Obszary niewiedzy. Lewicowa krytyka literacka

logo

Praktyka Teoretyczna - Komunistki spoza lewicy. Dyskusja wokół "Marks. Nowe perspektywy" (I)

Prezentujemy pierwszą część publicznej dyskusji poświęconej książce Marks. Nowe perspektywy, przeprowadzonej w gronie redakcji i współpracowników Praktyki Teoretycznej 21 lutego 2014 roku w księgarni Zemsta w Poznaniu. Marks. Nowe perspektywy jest kolejną pozycją opublikowaną przez Wydawnictwo Naukowe PWN w tzw. serii Marksowskiej, ukazującej się pod matronatem naszego czasopisma. W spotkaniu w charakterze prelegentów udział wzięli Joanna Bednarek, Michał Pospiszyl oraz Jan Sowa. Dyskusję moderował Bartosz Ślosarski. Transkrypcja została sporządzona przez Piotra Drygasa i Eliasza Robakiewicza, a zredagowana przez Kamila Piskałę.

Bartosz Ślosarski: Praca Marks. Nowe perspektywy została oryginalnie wydana we Włoszech pod tytułem Lessico Marxiano, jako po prostu słownik podstawowych pojęć Marksowskich. Autorkami i autorami poszczególnych rozdziałów składających się na ten tom są w dużej mierze badaczki i badacze związani z Wolnym Uniwersytetem Metropolitalnym (Libera Università Metropolitana, LUM). LUM od 2005 roku stara się organizować pewną formę alternatywnego kształcenia i produkcji wiedzy, wykraczającą poza ograniczenia oligarchicznego systemu uniwersyteckiego we Włoszech. Wolny Uniwersytet Metropolitalny jest również swoistą próbą przedefiniowania celów, których realizacji służyć ma proces produkcji wiedzy. Przedstawiciele LUM chcą, żeby wiedza ściśle wiązała się z wymaganiami stawianymi przez procesy emancypacji, oraz by teoria nieustannie łączyła się z praktyką i zaangażowaniem politycznym. W tym sensie funkcjonują jednocześnie w dwóch obszarach: praktyki politycznej oraz praktyki teoretycznej, które w ich działaniach nieustannie się łączą, wzajemnie uzupełniają i korespondują. Praca zbiorowa Marks. Nowe perspektywy jest w dużej mierze próbą odczytania pojęć Marksowskich właśnie przez pryzmat doświadczenia nurtów postoperaistycznych, z których w większości wywodzą się osoby ze środowiska LUM. Przedstawiciele tego nurtu nie czytają Marksa dla samej przyjemności lektury, jak czynią to niekiedy akademiccy erudyci marksistowscy zajmujący liczne katedry zachodnich uniwersytetów. Dla postoperaistów kluczowe jest pytanie o możliwości praktycznego zastosowania pism Marksa i ich lektura przez pryzmat toczących się współcześnie walk klasowych. Na wstępie chciałbym Was zapytać, czy uważacie, że jest to próba udana? Czy postoperaistyczna lektura wnosi coś do badań nad spuścizną Karola Marksa lub tym bardziej, czy rozjaśnia jakkolwiek współczesny horyzont walk klasowych?

Michał Pospiszyl: Wydaję mi się, że opublikowanie tej książki jest bardzo ważne zwłaszcza w kontekście tych dyskusji w polu filozofii marksistowskiej, które w Polsce zajmują zupełnie marginalną pozycję. Pamiętajmy, że u nas ciągle hegemoniczną perspektywą jest wywodząca się między innymi od wychowanków Marka Siemka tradycja czytania Marksa jako przede wszystkim ucznia Hegla. Nie chcąc w żadnym wypadku odbierać wielkich zasług tej linii marksizmu, uważam jednak, że dobrze się stało, że dostajemy do ręki słownik marksistowski posługujący się zupełnie nowym językiem, dzięki któremu jesteśmy w stanie wyjść poza kilka pułapek reprodukowanych przez tak zwanych heglo-marksistów. Chyba największym problemem tej tradycji jest bardzo teoretyczne czy filozoficzne spojrzenie na historię, dzięki czemu heglizm jest w stanie rozpisać ją w bardzo linearny sposób, podczas gdy Lessico Marxiano próbuje pokazać takiego Marksa, który jest mniej abstrakcyjny, a przez to też mniej związany z linearnym i progresywistycznym rozumieniem historii. Oczywiście u samego Hegla też wcale nie brakuje analiz materialistycznych (szczególnie w cieszących się ostatnio dużą popularnością wykładach jenajskich), ale mimo to ogólny obraz Heglowskiego projektu teoretycznego wypada pod tym względem bardzo niekorzystnie. Ostatecznie to właśnie Hegel odpowiedzialny jest, w moim odczuciu, za katastrofalną w skutkach, liberalną wizję linearnej historii, która ciąży na niektórych marksistach aż do dzisiaj. W tym kontekście można powiedzieć, że Nowe perspektywy próbują sprowadzić Marksa z powrotem na ziemię i przeczytać go w kontekście realnych walk i praktyk społecznych. Taki Marks w niewielkim stopniu przypomina gabinetowego teoretyka historii, dla którego ważniejsze od społecznych faktów są wcześniej przygotowane historyczne schematy (głoszące na przykład, że po feudalizmie następuje kapitalizm, że pańszczyzna to feudalne residuum a nie nowoczesne niewolnictwo itp.). Przywrócenie nam takiego „materialistycznego” Marksa jest główną zasługą tej książki, której nie są w stanie przysłonić pewne jej słabości.

B.Ś.: Jakie słabości masz na myśli?

M.P.: Jeżeli przyjrzymy się bliżej poszczególnym tekstom składającym się na książkę, to okaże się, że projekt takiej ucieleśnionej czy materialistycznej teorii, której poszukują badacze i badaczki z kręgu LUM, udaje się zrealizować tutaj w różnym stopniu. Część z esejów to po prostu wprowadzenia w elementarne kategorie filozofii marksistowskiej, inne z kolei mogą wydać się zbyt skomplikowane i trudne w odbiorze. To praca zbiorowa, nie powinno więc zaskakiwać, że jest dość nierówna i że w poszczególnych tekstach dokonano marksistowskiej analizy na różnym poziomie, zarówno pod względem wejścia w dyskurs marksistowski, jak i odnoszenia tego dyskursu do konkretnych analiz empirycznych, na przykład związanych ściśle z walkami prowadzonymi przez ruchy społeczne. Nie zmienia to jednak faktu, że jest to książka ostatecznie bardzo ciekawa, często inspirująca i mam nadzieje, że okaże się ważnym narzędziem przeformułowywania języka polskiej lewicy.

Joanna Bednarek: Moim zdaniem ta książka jest bardzo ciekawa, bardzo ważna i bardzo cenna, właśnie dlatego, że dostajemy w niej to, co jest w operaizmie czy też postoperaizmie jednocześnie najlepsze i najgorsze. Książka stanowi pewną panoramę współczesnych stanowisk obecnych w nurtach operaistycznych i postoperaistycznych. Przy tym warto poczynić jedną uwagę porządkującą, bo nie da się na temat tej książki dyskutować bez rozróżnienia na to, co jest „operaistyczne”, a co „postoperaistyczne”. Sądzę, że po przeczytaniu tej książki dla każdego czytelnika czy czytelniczki będzie jasne, że np. stanowisko Antonia Negriego nie jest reprezentatywne dla operaizmu jako takiego – że perspektywa operaistyczna jest znacznie bardziej zróżnicowana. Obejmuje ona na przykład dialog z teorią postkolonialną, jak u Mezzadry, czy próby reinterpretacji materializmu historycznego przy użyciu pojęć Althussera i Deleuze’a, jak u w tekście Illuminatiego. Oba te teksty zwracają uwagę na wielość wymiarów czy też sił składających się na kapitalistyczną historię i dlatego wykraczają poza charakterystyczne dla Negriego ujęcie hegemonii pracy niematerialnej jako procesu mimo wszystko linearnego, zakładającego jedną przemianę obejmującą cały glob. Jeżeli zaś chodzi o odniesienie do współczesnych walk czy też współczesnych przekształceń kapitału, przekształceń składu klasowego, to można powiedzieć, że niektóre z zamieszczonych w książce tekstów stanowią bardzo ważne i cenne interwencje. Najciekawsze z tego punktu widzenia są eseje Sandro Mezzadry o akumulacji pierwotnej i Alisy Del Re o produkcji i reprodukcji, pokazujące to, co jest w tradycji postoperaistycznej cenne i ważne, czyli próbę teoretycznego opracowania kwestii wykształcania się podmiotów, które nie mieszczą się w klasycznej definicji przemysłowej klasy robotniczej. Jednocześnie Mezzadra i Del Re unikają tego, co często zarzucano postoperaistom, czyli nadmiernego skupienia się na rodzajach pracy polegających na obróbce informacji, czyli tak zwanej pracy niematerialnej w jej wąskim, bardzo płaskim znaczeniu. Niestety znajdziemy tutaj jednak również takie teksty, które wpisują się właśnie w ten nurt dociekań, skoncentrowany na pracy niematerialnej w wąskim znaczeniu. Mam tutaj na myśli chociażby artykuły Paola Virno. Odpowiadając więc szczerze na postawione przez Bartka pytanie o to, na ile próba rozjaśnienia dzisiejszego horyzontu walk klasowych i aktualizacji pism Marksa, podjęta w Nowych perspektywach jest udana, muszę stwierdzić, że mam bardzo mieszane odczucia. Żeby jednak nie poprzestawać na takim negatywnym wrażeniu, chciałabym zauważyć, że pewne słabości tej książki biorą się właśnie z jej wielowymiarowości oraz dużego zaawansowania teoretycznego (np. w porównaniu z trylogią Imperium, która właściwie jest pracą popularną). Autorzy czasem brną w tej książce w takie scholastyczne rozróżnienia: biorą na warsztat pojęcia w rodzaju akumulacji i akumulacji pierwotnej, abstrakcji określonej i abstrakcji rzeczywistej, czy też trójjedni kapitału i socjalizmu kapitału. Są to pojęcia, które stanowiły kamienie milowe teorii marksistowskiej, a zatem są czymś, z czym każda marksistka powinna się na swój sposób zmierzyć, zinterpretować i przeanalizować. Autorzy podają swoje definicje tych różnorodnych pojęć, które przez heglo-marksistów zostałyby z pewnością uznane za wysoce idiosynkratyczne, bo nie są dość dialektyczne (czy może w ogóle nie są dialektyczne), ale są to moim zdaniem definicje spójne. Jest to bardzo ważna i interesująca perspektywa, pokazująca, że operaizm jest teorią, która może się mierzyć ze zorientowanym heglowsko i akademicko marksizmem na jego własnym terenie. Nie wiem, czy jest to zaleta – zapewne wielu i wiele z was uznałoby, że to jest właśnie szczególna wada, jednak w moim odczuciu ta książka pokazuje, że operaismo jest znaczącą teorią na polu marksizmu, wygrywającą jednocześnie obie stawki: teoretyczną i praktyczną.

Mikołaj Ratajczak: Czy uważasz, że wszystkie zamieszczone w tym tomie teksty można zaliczyć do tradycji operaistycznej/postoperaistycznej? Co sądzisz na przykład o zastosowaniu takiej kategoryzacji w odniesieniu do tekstu „Abstrakcja określona” Paolo Vinciego?

J.B.: Jeśli czytać ten esej razem z tekstem Mezzadry, to sądzę, że tak. Vinci proponuje pozornie klasyczną interpretację abstrakcji określonej, gdzie konkret jest wytworem wielu abstrakcyjnych określeń – ale podkreśla też, że chodzi nie tylko o rozwiązanie epistemologiczne, ale także o rozwiązanie praktyczne, polityczne; abstrakcja określona, na przykład praca, jest dla niego kategorią oddającą aktualny stan walki klas. To jest bardzo operaistyczny gest. Pierwsze dwa teksty stanowią już klasykę tego nurtu, są lekturą obowiązkową. Zwłaszcza tekst Mezzadry, który pokazuje, że postoperaizmowi może być i jest po drodze z teorią systemów-światów, teorią zależności, postkolonializmem. Dla Mezzadry bardzo istotne są dwa interteksty. Z jednej strony jest to Caliban and the Witch Federici, która przynależy do tradycji postoperaistycznej, ale to, co ma do zaoferowania, jest dość mocno zanurzone również w tradycji postkolonialnej i feministycznej. Z drugiej strony jest to zaś Prowincjonalizacja Europy Chakrabarty’ego. Polski czytelnik z postoperaizmem kojarzył dotychczas w zasadzie tylko Antonia Negriego i Michaela Hardta. Dzięki tej książce mamy natomiast wreszcie możliwość usłyszenia głosów innych, nie mniej ważnych filozofów nurtu postoperaistycznego, w Polsce niemal zupełnie dotychczas nieznanych.

Jan Sowa: Osobiście uważam, że dobrze się stało, że ta książka się ukazała – gratuluje Mikołajowi Ratajczakowi jako wydawcy, Krystianowi Szadkowskiemu jako jej redaktorowi czy wreszcie Sławkowi Królakowi, który ją przełożył. Świetnie, że ukazują się nowe przekłady Marksa czy też książki ukazujące Marksa w nowej perspektywie. Dotychczas tego rodzaju perspektywy funkcjonowały w obiegu bardziej alternatywnym, jak Wydawnictwo Krytyki Politycznej czy też Korporacja Ha!art. PWN to jednak trochę inna liga i bardzo dobrze, że tego typu nazwiska oraz tego rodzaju narracje wchodzą do głównego obiegu. Pamiętajmy bowiem, że wciąż jeszcze niektórzy uważają, że to, co wydaje PWN, to solidna filozofia, a to, co wydają jakieś wydawnictwa niszowe, to tylko ich propaganda.

Samą tradycję operaistyczną i postoperaistyczną podobnie jak Michał i Joanna oceniam bardzo dobrze, uważając ją wraz z różnymi teoriami zależności i systemów-światów za kontynuację pewnego istotnego impulsu marksistowskiego z drugiej połowy dwudziestego wieku oraz pewnych wątków związanych z krytyką ideologii, które do dziś rozgrywa np. Slavoj Žižek. Niekoniecznie uważam natomiast operaizm za kontynuację samego sposobu myślenia Marksa, o czym zapewne będę miał okazję powiedzieć więcej za chwilę. Chciałbym najpierw odnieść się do tej wymiany między Michałem a Joanną, która dotyczyła relacji między marksizmem jako teorią z innymi perspektywami teoretycznymi – jest ona dość symptomatyczna dla pewnego spojrzenia, w którym lokowałbym tę książkę. Marks. Nowe perspektywy to dla mnie praca za bardzo marksologiczna, a za mało marksistowska. Chodzi o to, że bardzo dużo uwagi poświęca się w niej rozkładaniu na czynniki pierwsze pewnych terminów, pojęć czy zależności teoretycznych zachodzących między konstrukcjami, tak jak prezentują się one u Marksa, a innymi konstrukcjami teoretycznymi z wcześniejszych czy późniejszych okresów, jak również korespondencji między różnymi badaczami czy teoretykami. Bardzo mało jest tutaj natomiast odniesień do otaczającej nas rzeczywistości społecznej, politycznej i kulturowej, a jeśli już się pojawiają, to podawane są one w formie bardzo ogólnej i publicystycznej. Marks. Nowe perspektywy wypada zatem raczej słabo na tle choćby niektórych książek, które wyszły spod pióra autorów poszczególnych rozdziałów. Przykładem może być praca o kryzysie pod redakcją Mezzadry i Andrei Fumagallego, która o wiele bardziej przylega do konkretnych problemów, pokazując kryzys długu suwerennego z zupełnie nowego punktu widzenia. Inny przykład to The Violence of Financial Capitalism autorstwa obecnego w Marks. Nowe perspektywy Christiana Marazziego, stanowiąca bardzo rzetelną analizę faktograficzną ostatniego kryzysu finansowego. Tak samo możemy zestawić tekst Mezzadry poświęcony akumulacji pierwotnej z właściwym rozdziałem z pierwszej księgi Marksowskiego Kapitału. W efekcie takiego porównania zauważymy, że u Marksa mamy do czynienia z konkretną analizą faktograficzną: dane, procesy, ustawy, prawa itd. U Mezzadry natomiast znajdziemy przede wszystkim analizę tego, jak można by łączyć Marksa i Chakrabarty’ego, czy tego, jaka jest relacja między postoperaizmem a operaizmem. Możemy powiedzieć, że jest to pewna praca teoretyczno-akademicka oraz marksologiczna, ale nie marksistowska! Swoją drogą, jeżeli chodzi o Chakabarty’ego, to mariaż między postoperaistami a nim jest dość zaskakujący, zwłaszcza jeśli wziąć pod uwagę materialistyczną krytykę całego nurtu studiów postkolonialnych zamieszczoną w opublikowanej w zeszłym roku, bardzo dobrej książce Viveka Chibbera Postcolonial Theory and the Specter of Capital. Bardzo afirmatywne przyjęcie teorii postkolonialnej przez postoperaistyczną tradycję marksowską czy marksistowską jest w tym kontekście wielce ciekawe.

B.Ś.: We wstępie do książki członkowie i członkinie Wolnego Uniwersytetu Metropolitalnego określają siebie jako „komunistów spoza lewicy”, odcinając się tym samym od lewicy parlamentarnej. Z jednej strony daleko im do dogmatycznych marksistów, chcących restauracji realnego socjalizmu, z drugiej nie są też zwolennikami keynesowskiego porozumienia między kapitałem a pracą oraz państwa jako narzędzia wyrównywania szans w społeczeństwie klasowym. Z naszej perspektywy taki „nie-lewicowy” komunizm wydaje się nad wyraz interesującą postawą, ponieważ polskie społeczeństwo doświadczyło blasków i cieni realnego socjalizmu, zaś współcześnie rozumienie lewicowości w dyskursie publicznym sprowadza się do gloryfikacji własności publicznej. Tak pokrótce nakreślone warunki są momentem wyjściowym dla uprawiania wszelkiej krytyki ekonomii politycznej w Polsce. W tym sensie szczególnie ważne powinno być przemyślenie tego, co to znaczy być komunistką spoza lewicy w takim półperyfeyjnym kraju jak Polska?

J.S.: Wątek keynesowski został w ciekawy sposób poruszony w Labor of Dionysus, czyli pierwszej wspólnej książce Hardta i Negriego. Znajduje się w niej świetny tekst Negriego o Keynesie czytającym Lenina, w którym wyciąga on kolejno cytaty z Keynesa przywołujące fragmenty wypowiedzi Lenina, pokazując, jakie były ich konsekwencje w Związku Sowieckim. Służy mu to do wskazania bezpośredniej relacji – keynesizm to sposób ratowania kapitalizmu przed rewolucją społeczną, a zatem krytyka keynesistowskiej lewicy nie wydaje się chyba niczym zaskakującym. Druga sprawa jest taka, że klimat polityczno-społeczny czasów Keynesa był zupełnie inny. Wtedy wszyscy, a nie wyłącznie krytycy systemu czy kapitalizmu, wierzyli w możliwość rewolucji. Świadczy o tym choćby słynny tajny protokół Ententy mówiący, że żadne państwo nie wycofa się z wojny, chyba, że w którymś z nich wybuchnie rewolucja społeczna (co sprawnie wykorzystali Niemcy, wysyłając Lenina do Rosji). Dzisiaj, gdy powie się „rewolucja” w jakimkolwiek niemal innym kręgu niż nasz, to ludzie co najwyżej się podśmiewają, mówiąc: „młodzi są, to gadają”. Nikt na serio nie bierze tego pod uwagę. Nie twierdzę tym samym, że rewolucja jest niemożliwa, lecz mówię o powszechnym przekonaniu, że mamy do czynienia z jakąś „superstabilnością” systemu oraz integracją społeczną. Gdy spojrzymy na socjologię amerykańską lat pięćdziesiątych dwudziestego wieku, zobaczymy, jak dominujący wówczas funkcjonalizm starał się przekonać o tym, że społeczeństwo amerykańskie działa bardzo sprawnie. Dziesięć lat później przez USA przetoczyła się fala przemocy, jakiej nie widziano tam od czasów wojny secesyjnej. Dziś mamy inny klimat, w którym lewica keynesowska czuje się pewniej, jest bowiem jedynym akceptowalnym w dyskursie publicznym stanowiskiem krytycznym, stanowiąc jednocześnie funkcjonalny element systemu. Jaka jest dla nas recepta tu, w Polsce? Swojego czasu wspólnie z Kubą Majmurkiem i Kubą Mikurdą napisaliśmy tekst, w którym stwierdziliśmy, że można w bardzo ciekawy sposób ująć ruch pierwszej Solidarności z lat 1980–1981 z perspektywy komunistycznej. To, co się dzieje po stanie wojennym, to oczywiście kompletnie inna historia, natomiast w dużej mierze ten gigantyczny ruch to dziesięć milionów ludzi, którzy mają wspólny sposób myślenia. Na przykład w programie Solidarności, opublikowanym tuż przed stanem wojennym, słowo „kapitalizm” nie pojawia się w ogóle, zaś słowo „prywatny” pojawia się cztery razy, i to w takich kontekstach jak „NSZZ Solidarność Transportu Prywatnego”. Natomiast sto kilkadziesiąt razy pojawia się słowo „społeczne” włączane we wszystkie możliwe związki frazeologiczne: „społeczne przedsiębiorstwo”, „społeczna odpowiedzialność”, „społeczna sprawiedliwość” i „społeczna własność produkcji”. To są postulaty, których Solidarność się domaga i to jest paradoksalny triumf PRL-u, że robotnicy odpowiadają władzy: „tego wszystkiego, co wy zafałszowujecie, my chcemy naprawdę, zróbmy to!”. Jest to oczywiście jakiś punkt odniesienia w naszej tradycji – oczywiście oprócz tego mamy myślicieli w rodzaju Brzozowskiego, którego możemy w ten sposób interpretować, mamy Siemka, który rzeczywiście jest heglo-marksistą, ale nadal jest interesującym filozofem. Mamy szkołę historii gospodarczej, która w bardzo ciekawy sposób snuje refleksję ekonomiczną dającą się łatwo połączyć z marksizmem. Cały czas mówimy jednak o teorii, a jak rozumiem, w pytaniu Bartka chodzi o perspektywę jakiegoś ruchu społecznego czy walki. Jeżeli mówimy o operaizmie czy postoperaizmie, to jedną z podstawowych intuicji tego ruchu jest podążanie za realnie odbywającymi się walkami – to jest szczególnie istotne. Nie chodzi więc o to, kto kogo skrytykował na polu teorii, tylko o to, gdzie faktycznie odbywają się walki społeczne. Z tego względu w mojej ocenie najlepszy w tej książce jest tekst Trontiego, pozbawiony iluzji, mówiący, co musimy odrzucić, i stawiający to pytanie na końcu: gdzie teraz prowadzone są walki? Jeżeli z tej perspektywy spojrzymy na polską historię, na tradycję polską, to tutaj mamy jakiś istotny punkt styczny. Drugą rzeczą jest próba odzyskania konfliktu między chłopami pańszczyźnianymi i szlachtą jako konfliktu klasowego oraz przyłożenia tego do obecnej sytuacji Polaków, którzy muszą pracować w zachodnich korporacjach. Wydaje mi się to również bardzo ciekawą perspektywą.

Krystian Szadkowski: Jeśli chodzi o polskie tradycje, to komunistyczne tropy możemy odnaleźć również w propozycjach kooperacji oraz spółdzielczości zawartych w pismach Edwarda Abramowskiego, jak też w całej wywodzącej się od niego tradycji. Z drugiej strony możemy mówić też o Oskarze Langem, który całe życie próbował przełamywać realny państwowy socjalizm przez wprowadzanie do niego elementów spółdzielczych, rozumianych jako własność społeczna.

J.S.: Zgadzam się odnośnie polskiego ruchu spółdzielczego, natomiast Oskar Lange był bardzo blisko Michała Kaleckiego, który był w istocie „polskim Keynesem”, a zatem już jesteśmy blisko tego współudziału w zarządzaniu kapitałem i zapobieganiu rewolucji społecznej. Nie posiadam szczegółowej wiedzy na temat historii ruchu spółdzielczego w Polsce – trzeba by było zbadać, na ile to jest słuszna teoria, a na ile rzeczywista praktyka. Nie wiem, czy posiadamy w tym momencie punkt odwołania.

K.Sz.: Na poziomie praktycznym dobrym tropem jest raczej pierwsza Solidarność, na poziomie teoretycznym natomiast również nie mam teraz odpowiedzi. Nie ma tutaj z nami Kamila Piskały, który napisał tekst na temat „republiki kooperacji” Edwarda Abramowskiego, czyli jego swoistej wizji komunizmu. Sądzę, że ten projekt, choć dość naiwny, jest do zintegrowania z perspektywą postoperaistycznych projektów dobra wspólnego jako myślenia o immanentnym porządku ekonomiczno-politycznym przekraczającym opozycję między tym, co prywatne, a tym, co publiczne. Natomiast jeśli chodzi o teoretyczny projekt Langego jako uzupełniania socjalistycznej machiny planowania o element kooperacyjny i spółdzielczy, to uważam, że jest on w zdrowy sposób zdystansowany względem takich pięknoduchowskich postaw, za które David Harvey często krytykuje postoperaistów. Mówiąc o pięknoduchostwie, mam na myśli postawienie na zupełnie spontaniczną i oddolną organizację procesów produkcyjnych na dużą skalę. Jeśli chodzi o tradycję marksistowską, to uważam, że możemy znaleźć spore podstawy dla takiego „nie-lewicowego” komunizmu, ale rzeczywiście na samej teorii tych projektów czy ruchów nie da się oprzeć.

J.B.: Jeżeli zastanawiamy się nad możliwościami praktycznego wykorzystania teorii operaistycznej, to musimy przede wszystkim pamiętać, że bardzo trafnie rozpoznaje ona pewne zjawiska czy przekształcenia typowe dla współczesnego kapitalizmu. Wielką zasługą operaistów jest też to, że potrafili dostrzec, że gdy chodziło o kwestie bardziej szczegółowe, to sposób, w jaki oni te przemiany opisywali, często zawierał spektakularne czy nawet fundamentalne błędy. Kiedy próbuje się więc aplikować marksizm operaistyczny czy postoperaistyczny, to trzeba cały czas mieć na uwadze fakt, że dobre diagnozy i intuicje mieszają się z tymi, które uznać należy za bardzo złe. Wyjdę zapewne na obrończynię keynesizmu, ale muszę powiedzieć, że bardzo wiele z twierdzeń Negriego dotyczących zmiany składu klasowego, autonomii, organizowania się żywej pracy, jest w mojej ocenie błędnych. Cały czas musimy pamiętać, że to były teorie tworzone na gorąco, które miały odnosić się głównie do kontekstu włoskiego. Na przykład teza o zmianie składu klasowego, o pojawieniu się robotnika społecznego rozwijała się w kontekście konkretnych, lokalnych przekształceń historycznych – Gorącej Jesieni roku 1969/1970, pojawienia się w wielkich fabrykach nowego pokolenia robotników, którzy mieli inne niż poprzednie pokolenie potrzeby i cele, wkroczenia na scenę walki studentów, kobiet. Tezy te były często po prostu wynikiem błędnego rozpoznania. Tak było chyba w wypadku twierdzeń Negriego, np. o hegemonii pracy niematerialnej, o końcu prawa wartości – przed laty postawił on kilka błędnych tez – i od tamtej pory się już ich trzymał, próbując później zredefiniować tę koncepcję tak, żeby zgadzała się bardziej z tym, co mówili inni teoretycy czy też z postępującymi przemianami, których nie dało się interpretować wedle starszej wersji jego teorii.

M.P.: Czy jednak nie jest tak, że ten projekt teoretyczny się po prostu zdezaktualizował? Stoi za nim próba stworzenia takiej ucieleśnionej, materialistycznej teorii, która rozwija się synchronicznie z toczącymi się walkami. Pytanie więc, na ile Negri pozostał wierny tej zasadzie, że komunizm jest radykalną krytyką wszystkiego, co istnieje, czyli zasadzie niezasklepiania się w pewnych teoretycznych rozstrzygnięciach, które być może były adekwatne w kontekście walk toczonych w latach siedemdziesiątych we Włoszech, a z czasem stały się mniej aktualne? Myślę że po bezwzględnej porażce lat osiemdziesiątych Negri się zatrzymał i próbuje nas przekonywać, że wówczas wcale nie dokonało się zamknięcie wielkiej szansy jaką był długi rok 1968 (trwający we Włoszech aż do zdławienia strajków w Turynie w 1981 roku), ale że właściwie to cały czas ruchy społeczne dyktują warunki kapitalistom. Nawet jeśli jest w tym ziarno prawdy, to trudno nie odnieść wrażenia, że taka teoria jest po prostu śmieszna i staje się żarliwym wykrzykiwaniem komunistycznych haseł na pustyni. Niewątpliwie wielka wartość Negriego polega na odzyskiwaniu tego podziemnego nurtu walk społecznych kształtujących historię; kontynuuje on pod tym względem myśl takich teoretyków historii jak Althusser, Deleuze z Guattarim czy Foucault (nie mówiąc o samym Marksie). Niemniej trudno nie odnieść wrażenia, że ostatecznie operaizm budowany jako opozycja wobec wszystkich deterministycznych rojeń o możliwości krachu kapitalizmu w wyniku tkwiących w nim sprzeczności ekonomicznych, ostatecznie przyjmuje bardzo podobną linearną narrację, w której drogą do komunizmu nie są już prowadzone walki (Negri zupełnie ignoruje dramatyczny spadek walk klasowych w latach osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych), ale Internet czy drukarki 3D.

J.B.: Zastanawiam się często nad kwestią, czy diagnozy Negriego były trafne od samego początku ich formułowania. Zbyszek Kowalewski uważa, że po 1964 roku, czyli po śmierci Raniero Panzieriego, operaizm skręcił w złą stronę. Nie mogę się jednak z tym zgodzić, ponieważ do tego czasu operaizm był w dużym stopniu skupiony na robotnikach przemysłowych z wielkich fabryk. Z jednej strony formułowano bardzo słuszne i ważne tezy o składzie klasowym, o rozlewaniu się produkcji poza mury fabryki. Teoria fabryki społecznej pojawiła się relatywnie wcześnie, na początku jednak wyłącznie jako pojęcie teoretyczne. To jest bardzo ciekawe, że dopiero fala walk z drugiej połowy lat siedemdziesiątych posłużyła jako materialna postać tezy o tym, że istotne walki toczą się również poza fabryką. Nieuzasadnionym jest więc moim zdaniem przekonanie, że po śmierci Panzieriego nic wartego uwagi się w operaizmie nie działo. Z drugiej strony postoperaiści grzeszą swoistym teoretyzmem, forsowaniem pewnych kategorii, co Zbyszek Kowalewski interpretuje jako próbę narzucenia całemu ruchowi politycznej hegemonii przez bardzo małą, elitarną grupę. Kiedy zauważymy, że oni byli głównie akademikami, którzy potem bardzo dobrze odnaleźli się w takim typowo akademickim dyskursie, można mieć wrażenie, że coś w tych zarzutach jest na rzeczy.

Szczepan Kopyt: Którą z koncepcji Negriego uważasz za szczególnie błędną?

J.B.: Przede wszystkim chodzi o jego tezy odnośnie hegemonii pracy niematerialnej oraz proponowaną przez niego interpretację wydarzeń z końca lat siedemdziesiątych, do których doszło po zdławieniu tamtego cyklu walk, na przykład przez masowe aresztowania działaczy autonomii, przez zduszenie strajków w fabrykach. Negri po klęsce ruchu podtrzymywał dziwną tezę, zabarwioną histerycznym optymizmem, że walka wciąż trwa. Jest to kontynuacja wcześniejszej myśli Mario Trontiego, mówiącej, że być może pasywność klasy robotniczej jest formą oporu i że nie należy go szukać w takich instytucjonalnych formach, jak strajki, tylko w postaci oporu życia codziennego, sabotażu, absentyzmu czy nawet zwykłej bierności. Później Negri próbował takie koncepcje rozwijać w latach osiemdziesiątych, czyli w bardzo złym okresie dla ruchu robotniczego we Włoszech. Temu wszystkiemu towarzyszył pogłębiający się, stopniowo teoretyczny kryzys marksizmu. Massimiliano Tomba twierdzi, że Negri był w istocie cynicznym graczem politycznym, trzymającym się swoich idei, próbującym je forsować w procesie budowania czegoś w rodzaju intelektualnej hegemonii politycznej. Jeżeli wyjdziemy poza perspektywę Negriego i przyjrzymy się włoskiemu ruchowi feministycznemu z lat siedemdziesiątych, to zauważymy, że działy się tam znacznie ciekawsze rzeczy, reprezentujące to, co w operaizmie najlepsze, to znaczy zastosowanie w rzeczywistości społecznej pewnych kategorii teoretycznych. Trzeba przyglądać się tej sytuacji oczywiście lokalnie np. przez pryzmat tego, co pisze Steve Wright w Storming Heaven, a jest to narracja bardzo mocno uderzająca w to, co robił operaizm w latach siedemdziesiątych, ale z drugiej strony zwracająca uwagę na to, że nawet jeżeli diagnozy były obarczone grzechem teoretyzmu, arbitralnego narzucania pewnych kategorii na rzeczywistość i jeśli oznaczało to usunięcie czy potraktowanie po macoszemu tej podstawowej intuicji operaizmu, czyli badania składu klasowego w fabryce czy miejscu, w którym toczą się walki, to tak czy inaczej nie można tej teorii lekceważyć. Przede wszystkim dlatego, że w latach siedemdziesiątych na scenie walk klasowych pojawiły się podmioty, których nie można było sprowadzić do kategorii przemysłowej klasy robotniczej. Zdaję sobie sprawę z tego, że mam bardzo schizofreniczną postawę względem postoperaizmu, ponieważ z jednej strony go doceniam, a z drugiej mam wrażenie, że nie można mówić, że operaizm lat siedemdziesiątych był w porządku. Nie był, ponieważ w centrum zainteresowania ówczesnych operaistów mieścili się głównie mężczyźni, robotnicy z wielkich fabryk, na przykład z Fiata czy generalnie przemysłu samochodowego…

J.S.: …na których zresztą w Polsce skupia się do dziś środowisko „Le Monde Diplomatique”. Dla redaktora Wielgosza nie ma innego proletariatu poza wielkoprzemysłowymi robotnikami.

J.B.: Tak, to jest pewna ślepa plamka. Jeśli zaś idzie o operaistów, to nawet nie chodziło o jakieś partykularne męskie przesądy tamtych teoretyków – tylko o to, że pojawiły się już u Trontiego pewne bardzo ciekawe intuicje teoretyczne, takie jak kategoria fabryki społecznej, zakładająca, że miejsce pracy najemnej nie jest jedynym miejscem wyzysku. Intuicje te pozostawały później przez pewien czas nierozwinięte. Zadania ich rozwinięcia podjęły w latach siedemdziesiątych ówczesne feministki wraz z całym dyskursem kontrkulturowym, który starał się pokazać, że być może ci studenci, lokatorzy, czy ci ludzie, którzy angażowali się w takie chuligańskie formy oporu jak autoredukcje cen czy okradanie centrów handlowych też toczą walkę z kapitalizmem. Dopiero wtedy miała miejsce próba połączenia wszystkich tych form walki, być może niedoskonała, ale wciąż bardzo pouczająca.

J.S.: Zgadzam się, że operaizm i postoperaizm nie są wolne od słabości, ale lokowałbym je gdzie indziej niż Joanna. Dla mnie najbardziej wątpliwe jest to przekonanie o absolutnym prymacie walk klasowych i o tym, że to właśnie walki są źródłem i głównym motorem przemian kapitalizmu. Wydaje mi się, że kapitalizm nawet pozbawiony walk klasowych mógłby się przeobrażać choćby w oparciu o wpisaną w niego tendencję do maksymalizacji stopy zysku przy jej jednoczesnym nieuchronnym spadku.

M.R.: Kapitalizm pozbawiony walk klasowych? Czy to nie jest contradictio in terminis?

J.S.: Mam na myśli hipotetyczną sytuacje, w której mamy do czynienia z całkowitym podporządkowaniem siły roboczej kapitałowi, czyli siły roboczej niebuntującej się w żaden sposób. Kapitalizm zmieniałby się wówczas mimo wszystko z bardzo prostego powodu, czyli w rezultacie konkurencji między kapitalistami, wyścigu, którego stawką jest maksymalizacja względnej wartości dodatkowej, którą zawsze można powiększyć za pomocą innowacji technologicznej.

Sz.K.: Chcesz powiedzieć, że byłoby to coś na kształt hitleryzmu?

J.S.: Nie chciałbym tego tak ukonkretniać. Natomiast myślę, że można sobie po prostu wyobrazić taką konstrukcję teoretyczną, w ramach której mimo całkowitej pasywności klasy robotniczej nadal dochodzi do przemian. Nie jest to dla mnie zresztą takie istotne… Wspomniałaś, Joanno, o tej pracy niematerialnej, w kontekście ogólnych ataków na postoperaistów, szczególnie zaś na Negriego itd. Wydaje mi się to jednak trochę nieuczciwe, zważywszy, że oni już tę kategorię zrewidowali, o czym zresztą doskonale wiesz.

J.B.: Oczywiście, że ją zrewidowali, ale jednak w sposób zdecydowanie niedoskonały.

J.S.: Ale nie uchylają się od odpowiedzi na szereg wysuwanych wcześniej krytyk. Ta teza o hegemonii pracy niematerialnej jest dziwnie rozumiana. Pamiętajmy, że gdy Marks mówił o tym że produkcja przemysłowa jest hegemoniczna w kapitalizmie i wyznacza jego tendencje, to ona stanowiła wówczas nie więcej niż 20% globalnej produkcji gospodarczej. Rolnictwo było dominującym sektorem gospodarki nie tylko wtedy, kiedy Marks pisał, lecz również jeszcze przez długi czas potem.

K.Sz.: Spójrzmy choćby na Anglię czasów Karola Marksa. W połowie dziewiętnastego wieku pracowników usługowych było tam trochę ponad dwa miliony, przy zaledwie kilkuset tysiącach pracowników przemysłowych.

J.S.: Marks dostrzegł pewną tendencję, zauważył, że pewien sposób organizacji produkcji, który najsilniej przejawia się w sektorze przemysłowym, stanie się dominujący. Zwróćmy uwagę na relację między sektorem przemysłowym a sektorem rolniczym, co odsyła nas do dyskusji między fizjokratami a pierwszymi ekonomistami klasycznymi. Fizjokraci mówili „wartość pochodzi tylko z ziemi”, więc Przemysław Wielgosz czy Zbyszek Kowalewski, którzy dzisiaj mówią „przemysł!”, przypominają mi właśnie tych fizjokratów. Co się jednak z czasem wydarzyło? Rolnictwo stało się gałęzią przemysłu i produkuje teraz więcej, będąc przemysłem, niż wtedy, kiedy nim nie było. Logika produkcji przemysłowej podporządkowała sobie całkowicie produkcję rolną, czyniąc ją jednocześnie o wiele wydajniejszą, niż była ona nie działając wedle logiki przemysłowej. Rolnictwo więc nie zniknęło, lecz stało się częścią przemysłu i produkuje więcej niż wcześniej. To jest triumf tej diagnozy Marksa, że przemysł i jego logika był najbardziej istotny dla rozwoju kapitalizmu, w tym rozwoju rolnictwa, które zostało całkowicie przez tę logikę zawłaszczone.

J.B.: Ale najistotniejsze krytyki wychodzą właśnie z tego punktu, do którego ty docierasz!

J.S.: Zobaczcie, jaką mamy sytuację aktualnie: przemysł samochodowy, który jest ikoną okresu przemysłowego kapitalizmu, ma dziś minimalne stopy zysku i plajtuje. Wszędzie najlepiej rozwijającymi się dziedzinami gospodarki kapitalistycznej są te sektory, które manipulują symbolami: komunikacja, informatyka itd.

K.Sz.: W kontekście dyskusji na temat tendencji w teorii marksowskiej warto się odwołać do ciekawej, empirycznej pracy, która została wydana niedawno przez „Bractwo Trojka”, czyli Niewolników Apple’a pod redakcją m. in. Pun Ngai. Sądzę, że jest to świetna książka, która, prawdopodobnie wbrew intencjom wydawców, potwierdza tezę o hegemonii produkcji niematerialnej nad sektorem przemysłowym. Książka ta, w kontekście wzrostu zainteresowania chińskim sektorem produkcji przemysłowej i toczącymi się w nim walkami, opisuje historię okropnych warunków pracy w zmilitaryzowanych strefach produkcji sprzętu elektronicznego powstającego dla Apple’a oraz innych wielkich koncernów globalnych. Najbardziej interesująca jest jednak kwestia, która nie pojawia się w rozważaniach składających się na samą książkę – mianowicie relacja podporządkowania ogromnego systemu fabryk FoxConna, będącego obecnie dziesiątym co do wielkości pracodawcą na świecie, względem sektora produkcji niematerialnej w absolutnie najwłaściwszym tego słowa znaczeniu. FoxConn zatrudnia 1,2 mln pracowników i wytwarza ponad 50% sprzętu elektronicznego na całym świecie, jednakże jego stopa zysku ma charakter marginalny, spadając przy tym z roku na rok, w czasie gdy firma Apple rośnie, będąc obecnie jedną z najwyżej wycenianych firm na giełdach światowych. W relacji między wielkimi fabrykami FoxConna a małym kalifornijskim zaułkiem Apple’a można uchwycić to, co nazwalibyśmy hegemonią pracy i produkcji niematerialnej nad produkcją przemysłową. Nie chodzi oczywiście jednak o to, że przewrót w systemie niematerialnej produkcji może się wydarzyć jedynie w momencie, gdy garstka informatyków Apple’a odstawi swoje latte i zrobi rewolucję. Chodzi natomiast o pokazanie pewnej relacji sił między sektorem produkcji niematerialnej a przemysłowej, rzeczywistą hegemonię gospodarczą, nie zaś problem potencjału do walki i mobilizacji. Dokładnie to samo zdominowanie widać w relacji między sektorem przetwarzania wiedzy a własnością w sferze kodu biologicznego czy produkcją rolną. Dzisiaj rolnictwo na całym świecie zostało zdominowane przez wielkie korporacje takie jak choćby Monsanto.

J.S.: Badania nad kodem genetycznym prowadzone w laboratoriach wspieranych przez wielkie koncerny są dziś istotniejsze dla procesów generowania nadwyżki, niż sama produkcja należących do nich fabryk. To, co jest irytujące w postoperaistycznej diagnozie – w tym miejscu mogę się zgodzić z Joanną – to takie przekonanie, że w sektorze pracy niematerialnej czy biopolitycznej ziszcza się już komunizm, że to jest to dobro wspólne, które już mamy. Zgadzam się również z Krystianem, że chodzi o pewną pozycję w logice kapitalistycznej produkcji. Współcześnie liczba pracowników przemysłowych na świecie rośnie, analogicznie jak rosła wydajność rolnictwa podporządkowanego przemysłowi.

Krzysztof Król: Podstawową kwestią do zdefiniowania w tym kontekście jest to, co oznacza pojęcie hegemonii w relacji do stadium rozwoju kapitalizmu oraz określonego poziomu dominacji. W kategoriach kapitalistycznych praca niematerialna w Kalifornii, weźmy ten przykład programistów czy menadżerów Apple’a, jest istotniejsza, ponieważ zarządza pracą na linii montażowej. Jednakże z perspektywy robotniczej, z perspektywy walki klas bardziej rozwinięty jest Shenzhen i to jest kwestia kluczowa. Musimy patrzeć, gdzie oraz jaki rodzaj sektora pracy ma potencjał do stanowienia klasowego oporu, a to, że ramach organizacji kapitalistycznej Apple zarządza FoxConnem, jest czymś oczywistym, ale nie jest to nasz problem.

J.S.: To jest problem, który musisz wyjaśnić, jeśli chcesz zrozumieć kapitalizm...

K.K.: Jeżeli chcemy zrozumieć kapitalizm jako twór sam w sobie – to tak. Jeżeli go rozumiemy w kategoriach walki klas, to szukamy miejsca, w którym możemy znaleźć potencjał dla walki klas, a nie tego, gdzie jest potencjał dla kapitalistycznej kontroli.

K.Sz.: Sądzę, że znaleźliśmy się w paradoksalnej sytuacji, w której próbujemy bronić postoperaistów z perspektywy ich krytyków, a Krzysztof próbuje krytykować postoperaistów z perspektywy bliskiej samym postoperaistom. Dobrą linią krytyki negristowskich koncepcji jest choćby marksologiczny namysł Ricardo Bellofiorego oraz innych włoskich marksistów, którzy rzeczywiście studiowali oraz studiują Kapitał. Z ich perspektywy Karol Marks odszedł od pomysłu tego całościowego projektu sześciu tomów krytyki ekonomii politycznej i skupił się na samym kapitale, opisując pewien zestaw mechanizmów w warunkach produkcji przemysłowej wyłącznie z perspektywy ruchu kapitału w obrębie jego najbardziej ogólnej i całościowej formy. W tym miejscu Janek sprzeciwia się duchowi narracji Negriego, mówiąc: to jest rzeczywistość ekonomiczna, w której rozpoznanie warunków wyzysku i przechwytywania nadwyżki jest dla nas teraz istotne. Staje tym samym na pozycji Marksa, który przechodzi do projektu budowy krytyki ekonomii politycznej, odchodząc od perspektywy walk robotniczych. Negri jest w pewnym sensie naiwny, mówiąc o tym automatycznym przechodzeniu do komunizmu i wytwarzaniu dobra wspólnego. Niemniej istotne jest to, że rozpoznaje dominującą formę produkcji kapitalistycznej, a samo rozpoznanie tych mechanizmów otwiera dla nas wrota do nowego pola walki klasowej. Z drugiej strony Krzysztof stwierdza, że powinniśmy być tam, gdzie obecnie toczą się walki klasowe – a one w tej chwili w dużej mierze toczą się przede wszystkim w sektorze przemysłowym – i w ten sposób pozostaje wierny literze pism operaistycznych.

J.S.: Nie byłbym tego wszystkiego tak pewien, jak Krzysiek. Cała dyskusja i spór, który dotyczy własności intelektualnej, praw autorskich czy wolnego oprogramowania, dotyczy właśnie środków produkcji. Mamy do czynienia z dyskusją na temat tego, jaki będzie model własności środków produkcji – to jest konkretna walka. Jak się poczyta Stallmana, to mówi on językiem Marksa – tylko że zamiast mówić o przemyśle, mówi o kodzie i komputerach. Oczywiście popieram walki, które się toczą obecnie, jednakże bardzo często wchodzą one w bardzo przewidywalny, reformistyczny oraz syndykalistyczny dyskurs podwyżek płac, które z jednej strony są potrzebne, ale z drugiej strony każda podwyżka płac jest przez właścicieli środków produkcji neutralizowana za sprawą podniesienia cen towarów i inflacji.

K.K.: Jakie walki masz na myśli?

J.S.: Weźmy na przykład protesty przeciwko porozumieniu ACTA. Dwadzieścia tysięcy ludzi na ulicach Krakowa oraz największa mobilizacja, z jaką mieliśmy do czynienia w tym kraju w imię interesów niematerialnych. Nawet na „Pudelku” był tekst, w którym pojawiły się kategorie walki klasowej wokół kwestii własności intelektualnej i praw autorskich. To było istotne wydarzenie.

K.K.: Ale mówisz w kategoriach obiektywnej walki klasowej, a nie o subiektywnym ruchu klasowym.

J.S.: Informatyk jest również pracownikiem najemnym – ci informatycy, którzy pracują na rzecz wolnego oprogramowania, którzy pracują na rzecz wprowadzenia otwartych licencji, to są zarazem pracownicy, którzy walczą o kontrolę nad środkami produkcji. Twoja perspektywa ogranicza Cię do obejmowania co najwyżej sektora produkcji materialnej i przemysłowej, dlatego walki pracowników niematerialnych są dla Ciebie przezroczyste, przez co łatwo przesuwasz je w sferę hipsterów, którzy chcą mieć więcej kasy na latte, ale uważam, że robisz to niesłusznie.

K.K.: Pracownicy fizyczni w fabryce podobnie każdego dnia stawiają opór. Jeżeli mówimy o obiektywnej walce klasowej, to ona istnieje każdego dnia – zarówno w sferze niematerialnej, jak i materialnej. Chciałem zwrócić jedynie uwagę na to, gdzie toczą się obecnie walki podejmowane świadomie i przyjmujące jakiś zorganizowany charakter.

M.R.: To, że się aktualnie nic się nie dzieje, nie oznacza, że nie ma potencjału, który należy wspierać.

K.Sz.: Odpierając Twój zarzut, Krzysztofie, należy zaznaczyć, że walka klasowa w widocznej formie rzadko dzieje się poza instytucjami. Ruch robotniczy w sektorze przemysłowym ma za sobą ponad sto pięćdziesiąt lat instytucjonalnej walki klasowej – bez znaczenia, czy mówimy o formie związkowej w postaci klasycznej, czy o formie bardziej alternatywnej, oddolnej i radykalnej. Instytucje walki klasowej w sektorze przemysłowym mają po prostu znacznie dłuższą historię, za to instytucje walki klasowej w sektorze niematerialnym nie zawsze przyjmują tę samą formę, nie zawsze zresztą klasyczne formy w ramach walki klasowej toczonej w tym sektorze są skuteczne. Chociaż, jak pokazuje komisja środowiskowa Inicjatywy Pracowniczej zawiązana w sektorze sztuki, również i tego rodzaju formy organizacji mogą mieć bardzo duże znaczenie, co obnaża pewną słabość opinii o konieczności odcięcia się od formy instytucjonalnej walki klasowej związanej z sektorem przemysłowym. Ona też może być funkcjonalna. Nie ma bowiem nigdy widocznej, świadomej i konsekwentnej walki klas poza jej instytucjami.