Obszary niewiedzy. Lewicowa krytyka literacka

logo

Mikołaj Ratajczak - Prekariat i partia

Publikacją poniższego tekstu redakcja Praktyki Teoretycznej otwiera nowy cykl dyskusyjny poświęcony problemom, których znaczenie w szczególny sposób zamanifestowało się w związku z tegorocznymi wyborami parlamentarnymi w Polsce. Najkrócej problem ten wyrazić można w pytaniu: jakimi narzędziami politycznymi, ekonomicznymi i instytucjonalnymi dysponuje dziś polski prekariat i szerzej rozumiana klasa wytwórców w walce o zniesienie warunków wyzysku? Nie uważamy reprezentacji za najważniejszą czy jedyną formę życia politycznego, niemniej każde wybory stanowią moment testowania nowych form organizacji społecznych oraz starcia różnych formacji ideologicznych i sił politycznych, zarówno tych, które biorą w nich udział, jak i tych, które z wielu powodów powstrzymują się od tego. Niezbędna wydaje się nam analiza tego momentu. Ponieważ odrzucamy redukcję aktywności politycznej do głosowania, w odniesieniu do obecnych wyborów nie zajmujemy jednego stanowiska, ani też nie podejmujemy jednej problematyki. Chcemy za to otworzyć nasze łamy na różnorodne komentarze poświęcone zagadnieniom instytucjonalizacji działań politycznych podmiotów pracowniczych w Polsce. Dyskusja zaplanowana jest do końca 2015 roku.      

Powoli staje się jasne, że kryzys nie doprowadzi automatycznie do zniesienia mającego się wciąż dobrze neoliberalnego paradygmatu ekonomicznego. Muszą do tego doprowadzić siły polityczne, w tym te najbardziej klasyczne – partie polityczne. Decyzja nowego lidera brytyjskiej Partii Pracy, Jeremy’ego Corbyna, by jego doradcami ekonomicznymi zostali między innymi Thomas Piketty i Joseph Stiglitz, pokazuje dwie rzeczy. Po pierwsze, można być autorem największego od lat bestselleru naukowego czy też noblistą w zakresie ekonomii i akademikiem o potężnych wpływach w środowisku naukowym, a i tak nie będzie się miało praktycznie żadnego wpływu na konsekwentnie tworzoną od lat 50. neoliberalną infrastrukturę, która w USA i Europie (a także m.in. w Chile), niezależnie od natężenia kryzysu, będzie sprawnie zarządzać reprodukcją neoliberalnej ideologii w instytucjach akademickich, w dyskursie publicznym oraz w środowiskach politycznych decydentów. Wpływ na rzeczywistość można zyskać obecnie raczej przez związanie się z partią, która ma realny wpływ na zwycięstwo i przejęcie władzy – a nie przez rewolucję w nauce, o którą ostatecznie trudno podejrzewać tak Piketty’ego, jak i Stiglitza. Po drugie, widać, że lewicowe partie polityczne budują coraz częściej swoje programy na nowych pojęciach i koncepcjach wypracowanych w świecie po kryzysie 2008 roku. Krytyka prekaryzacji, walka z programami zaciskania pasa, sprzeciw wobec różnych form nowego zarządzania publicznego, odrzucenie dyktatu międzynarodowego kapitału finansowego, odejście od nastawienia na równoważenie budżetu państwa, wprowadzenie powszechnego dochodu podstawowego – koncepcje te pojawiają się w programach i dyskursie wielu nowych lewicowych partii, choć z różną częstotliwością i różnym natężeniem. Można jednak postawić jeden wniosek: zestaw narzędzi do wyjścia z kryzysu, a przynajmniej rozpoczęcia nowego ekonomicznego cyklu jest praktycznie gotowy, problem zatem jest nie tyle natury teoretycznej, co politycznej: jak te narzędzia wykorzystać.

            Nie oznacza to oczywiście, że nie ma już problemów wymagających teoretycznego opracowania. Zarówno makroekonomiczna argumentacja za dochodem podstawowym, rosnąca od wielu lat na rynkach finansowych bańka technologiczna czy zmieniająca się natura pracy, przedsiębiorstwa i państwa (by wymienić tylko niektóre z najistotniejszych problemów) wymagają połączenia badawczej pracy socjologów, ekonomistów i filozofów. Jednakże by wyjść z napędzającej się spirali długu i kurczącej się gospodarki potrzebne są nie tyle nowe koncepcje, lecz nowe polityczne instytucje będące w stanie przeciwstawić się sile neoliberalnych struktur gospodarczych i państwowych.

Czy patrzymy nie tam, gdzie powinniśmy? Jak najbardziej słuszny powrót do zaniedbanej przez lewicę problematyki ekonomicznej może okazać się zabójczy dla progresywnej filozofii politycznej, której zadaniem musi być – tak jak było nim w przeszłości – szukanie wyznaczników aktualności, sił i relacji kształtujących otaczającą nas rzeczywistość w jej tu i teraz (nawet jeśli są to obecnie globalne tu i teraz). Można odnieść bowiem wrażenie, że nowa jakość, która jest zarówno efektem trwającego kryzysu, jak i siłą zdolną mu się przeciwstawić, powstaje nie w polu teorii ekonomicznej, gdzie się jej ostatnio głównie szuka, lecz wciela się w nowe formy politycznej organizacji, w tym – w nowe, powstałe po kryzysie partie polityczne. Zadaniem, które stoi obecnie przed myśleniem  jest poszukanie perspektywy, która w już powstałych i jeszcze się kształtujących partiach w rodzaju hiszpańskiego Podemos czy greckiej Syrizy zobaczy istotnie nowe zjawiska, polityczne formy organizacji odpowiadające obecnemu historycznemu rozwojowi kapitalizmu w jego określonym geograficznie i politycznie wymiarze.

            W tym miejscu należy zauważyć, że pojęcie partii jest z całą pewnością najbardziej zaniedbanym konceptem we współczesnej filozofii politycznej. Od końca lat 70., kiedy to w toczących się na lewicy dyskusjach w ramach partii komunistycznych i socjalistycznych oraz poza nimi pojawiły się ostatnie ważne głosy na temat struktury i funkcji partii klasy robotniczej, filozofia polityczna, także ta lewicowa, skupiła się raczej na ogólnie rozumianym polu społecznym i problemie wykluczenia, mechanizmach wytwarzania konsensusu czy istocie „polityczności”. Pojęcie partii w okresie niepodzielnej dominacji postmodernizmu (czyt. neoliberalizmu) wydawało się nieodwołalnie archaiczne. Można to było wówczas łatwiej przyjąć do wiadomości (albo też po prostu przeoczyć) z racji dużo krótszego „stażu” tego pojęcia w nowożytnej tradycji myśli politycznej, przynajmniej w porównaniu z takimi terminami jak lud, państwo czy rewolucja. „Partia” jako pojęcie w słowniku filozofii politycznej rodzi się praktycznie w tym samym czasie, co „klasa” i nowoczesny „naród” i jest nierozerwalnie związana z historią ruchu robotniczego oraz nowoczesnymi walkami narodowowyzwoleńczymi (obie te linie genealogiczne schodzą się w fundamentalnym dla nowoczesności wydarzeniu rewolucji francuskiej). Wagę partii dla naszego myślenia o polityce najlepiej być może pokazuje różnica między dwoma totalitaryzmami: nazistowskim i radzieckim, różnica często przeoczana przez wielu powojennych teoretyków i teoretyczek państwa totalitarnego. Radziecki komunizm był wydarzeniem w pełni zakorzenionym w nowoczesnym myśleniu o polityce i historii – z tego też względu podstawy autorytarnej władzy radzieckiej były rozpisane na relacje między partią, państwem, ludem i klasą. Nazizm z drugiej strony, który w równym stopniu jest zakorzeniony w nowoczesności, co wyznacza próg wyjścia poza nią, zrezygnował z partii jako instancji polityczności, zastępując ją upolityczniającym „ruchem”. Tak widział to w latach trzydziestych Carl Schmitt: to nie partia ma jednoczyć i reprezentować polityczne interesy ludu (o klasie nie ma tu w ogóle mowy); upolitycznienie stosunków społecznych ma zostać zapośredniczone w nazistowskim ruchu. Rezygnacja z partii jest u Schmitta gestem wyznaczającym próg biopolitycznego totalitaryzmu – lud traktowany jako materia, którą należy politycznie ukształtować, nie może być już reprezentowany przez partię. Nazistowski totalitaryzm jest tak naprawdę – paradoksalnie, biorąc pod uwagę oficjalną rolę partii w życiu nazistowskich Niemiec – totalitaryzmem bez nowoczesnej partii.

            W takim samym stopniu, w jakim horyzont naszej praktyki i teorii politycznej wyznaczają dzisiaj pojęcia odziedziczone po nowoczesności, partia musi pozostać w samym centrum naszego myślenia o polityce. I w takim samym stopniu, w jakim koncepcje władzy suwerennej, reprezentacji czy społeczeństwa obywatelskiego wymagają przemyślenia i przepracowania w odniesieniu do zachodzących zmian społecznych i technologicznych, uwaga filozofii politycznej powinna skupić się na funkcji, modelu i możliwości partii jako instancji polityczności. Wymazanie „partii” na równi z usunięciem „klasy” z dyskursu politycznego w latach 80. i 90. było w dużym stopniu odpowiedzialne za ukształtowanie się różnych form postpolityki – ogólnego konsensusu co do zasadności neoliberalnych form zarządzania społeczeństwem, państwem i gospodarką oraz redukcji funkcji partii (lewicowych i prawicowych) do występowania w mediach i zarządzania opinią publiczną (oraz przepływającymi przez administrację państwową strumieniami pieniędzy). Problem polegał na tym, że nowi teoretycy „ruchów społecznych”, jak i same te ruchy porzuciły nie tylko partię jako jednostkę organizacyjną, ale w ogóle jako sam problem. Impotencja olbrzymiej części współczesnej filozofii politycznej, sprowadzenie jej często do ogólnego narzekania na alienację życia czy wszechobecną władzę oraz ograniczenie się do jej funkcji krytycznej ma swoje korzenie w porzuceniu problemu partii, czyli organizacji celowo wykraczającej poza istniejący horyzont społeczny. Tym bowiem jest, filozoficznie rzecz biorąc, partia – organizacją mającą na celu wyznaczenie nowego, nieistniejącego w teraźniejszości horyzontu działania.

            Teoretykiem społecznym, który chyba najpoważniej mierzył się z problemem partii, był Ernesto Laclau. Nic zatem dziwnego, że jeden z najskuteczniejszych aktywnych myślicieli politycznych – lider hiszpańskiej partii Podemos, Pablo Iglesias – powołuje się przede wszystkim na teorię populizmu argentyńskiego filozofa. Analizy rozumu populistycznego nie wystarczą jednak, by wyjaśnić, czym są i jakie możliwości stoją przed Podemos i Syrizą oraz mniejszymi, na razie niewiele jeszcze znaczącymi w skali narodowej podmiotami w rodzaju polskiego Razem. By w pełni uchwycić istotową nowość pokryzysowych partii, historię partii komunistycznych i socjalistycznych należy powiązać z przekształceniami składu klasy robotniczej, który zawsze określał strukturę i teorię partii. Najsilniejsze i wciąż teoretycznie aktualne spory o rolę i istotę partii, a więc dyskusje w łonie socjaldemokracji niemieckiej przed i po I wojnie światowej oraz polemiki Lenina z tego samego okresu rozgrywały się w czasie, w którym klasa robotnicza przestawała powoli dzielić się na arystokrację pracy oraz masę niewykfalifikowanych robotników. Fabryka przemysłowa stawała się absolutnie centralnym miejscem dla całej gospodarki, co odpowiadało teorii o awangardowej roli przemysłowego proletariatu w walce klas. Jednocześnie jednak awangardowa funkcja samej partii wzorowana była na awangardowej roli arystokracji robotniczej (wykwalifikowanych, trudno zastępowalnych robotników), która powoli zanikała wraz z postępującą automatyzacją procesu produkcji. Regresywne kręgi socjaldemokracji niemieckiej trafnie rozpoznały umasowienie figury robotnika (rozpozna ją też później rewolucyjny konserwatyzm w osobie Jüngera) i zdecydowały się postawić raczej na zarządzanie tą nową figurą podmiotowości niż jej aktywizowanie i upodmiotawianie. Nie ma sensu wdawanie się w tym miejscu w dyskusję, kto miał w ówczesnych sporach rację, warto jednak zaznaczyć, że spory między Kautskym, Bernsteinem, Luksemburg, Leninem i Pannekoekiem (by wymienić tyko niektórych uczestników dyskusji) na temat roli partii były wprost powiązane z zmieniającym się składem klasowym klasy robotniczej. Masowe powojenne partie komunistyczne stanowiły koniec rozpoczętego wówczas procesu – w pełni rozwinięty fordyzm doprowadził do powstania olbrzymich, masowych partii zajmujących się raczej procesem administrowania podległych im związków i mas robotniczych niż rewolucyjną agitacją, co było w pełni zgodne z dominującą wówczas figurą masowego robotnika redukowalnego do momentu procesu produkcji i funkcji kapitału zmiennego. Koniec fordystycznego kapitalizmu w latach 70. musiał również oznaczać koniec tych partii.

            Postawię w tym miejscu swoją tezę: w niektórych powstałych w Europie (ograniczam się tutaj do tego geograficznego kontekstu) po kryzysie partiach politycznych widzimy nową relację między partią polityczną a aktualnym składem klasowym żywej pracy. By nie wchodzić w spory na temat tego, jaką nazwę należałoby nadać tej obecnej postaci składu klasowego, najlepiej użyć terminu najszerzej chyba rozpowszechnionego, także w kręgach bardziej ortodoksyjnej lewicy: prekariat. Nowe partie polityczne – nie tylko zresztą lewicowe – są partiami prekariatu, ludzi pozbawionych wielu społecznych i ekonomicznych zabezpieczeń, o które walczyły poprzednie pokolenia ruchu robotniczego oraz organizujące ten ruch masowe partie. To, że Iglesias nieustannie unika używania terminu „klasa” a zamiast tego woli mówić o „kastach”, jest tylko jednym z symptomów głębokiej zmiany w składzie klasowym nowych lewicowych wyborców w Hiszpanii, którzy nie identyfikują się już ze starymi podziałami klasowymi, niemniej silnie wyczuwają klasowy charakter hiszpańskiego społeczeństwa, odczuwalny zwłaszcza  po 2008 roku. Jednocześnie widać, że istniejące już partie lewicowe – jak chociażby fiński Sojusz Lewicy, Lewy Blok czy, Partia Komunistyczna w Portugalii, Czerwono-Zielony Sojusz w Danii, czy wreszcie Zjednoczona Lewica w Polsce – nie zyskują według sondaży większego poparcia niż ok. 2–4% w stosunku do poprzednich lat. Nie może się to równać z sukcesem Podemosu czy Syrizy. Ciekawą sytuację można zaobserwować obecnie we Włoszech. Powstała parę miesięcy temu nowa partia Possibile, która składa się w większości z byłych członków Partii Demokratycznej, przyjęła radykalnie egalitarną retorykę (jak i symbolikę, obierając za swój symbol znak równości), idąc w swoim programie linią wyznaczoną, ogólnie rzecz biorąc, przez Podemos. Na poziomie formalnym rozpoznaje zatem, że jej wyborcami powinien być szeroko rozumiany prekariat, imigranci, młodzi wykluczeni z rynku pracy, zaniepokojeni o swoją przyszłość emeryci  itd. Niemniej znacząca część tych potencjalnych wyborców Possibile (za wyjątkiem oczywiście imigrantów) wspiera obecnie Ruch 5 Gwiazd, prowadzony przez urodzonego pod koniec lat czterdziestych komika Beppe Grillo, co jest o tyle komiczne, że Grillo sam głosi konieczność pokoleniowej zmiany. Program Ruchu 5 Gwiazd jest dziwną mieszanką ksenofobicznych postulatów antyimigranckich, neoliberalnych udogodnień dla przedsiębiorców (którzy stanowią zresztą nadreprezentację w strukturach zarządczych partii) oraz progresywnych rozwiązań w rodzaju powszechnego dochodu podstawowego. Wszystkie te postulaty podane są w, jak się okazuje, dość łatwostrawnym sosie końca polityki i rozliczania rządzących elit. Zarówno Possibile, jak i Ruch 5 Gwiazd są pokryzysowi partiami prekariatu, problem polega jednak na tym, że jedna z nich „obsługuje” kwestie programową, druga zaś – ideologiczną, czy raczej jest zakorzeniona w tkance społecznej i ekonomii afektów włoskiego prekariatu.

            Bo to właśnie kwestia zakorzenienia w afektach prekariatu, jak i w istniejących ruchach społecznych, jest kryterium rozstrzygającym o powodzeniu nowych partii po kryzysie. Czy udało się to zrobić na przykład słoweńskiej Zjednoczonej Lewicy? Fakt, że jest ona raczej partią przeciwstawiającą się eurosceptykom, zadecydował o jej porażce. Próby podejmowane przez niemieckich Die Linke czy holenderską Partię Socjalistyczną w celu zwiększenia swojej bazy wyborców w pokryzysowej Europie zasadniczo się nie powiodły. Odchodzili ich bardziej radykalni zwolennicy, a partie te nie potrafiły odnieść się do napędzających niemieckie czy holenderskie ruchy społeczne problemów czy pragnień. Nie widzimy w ich przypadku w każdym razie tego, co cechuje grecką Syrizę. Jej ostatnie zwycięstwo, ujęte z pewnej teoretycznej perspektywy, jest czymś wyjątkowym. Oto partia, która zgadzając się na postawione jej przez Trojkę warunki dalszego kredytu sprzeniewierzyła się nie tylko swojemu wyborczemu programowi, ale i zwołanemu przez jej lidera i premiera referendum w tej właśnie sprawie, ponownie wygrywa wybory, odnosząc znaczący sukces. Czy nie oznacza to, że partia przestaje już reprezentować wolę wyborców, a staje się raczej swego rodzaju ekspresją ich afektów? „Mówimy Trojce nie!, ale nie mieliśmy siły im się przeciwstawić, dlatego będziemy próbować raz jeszcze, i raz jeszcze, aż do skutku” – to zdaje się mówią greccy wyborcy, głosując ponownie na Syrizę. Mieli bowiem wybór w postaci Ludowej Jedności, partii Panagiotisa Lafazanisa, składającej się w dużym stopniu z byłego lewego skrzydła Syrizy. W swoim programie i retoryce partia ta dużo lepiej „reprezentowała” wolę greckiego społeczeństwa (wprost przez to społeczeństwo formułowaną: oxi!). Niemniej zakorzenienie Syrizy w greckich ruchach społecznych, od mniej radykalnych anarchistów po podmioty gospodarki spółdzielczej i wszelkiego rodzaju kooperatywy, czyni z niej nie tylko partię, ale też swego rodzaju ruch społeczny, który ma swoją reprezentację w parlamencie. Ruch społeczny greckiego społeczeństwa, które procesowi prekaryzacji poddane jest praktycznie w całości.

            Być może jest to jedna z najważniejszych cech nowych pokryzysowych partii prekariatu? Wychodzą one poza wyznaczoną relację między ruchem społecznym a partią. Po kryzysie masowych partii komunistycznych i socjalistycznych ruchy społeczne miały być tym, co dzieje się poza partiami. Widzieliśmy już to zresztą w czasach tzw. lat ołowiu, czyli lat 70. we Włoszech, kiedy termin „ruch” określał właśnie to, co działo się na lewo od partii komunistycznej. Zarówno jednak Podemos, jak i Syriza są partiami, które wyrosły na bazie społecznych ruchów sprzeciwu wobec kryzysu i pierwszych politycznych reakcji na niego i pozostają z nimi w bliskim kontakcie. Problematyzuje to kategorie, którymi dysponujemy, zwłaszcza czysto reprezentatywny charakter partii politycznych. Czy jest możliwe myślenie partii inaczej, niż w kategoriach podmiotu reprezentującego interesy określonej klasy? Czy zadając takie pytanie nie wchodzimy na niebezpieczny teren polityki zbyt silnie wiążącej partię z klasą czy ludem? Czy kładąc nacisk na ich funkcje ekspresji pragnień i afektów, nie sytuujemy się za blisko faszystowskich koncepcji politycznych?

            Wszystko zależy od tego, jak zdefiniujemy filozoficzno-politycznie nową pozycję prekariatu, także w jego relacji do partii. Wydaje się bowiem, że nowością politycznej sytuacji po kryzysie jest nie tylko zakorzenienie niektórych z nowych partii w istniejących ruchach społecznych, czyli częściowe zatarcie się różnicy między ruchem społecznym a partią. Nieodróżnialne stają się też interesy ekonomiczne i polityczne prekariatu. To klasyczne już Leninowskie rozróżnienie było podstawą odróżniania funkcji związków zawodowych, które miały dbać wyłącznie o interesy ekonomiczne klasy robotniczej w miejscu pracy, od partii, która na poziomie państwa dbać miała o jej interesy polityczne. To, co charakteryzuje przede wszystkim prekariat, nawet bardziej niż ogólne poczucie niepewności, to bezpośrednio polityczny charakter jego interesów ekonomicznych. Wynika to nie tylko z coraz bardziej zdecentralizowanych relacji pracy najemnej (nie ma już wyraźnie zdefiniowanych, przestrzennie i organizacyjnie, granic fabryki czy przedsiębiorstwa), ale też z postępującej neoliberalizacji metod rządzenia. O powszechnej dzisiaj niepewności i odbieraniu przysługujących nam wszystkich praw decydują zmiany w sposobie zarządzania siłą roboczą na rynku pracy oraz populacjami na poziomie państwa. Rządzenie i zarządzanie realizują się za pomocą kontroli, testowania, wymuszania ciągłej konkurencyjności, redukowania kontraktualnego charakteru relacji pracy na rzecz relacji coraz bardziej nieformalnych, odbierania prawnego statusu oraz wprowadzania ekonomicznej kalkulacji ryzyka i oszczędności w miejsce czysto politycznych relacji obywatel–państwo. Prekariat obejmuje te podmioty, które stają się coraz bardziej odpodmiotowione w swojej relacji do prawa. Możemy do opisu tej sytuacji użyć oczywiście Agambenowskiej tezy o upowszechnianiu się stanu wyjątkowego, czyli zawieszaniu prawa w celu sprawowania biopolitycznej kontroli, ale wystarczy tak naprawdę powiedzieć, że o sytuacji prekariatu nie decydują już dzisiaj bezpośrednio sami szefowie, lecz przede wszystkim instancje rozstrzygające o kształcie i charakterze polityczno-prawnych stosunków społecznych. Prekariat składa się bowiem nie tylko z pracowników na „śmieciówkach”, lecz również z osób, którym odmówiono dachu nad głową, pozbawionych ubezpieczeń społecznych, dostępu do edukacji czy opieki zdrowotnej, w końcu z imigrantów, którzy pozbawiani są coraz większej liczby praw obywatelskich, oraz emerytur i osób zbliżających się do wieku emerytalnego, których składki emerytalne gromadzone jeszcze w ramach umowy społecznej będącej warunkiem akumulacji w epoce fordyzmu są teraz coraz częściej paliwem napędzającym maszynę kapitału finansowego. Wszystkie te osoby swoją złość kierują przeciwko zmieniającym się regulacjom na poziomie państwowym lub samorządowym, bo to te zmiany, dokonywane od dłuższego czasu w neoliberalnym kluczu, decydują o ich położeniu. Interesy prekariatu dotyczą bezpośrednio całości społeczeństwa; jego potrzeby, od ochrony prawnej przez dostęp do miejskich dóbr wspólnych po żądanie bezpieczeństwa egzystencjalnego i dochodu podstawowego, są potrzebami całego społeczeństwa. Takie postawienie sprawy oczywiście zmusza nas do powrotu do kwestii fałszywej świadomości prekariatu, ale analizy w tym duchu są dzisiaj chyba bardziej potrzebne, niż nam się to wydaje.

            Być może zatem partia nie będzie już tylko podmiotem reprezentującym interesy polityczne, lecz stanie się nową formą organizacji prekariatu, zakorzenioną w ruchach społecznych i rezygnującą z klasycznego związku ze związkami zawodowymi jako jej „pasami transmisyjnymi”. Jest to też problem istotny dla partii, które będą starały się pozostać w ciągłej komunikacji ze swoimi wyborcami w okresie między wyborami. Opcją dla nich będzie zrezygnowanie z klasycznej roli partii i testowanie nowych form partyjno-związkowej organizacji prekariatu. Zacieranie się różnicy między ruchem i partią oraz interesami ekonomicznymi i politycznymi dokładnie opisują związek Pademosu czy Syrizy z ich wyborcami (do czego należałoby dołączyć wykorzystanie starych i nowych technologii komunikacji, ale to już oddzielny, choć niezwykle istotny problem). Filozoficzne eksperymentowanie z takimi pojęcia jako chociażby „ekspresja” w miejsce „reprezentacji” niesie ze sobą istotne ryzyko. Kluczem jest tutaj zrozumienie takich zagadnień jak władza konstytuująca i relacja partii do prawa, które ma być tworzone i sytuowane w swoich wyraźnych granicach, a nie zawieszane czy tłumaczone na język ekonomiczny (w czym przoduje neoliberalne ideologia) w celu przekształcenia go w techniki normalizacji i kontroli. Prekariat może się stać podmiotem nowej polityki prawa, polityki, która będzie niemożliwa bez partii. Jako taka zatem, partia – tak samo jak władza konstytuująca oraz wielość, tradycyjnie podmiot ustanawiający prawo poza zasadą suwerenności – stanowi problem, z którym musi zmierzyć się filozofia polityczna współczesności.