Obszary niewiedzy. Lewicowa krytyka literacka

logo

Paweł Kaczmarski, Marta Koronkiewicz - Sprawozdanie z Marxism 2012

Do tegorocznego Marxism można mieć zarówno krytyczne, jak i pochwalne uwagi. Zaczniemy jednak od krótkiego podsumowania techniczno-organizacyjnego. Festiwal Marxism 2012 okazał się dużym sukcesem frekwencyjnym: wykładów i dyskusji słuchało ponad 4,5 tysiąca gości.  Spowodowało to kłopoty z noclegami dla przyjezdnych uczestników (organizatorzy Marxism - Socialist Workers Party - gwarantują je zainteresowanym; polska Pracownicza Demokracja jest “organizacją siostrzaną” SWP), a czasami nie pozwalało wszystkim chętnym dostać się na wybrane spotkania – z powodu przepełnionych sal. W kwestii narzekań dodajmy jeszcze, że zatłoczone sale natychmiast stawały się nieznośnie duszne, co nie tylko odbierało przyjemność ze słuchania prelegentów, ale i wpływało negatywnie na same możliwości percepcyjne. Rozczarowaniem była też nieobecność Toniego Negriego - jego udział w Marxism 2012 ogłoszono dosłownie na moment przed festiwalem, a odwołano na moment przed rozpoczęciem spotkania.

         Mimo to organizatorom udało się w tym roku stworzyć naprawdę ciekawą listę gości: wśród nich David Harvey, Guy Standing, Tariq Ali, Owen Jones (autor Chavs), uczestnicy walk rewolucyjnych w Egipcie, Grecji, Irlandii, przedstawiciele ruchów LGBT, politycy partii lewicowych, wykładowcy, autorzy i aktywiści. Choć momentami raziła nas mocno akcentowana rola organizatorów (przewodniczący SWP Alex Callinicos był uczestnikiem wielu spośród paneli, a członkowie tej partii stanowili większość festiwalowej publiczności), poziom poszczególnych wykładów pozwalał odnaleźć się na festiwalu także słuchaczom niezwiązanym z SWP.

         W zależności od funkcji i temperamentu zaproszonych gości, spotkania miały charakter bardziej akademicki lub bardziej “agitacyjny”. Wszystkie zostały jednak wpisane w dość męczącą i rozczarowującą formułę, według której po części wykładowej (ok. 40 minut) następowały tzw. contributions, czyli mniej lub bardziej związane z tematem spotkania wystąpienia słuchaczy, mające formę krótkich przemówień. Interakcja między mówcami “z publiczności” ograniczona była do minimum, nie nawiązywali dyskusji ani z “właściwymi” prelegentami, ani między sobą. Przyjęta formuła okazała się najmniej funkcjonalna w przypadku debat – zamiast dyskusji składały się one z dwóch czy trzech kolejno po sobie następujących przemówień.

***

         Szczególnie widoczne było to podczas panelu “Europe against austerity”, w której udział wzięli, zdawałoby się, ciekawi dyskutanci (między innymi Christine Buchholz - posłanka do Bundestagu związana z trockistowską frakcją w Die Linke - oraz Richard Boyd Barrett - poseł do irlandzkiego Dail z ramienia People Before Profit Alliance). Tymczasem “dyskusja”, mimo inspirującego tematu (sformułowanego, co prawda, dość ogólnie) okazała się jałowa i bezproduktywna - brak było punktów zaczepienia, wymiany myśli, chodziło raczej o ten sam apel wyartykułowany na trzy różne sposoby; całość przypieczętowała bez mała kuriozalna wypowiedź Alexa Callinicosa - tym razem w roli dyskutanta - który zarówno swoich przedmówców (pośrednio), jak i wszystkie lewicowe partie niepowiązane z SWP (wprost) nazwał hurtem reformistami, prowadząc do tego naciąganą analogię między Syrizą a skandynawską socjaldemokracją.

         Jednak spotkania z poszczególnymi autorami i prelegentami były zazwyczaj warte uwagi; przykładem wykład włoskiego ekonomisty Guglielmo Carchediego zatytułowany „Could state expenditure end the slump?”. Odpowiedź Carchediego okazała się przewrotna: spędził pół godziny dowodząc, że działania redystrybucyjne nie mogą odbudować gospodarki po kryzysie (a zwiększenie nakładu na produkcję nie prowadzi, nawet długoterminowo, do zwiększenia zysku) - po to tylko, by na koniec stwierdzić, że są one konieczne, ale nie dla “zresetowania” kapitalistycznej gospodarki, tylko dla przejęcia środków produkcji przez klasę robotniczą. Innymi słowy, tworząc obraz “ślepej uliczki”, jaką są różne odpowiedzi na obecny kryzys, Carchedi połączył krytykę keynesowskich dogmatów z wypunktowaniem fundamentalnych sprzeczności kapitalizmu. Wykład włoskiego ekonomisty stanowił ujmujące połączenie powściągliwego stylu i radykalnych poglądów, przejrzystości wywodu i stanowczej obrony akademizmu (która wydawała się bardzo potrzebna w kontekście dość antyintelektualnej postawy wielu spośród członków SWP).

         Tariq Ali, jeden z “kluczowych” gości festiwalu, zajął się głównie krytyką różnych reformistycznych stanowisk lewicowych; przypomniał genezę najważniejszych osiągnięć ruchu robotniczego (od modelu związku zawodowego po prawo do czasu wolnego), kładąc akcent właśnie na to, że były one zdobyczą tego ruchu, a nie darowizną od twórców państwa opiekuńczego. Mówił dalej o związku socjaldemokracji z globalnym kapitalizmem, o konieczności powszechnego radykalizmu na dzisiejszej lewicy, wreszcie o tym, w jaki sposób neoliberalny kapitalizm przedstawia swoje dawne ustępstwa jako “łaskawy podarunek” dla ludzi pracy.

         David Harvey opowiadał z kolei o prawie do miasta, przytaczając i parafrazując głównie swój wywód z Rebel cities (przetłumaczonych niedawno przez zespół Praktyki Teoretycznej i wydanych po polsku jako “Bunt miast”); tym niemniej słuchało się go z przyjemnością, a “zupełnie nowe”, jak przyznał sam Harvey, były odwołania do Gramsciego. Reakcja na wykład była mieszana - “głosy z publiczności” wyrażały głównie sentyment za dawnym krajobrazem przemysłowej Anglii i przywiązanie do tradycyjnego modelu podmiejskiej fabryki. Nietrudno było odnieść wrażenie, że tezy Harveya próbuje się osłabić, przesuwając priorytety i odbierając walce o miasto całą rewolucyjną moc, jaką autor Buntu miast jej przyznaje; niemal tak, jakby rewolucji (i linii politycznej SWP) potrzebna była obrona przed rozkapryszonym młodym pokoleniem “kreatywnych”, którzy upominają się o przestrzeń miejską.

         Podobny problem - z tym, że w znacznie wyraźniejszej formie - pojawił się przy okazji wystąpienia Guya Standinga, autora Prekariatu (skądinąd również tłumaczonego przez zespół Praktyki Teoretycznej). Spotkanie ze Standingiem - ku pewnemu naszemu zdziwieniu - było chyba najciekawszym, najbardziej rzeczowym i porywającym wydarzeniem całego Marxism 2012. Szczegółowy opis wrażeń, wraz z krótką polemiką, umieszczamy na końcu poniższego tekstu.

         Osobno warto wspomnieć o bloku Freedom Fighters, w którym przewidziane były (w różnej formule) spotkania z Robertem H. Kingiem (członkiem Czarnych Panter i słynnej “Angola Three”), Leilą Khaled (członkinią Ludowego Frontu Wyzwolenia Palestyny, znaną m.in. z porywania samolotów na przełomie lat 60. i 70.) oraz Tommym McKearneyem (żołnierzem IRA, uczestnikiem strajku głodowego w Long Kesh w 1981 - tego samego, podczas którego zmarł Bobby Sands). Niestety udało nam się wziąć udział tylko w spotkaniu z trzecim spośród wymienionych (sala, w której odbywała się dyskusja z Khaled, była przepełniona i wielu towarzyszy odesłano z kwitkiem); nie zmienia to jednak faktu, że trudno było oprzeć się wrażeniu “obcowania z legendą”. Co ciekawe, spotkanie z McKearneyem bardziej niż dyskusje z udziałem aktywnych polityków przełamywało “agitacyjną” formułę festiwalu - McKearney zaproponował krytyczną refleksję nad rolą, jaką dowództwo IRA odegrało w zagospodarowywaniu społecznego gniewu, który wybuchł przy okazji hunger strike’u.

         Drugą “osobnością” wartą wspomnienia był wieczorny “Histerical materialism” (drugiego dnia festiwalu), czyli bez mała trójgodzinny polityczny stand-up. Wyszło doskonale; gwiazdą wieczoru była Kate Smurthwaite, komiczka i aktywistka feministyczna, uczestniczka wielu programów publicystycznych i popularnych telewizyjnych dyskusji w Wielkiej Brytanii.

         Podstawowym problemem Marxism2012 było chyba to, że pomysłów i koncepcji przedstawianych przez poszczególnych prelegentów i dyskutantów nie próbowano nawet włączyć w coś w rodzaju wielogłosu - miało się wręcz wrażenie pewnego zaimpregnowania, jakby przedstawiciele SWP wpisywali się bez reszty w binarną opozycję “prawomyślnego” i “nieprawomyślnego”. Z festiwalu wychodziło się z poczuciem, że najciekawsze i najdalej idące spośród prezentowanych koncepcji (jak “prawo do miasta” według Davida Harveya czy prekariat w myśli Guya Standinga) nie tyle nawet pozostają bez odpowiedzi, co od początku były przewidziane jako rodzaj szczepionki dla organizacji “prawdziwie rewolucyjnych”. Tymczasem sama linia Socialist Workers Party jawiła się jako niezwykła mieszanka elementów autentycznie progresywnych i aktualnych z bardzo archaiczną wizją labour, niechęcią wobec młodego pokolenia (o tym za chwilę) i pewnymi, mówiąc wprost, sekciarskimi ambicjami.

***

         W środowiskach lewicowych “Prekariat” Guya Standinga budzi często zrozumiałe zastrzeżenia. Z jednej strony jest pierwszą książką poświęconą w całości określeniu i opisaniu prekariatu, zachowuje do tego przejrzystość readera i wyraźnie akcentuje to, że rzesze prekarnych pracowników są nie tylko ofiarami globalnych przemian, ale i potencjalnymi twórcami nowej utopii; z drugiej strony Standing wielokrotnie sugeruje rozwiązania boleśnie socjaldemokratyczne, umiarkowane, ewidentnie służące bardziej łagodzeniu trudów egzystencji prekariatu niż autentycznej emancypacji.

         Wynikająca z tego podejrzliwość radykalnej lewicy wyraża się jednak czasem w dość kuriozalny sposób, jak choćby podczas Marxism 2012, kiedy wykład Standinga został poprzedzony stosownym “uprawomyślniającym” komentarzem autorstwa jednego z członków SWP.

         Jest to o tyle dziwne, że jeżeli przed festiwalem mogliśmy mieć wątpliwości co do radykalnego, rewolucyjnego potencjału książki Standinga, to po wysłuchaniu jego prelekcji nie mamy ich już w najmniejszym stopniu. Autor “Prekariatu” nie tylko nazwał się marksistą, nie tylko usprawiedliwił “łagodny” ton swojej książki chęcią skierowania jej do szerokiego grona odbiorców, ale przede wszystkim wygłosił najbardziej inspirujący i porywający z wykładów, których mieliśmy okazję wysłuchać. Dość powiedzieć, że pierwsza contribution po spotkaniu należała do młodej artystki, która przyznała, że nie należy do SWP - i po raz pierwszy w trakcie całego festiwalu odnosi wrażenie, że ma prawo do głosu.

         W tym kontekście szkoda tylko, że - jak przyznał sam Standing - nie dane mu było podczas spotkania rozwinąć myśli zawartych w “Prekariacie” i pokazać, jaki jest polityczny “następny krok” ze strony ruchów lewicowych; zamiast tego musiał odpierać dość oczywiste zarzuty postawione na wstępie przez przedstawiciela SWP.

         O większości z tych zarzutów nie warto nawet wspominać - wynikały po prostu z nieuważnej albo nieudanej lektury - natomiast nad najpoważniejszym należałoby, chcąc nie chcąc, pochylić się na moment; chodzi o przypisywane Standingowi twierdzenie, że proletariat i klasa robotnicza w tradycyjnym (cóż to znaczy?) rozumieniu są “martwe”.

         Autor “Prekariatu” spędził dłuższą chwilę wyjaśniając, że zmiany jego zdaniem przeobrażające znaczną część proletariatu w prekariat nie są ani rezultatem jakiejś akademickiej sztuczki, ani wynikiem tego, że młodsze pokolenie na rynku pracy wymyśliło dla siebie nową etykietę; przeciwnie, są to zmiany pożądane i inicjowane przez globalny kapitał, który dąży do dostosowania siły roboczej do prekarnych warunków pracy. Prekariat nie jest “konkurencją” dla proletariatu, to pojęcie nie służy wyrugowaniu kogokolwiek z ruchu robotniczego; prekariat to - powtórzmy raz jeszcze - klasa w procesie stawania się, pewien projekt i obraz wciąż niezakończonych przemian, które obejmują również dotychczasowy proletariat. Właśnie ta subtelność myśli Standinga - spostrzeżenie, że “prekariat” jest w gruncie rzeczy projektem na wielką skalę, zakrojonym i zainicjowanym przez kapitał - umykała cały czas towarzyszom z SWP.

         Jedna z contributions po wykładzie Standinga pochodziła od robotnika zatrudnionego dawniej w fabryce samochodów, który przyznał, że - podobnie, jak opisani przez Standinga prekariusze - czuje się cały czas zagrożony zwolnieniem, był kilka razy w pracy tymczasowej, etc. Te przesłanki nie skłoniły go jednak, by przyznać się do więzi z prekariatem - przeciwnie, wydawał się myśleć jakby w odwrotną stronę: stwierdził, że skoro on sam, jako proletariusz, żyje w warunkach prekarnych, to “prekariat” niesłusznie uzurpuje sobie do tychże wyłączność. Czymś pewnym i obiektywnym były dla niego nie jego własne warunki pracy, ale fakt przynależności do klasy robotniczej zdefiniowanej w określony osób; była to przynależność nie tyle świadoma, co niemal metafizycznie podbudowana.

         W tej i podobnych wypowiedziach uwidaczniała się też ogólna niechęć przedstawicieli SWP do młodego pokolenia, niechętnego jakby włączeniu się w istniejące struktury związków zawodowych (a jak usłyszeliśmy od towarzyszy z Pracowniczej Demokracji, prekariusze właśnie to powinni robić), niechętnego oddolnie organizowanej labour i współczesnej idei labour w ogóle - niewidzącego się w ramach jakkolwiek rozumianej “siły roboczej”, ceniącego za to niezależność i różnie pojmowaną “kreatywność” własnych zawodów.

         Tymczasem Standing bronił właśnie tych wartości. To ten “reformista”, urastający w oczach towarzyszy z SWP niemal do miana “zdrajcy proletariatu”, przypominał o wartości czasu wolnego, o rewolucyjnym z natury postulacie zniesienia pracy, wreszcie - o idei dochodu podstawowego, który, jak to ujął Standing, jest sposobem, by ludzie mogli powiedzieć „odpieprz się” własnym pracodawcom. Nie było przy tym w wypowiedziach Standinga nic z pochwały politycznej “niezależności” czy “zdroworozsądkowego” podejścia do struktur rynku - przeciwnie, autor “Prekariatu” starał się pokazać, że w pracownikach prekarnych drzemie prawdziwy potencjał zmiany, a różne anachroniczne formy oddolnej organizacji ruchu robotniczego słusznie jawią im się jako zastąpienie jednego jarzma - innym.

         Potwierdza to tylko intuicję, że “Prekariat” domaga się - niejako wbrew zamierzonemu przez Standinga docelowemu czytelnikowi, ale również dla tego czytelnika - radykalnej interpretacji zamiast selektywnej lektury. Chociaż Standing skupia się w niej na prekariuszach jako ofiarach globalnych przemian, to najciekawsze możliwości - największe pole manewru - otwierają się tam, gdzie zaznacza, że prekariat może być zwiastunem nowego społecznego porządku, a jego dolegliwości są nieodłącznie związane z jego przywiązaniem do tego, co dobrowolne, swobodne i spontaniczne.

***

Z Marxism2012 wróciliśmy więc z zasadniczo pozytywnymi wrażeniami, kilkoma ciekawymi doświadczeniami, zmotywowani do (coraz) bardziej radykalnego czytania Prekariatu, zainspirowani Harveyowską fascynacją miastem, za to nieco bardziej sceptyczni wobec organizacji, które uzurpują sobie wyłączność na “radykalizm” i “rewolucyjność”.

       Dziękujemy w tym miejscu za darmowe wejściówki na cały festiwal towarzyszom z Pracowniczej Demokracji: Eli, Andrzejowi i Filipowi.