucji francuskiej doszedł on za czasów Dyrektoriatu do rozmiarów olbrzymich. „Można – pisał Vandal w swym dziele „L’avenement de Bonaparte” ((A.Vandal, L'avenement de Bonaparte, Paris 1902.)) – objechać Francję z północy na południe i z zachodu na wschód, nigdzie nie usłyszy się innych rozmów, jak o „rojalistycznych rozbójnikach”, o zatrzymanych dyliżansach, ograbionych kurierach i zabitych patriotach. – W wielu wsiach i miasteczkach tylko dzień należy do Rewolucji – do urzędników, przepasanych trójkolorową szarfą, do napuszonych i despotycznych frazesowiczów. Skoro następuje noc, wraca z nią odwet przeszłości: tajemnicze cienie ukazują się w gminie, drzewo wolności zostaje zrąbane lub zniekształcone, czapka frygijska zdjęta z drąga… anonimowy cios szabli załatwia stare rachunki z jakimś miejscowym jakobinem; czasami cała rodzina zostaje napadnięta, głowa rodziny posiekany szablą, kobiety zgwałcone, domostwo puszczone z ogniem i czerwona łuna pożaru oświeca horyzont”. Ma się rozumieć, że „rojalizm” był po większej części tylko szyldem bandytyzmu. Specjalna komisja, wysłana do zbadania tej plagi za Konsulatu na prowincję, wykryła, że w niektórych departamentach podróżujący obowiązani byli brać glejty od hersztów zbójeckich i okupywać się od grabieży. Woźniców ostrzegały plakaty, że jeśli nie będą mieli przy sobie co najmniej czterech luidorów, będą rozstrzelani, co też nieraz miewało miejsce. W innej okolicy 74 gminy uzbroiły się wspólnie w celach samoobrony przeciw bandytom i wiodły z nimi prawidłową wojnę. To samo miewało, acz w mniejszych rozmiarach, miejsce podczas rewolucji 1848 r. we Francji i w Niemczech. Kryzys, bezrobocie, głód i bandytyzm – to były objawy, towarzyszące każdej rewolucji. Obecne grasowanie bandytyzmu w Królestwie i po części w Rosji jest więc zjawiskiem nowym i zdumiewającym a przez „socjalistów” wywoływanym tylko dla samej burżuazji, której moralne i nieodłączne objawy jej własnego panowania wydają się zawsze anomaliami, o ile skierowane są przeciw niej samej.

Ale jeden rys odróżnia uderzająco „anarchię” w dzisiejszej rewolucji od wszystkich poprzednich: między bandytyzmem a rewolucją była zawsze przepaść, bandytyzm był zawsze nie tylko z rdzenia swego, ale i z kolorów zewnętrznych sojusznikiem kontrrewolucji. Krótkie dni politycznego panowania proletariatu w r. 1848 i 1871 w Paryżu zaznaczyły się między innymi w rejestrach sądowych białymi kartami, zupełnym brakiem kradzieży i rozbojów. Dopiero z utrwaleniem na nowo władzy burżuazji, jak nieodstępne jej cienie, wróciły do Paryża prostytucja i zbrodnia. Dziś przepaść zapełniona, granica zatarta, wojna partyzancka opryszków przeciw własności prywatnej pomieszana z walką klasową robotników przeciw ustrojowi społecznemu i politycznemu, metody łajdackiego proletariatu zlewają się z akcją proletariatu rewolucyjnego, na ławie podsądnych w sądzie wojennym, w celach więziennych, na szubienicy niepodobna rozróżnić dziś rewolucjonisty, ginącego za ideę wyzwolenia ludzkości, od łotrzyka, który padł ofiarą swej niezręczności przy łowieniu ryb w mętnej wodzie i który bez drgnienia wymierzył lufę brauninga w pierś ludzką, aby zabrać „36 rs. gotowizną”.

To bezprzykładne w dziejach rewolucji pomieszanie obozów – bandytyzm pod flagą rewolucji, lumpenproletariat pod flagą socjalizmu – zmieniło całkiem charakter dramatu, odgrywającego się dziś w kamiennych murach łódzkich i warszawskich kazamatów. Nie tylko szeroka struga krwi, ale i błota spływa ze stoków Cytadeli, z miejsc stracenia, gdzie dotąd ginęli tylko czyści. Przerażająca demoralizacja w szeregach więźniów, zdrada i zaprzedanie sumienia, stające się objawem powszednim, zdradzają na sądzie wojennym i w grobowej ciszy kaźni sceny przedpiekła: wczorajszych „bojowców”, wskazujących dziś na sądzie z lodowatym cynizmem siepaczowi tuziny swych towarzyszy walki, wczorajszych zdrajców wrzucanych przez żandarmów po zużyciu do celi ich własnych ofiar na rozszarpanie, jak ów Jelonek, rozpaczliwe usiłowania samobójstwa doprowadzonych złudnymi obietnicami lub katuszą do zdrady i żałujących swego upadku… A z drugiej strony sceny o charakterze potwornej parodii: owa Owczarkówna ((Zofia Owczarkówna była działaczką PPS, uczestniczyła w przygotowaniu zamach na Skałłona (18 VIII 1906). Aresztowano ją w 1908 r. i podstępem wydobyto zeznania dot. szczegółów zamachu na Skałłona. Skazano ją na karę śmierci, którą zamieniono później na bezterminową katorgę. Na wolność wyszła po rewolucji 1917 r., zmarła w 1940.)) w roli Karoliny Corday, naiwne proste dziewczę, swego czasu pomagające Wandzie Krahelskiej przy bezskutecznym zamachu na Skałłona i dające potem szpiegowi, przedstawiającemu się za adwokata, z naiwnością dziecka z ze wszystkimi szczegółami opis swej zbrodni, prowadzącej ją na szubienicę. I tuż obok trzech młodych hołyszów, którzy w podmiejskiej restauracji uraczywszy się gęsią, zabierają resztki swej uczty z sobą i zamiast zapłaty strzelają w sufit z brauningów, za co dostają również trzy wyroki śmierci. Oto dlaczego ponury obraz krwawej rozprawy sądowej kontrrewolucji ze swymi ofiarami budzi dziś, mimo strasznej ilości ofiar i strugi krwi bezustannie płynącej, w szerokich kołach więcej odrazy, niż sympatii, więcej politowania, niż czci i więcej przygnębienia, niż zapału.

Takie są dzisiejsze skutki szalonej taktyki socjalpatriotyzmu – „ekspropriacji”, „partyzantki”, terroru, uprawianych z zaślepieniem przez PPS przez lat kilka mimo bezustannych ostrzeżeń Socjaldemokracji. I w Rosji istnieje partia o pokrewnym drobnomieszczańskim charakterze, hołdująca grubej materialnej koncepcji walki rewolucyjnej w postaci brauninga i bomby. Ale instynkt szczerych socjalistów i poważnych polityków, jeśli nie zasadnicze stanowisko, ostrzegły rosyjskich socjalistów-rewolucjonistów przed ześlizgnięciem się z taktyki terroru do metody i taktyki lumpenproletariatu. Tylko naszym bezmózgim utopistom nacjonalizmu, wyzutym zupełnie z ducha walki klasowej, dane było doprowadzić na terenie najdojrzalszego i najbardziej rewolucyjnego proletariatu taktykę rewolucji do zupełnego pomieszania z praktyką opryszków. Awanturniczość w pojmowaniu zadań i warunków walki klasowej, płynąca z błąkających się po głowach socjalpatriotów łachmanów tradycji „partyzanckich”, z majaczeń powstańczych, połączona z czysto mechanicznym pojmowaniem środków rewolucji i stąd przecenianiem technicznych narzędzi walki: zasobów pieniężnych i broni, wreszcie – z nacjonalistycznym stanowiskiem względem wojska w Polsce, jako żywiołu obcego i wrogiego z natury, nie zaś jako części ludu roboczego, którą należy uświadomić i pozyskać dla sprawy proletariatu, doprowadziły droga naturalną do tego wybujania anarchistycznej taktyki w szeregach PPS, które uczyniło niebawem z bezsensownej strzelaniny do stójkowych i ograbiania sklepów wódczanych główną „akcję” partii, zwącej się socjalistyczną. Dalszym nieuniknionym skutkiem tej „akcji” było wyspecjalizowanie „techniki bojowej”, wyodrębnienie jej od agitacji, od ośrodka duchowego partii, od idealnej zawartości walki klasowej, za czym musiało iść obniżenie moralnego i umysłowego poziomu wśród szeregów „bojowych”. Że wśród ludzi, których jedynym rzemiosłem „rewolucyjnym” stało się systematyczne ograbianie kas i napady z rewolwerem w ręku, który czy zaprawiani byli do igrania życiem ludzkim – własnym i cudzym – na chłodno, w pojedynkę, bez podniosłych momentów walki masowej, powstać musiał niebawem cynizm i deprawacja moralna, że po grabieżach dla partii nastąpić musiały grabieże na własny rachunek „bojowców”, a po lekkomyślnej fanfaronadzie wyśrubowanego bohaterstwa – aż nazbyt często upadek moralny wobec widma szubienicy, strach i zdrada, to przewidzieć musiał każdy, kto umiał rozróżnić smutną arlekinadę anarchistyczną od dramatu dziejowego proletariackiej walki klasowej.

Ostrzeżenia Socjaldemokracji sprawdziły się aż nazbyt srogo na losach partii, uprawiającej karygodną taktykę. PPS upadła, upaść musiała w wirze rewolucji rosyjskiej dlatego, że była partią nacjonalistyczną, zbudowaną na tradycjach drobnomieszczańskich, na reakcji społecznej, nie na rozwoju społecznym i wynikającej zeń walce klasowej. Ale historia zrządziła, że ostatni powodem jej rozbicia się, mieczem, który dokonał na niej nieuniknionych losów, była ta sama taktyka anarchistyczna, którą partia ta doprowadziła w Polsce do największego rozpasania na hańbę sprawy rewolucyjnej. I pozostanie plamą na puklerzu tego skrzydła PPS, które usiłuje zerwać teraz z całą swą przeszłością partyjną, że zdobyło się na krytycyzm i zwątpienie o zbawienności awantur terrorystycznych nie wtedy, kiedy sprawa proletariatu aż nadto widomy stąd szwank ponosiła, lecz wtedy dopiero, gdy sam organizm partyjny, zgangrenowany jadem anarchizmu, rozpadać się począł na kawały.

Terroryzm, jak i anarchizm, jako objawy bezpłodnej z natur swej taktyki, wyczerpują się po pewnym czasie same przez się. Eksperymenty socjalpatriotyczne na tym polu skończą się niechybnie zupełnym wyczerpaniem sił. Ale skutki tych eksperymentów proletariat i rewolucja długo jeszcze, niestety, odczuwać będą. Obecny ponury dramat egzekucji, rząd szubienic, rzucających dziś kir żałobny na ciemną i tak już epokę tryumfu kontrrewolucji, to dalszy ciąg tych zboczeń. Nie ma walki rewolucyjnej bez ofiar. Ale każda kropla przelanej krwi bojowników wonna być siewem przyszłości, od każdej szubienicy wzniesionej za sprawę wyzwolenia, winien bić blask, opromieniający dzieło rewolucji, oświecający umysły, podnoszący duchy, krzepiący wiarę w zwycięstwo. Ofiary, które giną dziś dziesiątkami na stokach Cytadeli i w kazamatach łódzkich za bandytyzm i zamachy terrorystyczne, to ofiary idące na marne, to krew przelana na próżno. Odrażający dramat tych ofiar obłędu politycznego zdolny wywołać tylko pomieszanie pojęć i zwątpienie w nieuświadomionych jeszcze kołach ludowych.

Wypływa stąd dla rewolucyjnego proletariatu obowiązek surowy – załatwienia ostatecznego rachunku z wszelkimi pociągami do taktyki anarchistycznego awanturnictwa. Z obecnej fazy kontrrewolucyjnego tryumfu proletariat nasz wyjść powinien zahartowany doświadczeniem politycznym, oczyszczony gruntownie z naleciałości anarchistycznych. Dla Socjaldemokracji zaś wypływa stąd zdwojone zadanie wzniesienia w Polsce na nowo poniszczonych i rozwalonych przez socjalpatriotyzm szańców i wałów granicznych między obozem walczącej klasy robotniczej a szumowinami burżuazyjnego społeczeństwa, między taktyką rewolucji a metodą lumpenproletariatu.

Przyszłe wznowienie rewolucyjnego ataku musi znaleźć w Polsce proletariackiej „dom oczyszczony ze śmieci”, a smutne ofiary, ginące dziś dziesiątkami pod ręką kata carskiego, powinny znaleźć przynajmniej tę nagrodę, że krwią swą okupią uleczenie szeregów rewolucyjnych z jednego z najfatalniejszych błędów politycznych.

Czarna karta w historii rewolucji, zapełniona dziejami tego błędu i jego ofiar, to znowu dorobek historyczny nacjonalizmu, którego funkcją ostatnią jest snać być – w swej odnodze zachowawczej – cerberem kontrrewolucji i filarem imperializmu rosyjskiego, w odnodze zaś „rewolucyjnej” – hańbą i zakałą obozu rewolucyjnego.