Obszary niewiedzy. Lewicowa krytyka literacka

logo

Michał Herer - Foucault: Historiozofia zdarzenia

Tomasz Falkowski. 2014. Foucault: historiozofia zdarzenia. Poznań: Wydawnictwo Naukowe UAM.

Niewielu było filozofów bardziej obdarzonych zmysłem historycznym niż Michel Foucault. Przez „zmysł historyczny” rozumieć należy przy tym, za Nietzschem, nie tyle zainteresowanie dziejami w ogóle, lecz specyficzną zdolność mierzenia się ze zdarzeniami w ich przypadkowości i rozproszeniu, a zarazem podążania za ich immanentną, materialną logiką. Innymi słowy: zdolność myślenia w kategoriach genealogicznych. Sam Nietzsche, jako aforysta stroniący od formy rozprawy czy traktatu, rozsiał w swoim dziele raczej tylko pomysły różnych genealogii. „Czy ktoś kiedyś napisze historię…?”. Historię karania, reżimów dietetycznych itd. Foucault był właśnie kimś takim. Kimś, komu nie nudziło się w archiwum. I kto wydobywał z niego dla nas wciąż nowe historie, ukazujące zdarzenia, za sprawą których staliśmy się tym, czym jesteśmy.

Pisma autora Nadzorować i karać dla niejednego filozofa są zbyt historyczne, dla niejednego historyka zaś – zbyt filozoficzne. Ta sama niejednoznaczność sprawia jednak, co ważniejsze, że zarówno filozof, jak i historyk może wynieść z lektury owych pism nieocenione korzyści, że dochodzi do przepływu inspiracji ponad granicą oddzielającą obie dyscypliny. Na gruncie polskim nie pierwszym, choć szczególnie dobitnym tego przykładem są prace Tomasza Falkowskiego. Z wykształcenia historyk, lecz o zdecydowanie filozoficznym zacięciu, już pierwszą swoją książkę (Myśl i zdarzenie, 2013) poświęcił pojęciu zdarzenia jako fundamentalnej kategorii historiograficznej. Bo czy można uprawiać historię, nie dysponując jakimś ujęciem tego, czym jest zdarzenie historyczne? A właściwie: rozmaitymi jego ujęciami, w zależności od rodzaju uprawianej historii? Rozumienie zdarzenia historycznego na gruncie historii politycznej (przysłowiowe „wojny i rewolucje”) jest wszak różne od tego, jakie towarzyszy na przykład historii gospodarczej (cykle, procesy o długim trwaniu itd.). Są to zagadnienia wykraczające poza zwykłą metodologię nauk historycznych, dotyczące samych epistemologicznych podstaw owych nauk, tego, w jaki sposób konstruują one swoje obiekty teoretyczne. W wydanej rok później Historiozofii zdarzenia Falkowski skupia się na myśli Foucaulta, która wcześniej stanowiła jeden z elementów odmalowywanego pejzażu dwudziestowiecznej historiografii francuskiej. Ten monograficzny zamysł przynosi dwa cenne efekty. Po pierwsze, dostajemy do rąk całościowe opracowanie konkretnego zagadnienia: jakie pojęcie zdarzenia towarzyszy Foucaultowskiej refleksji historycznej? Z dzieła Foucaulta zostaje wypreparowany jeden, ale bardzo istotny wątek. Analiza jest szczegółowa i rygorystyczna, w niczym nie ustępuje ścisłości rozważań metodologiczno-epistemologicznych z pierwszej książki Falkowskiego. Mamy do czynienia z tym samym klarownym, precyzyjnym wywodem, dla którego zawiłość podejmowanych kwestii zdaje się dodatkowym bodźcem, wyzwaniem. Autor nie tylko nie uchyla się przed ową złożonością, ale wychodzi jej naprzeciw, rozkłada ją i składa na nowo, czyniąc użytek zarówno z umiejętności budowania pojęciowych rozróżnień, jaki ze sztuki syntezy. Po drugie, Historiozofię zdarzenia z powodzeniem można czytać również jako monografię Foucaulta. Koncentracja na pojęciu zdarzenia nie tylko nie wyklucza bowiem szerszego ujęcia jego myśli, ale wręcz je wymusza, o ile pojęcie to towarzyszy autorowi Słów i rzeczy na wszystkich etapach jego filozoficznej drogi. Od historii szaleństwa, przez archeologiczną historię dyskursu i historię urządzeń dyscyplinarnych, aż po historię seksualności i form upodmiotowienia – we wszystkich tych historiach zawarte jest, explicite bądź implicite, jakieś rozumienie, jakieś pojęcie zdarzenia, a jego przemiany doskonale oddają ewolucję Foucaultowskiej myśli. Nie da się też mówić o Foucaulcie, nie wyjaśniając innych, kluczowych na danym etapie pojęć, takich jak tragiczność, dyskurs, wypowiedź czy urządzenie. Wychodząc od problematyki historiograficznej, a nawet cały czas pozostając na jej gruncie, Falkowski-historyk dokonuje więc spójnej rekonstrukcji filozofii Michela Foucaulta. Nie gubi się przy tym w dygresjach i nie poszukuje za wszelką cenę analogii między koncepcjami Foucaulta a innymi teoriami z dziedziny filozofii, psychoanalizy czy nauk społecznych. Bibliografia książki nie jest przeładowana, a tekstu nie rozsadzają niepotrzebne, czysto erudycyjne odwołania. Natomiast tam, gdzie rzeczywiście ma to sens, Falkowski wychodzi poza Foucaulta i wykorzystuje w swojej rekonstrukcji koncepty zaczerpnięte od innych myślicieli. Dotyczy to zwłaszcza Deleuze’a, którego czyta równie wnikliwie i którego pojęcia (jak choćby pojęcie powtórzenia i idealnej gry) służą mu pomocą w decydujących momentach.

Postulowane przez Foucaulta „uzdarzeniowienie” historii ma zasadniczo dwa oblicza, a zasługą Falkowskiego jest równie silne wyeksponowanie każdego z nich. Zazwyczaj kładzie się nacisk na negatywny aspekt genealogii jako myślenia antymetafizycznego, odrzucającego wszelką teleologię itd. I rzeczywiście, aby historia ujawniła swój aspekt zdarzeniowy, trzeba wyzwolić ją z kajdan tradycyjnej historiozofii, zresztą nie tylko w wydaniu heglowskim (dotyczy to również zdroworozsądkowych schematów historii „kumulatywnej” typowych dla wciąż rozpowszechnionego sposobu myślenia o ewolucji nauk). Gdy porzucimy wiarę w przyrost wiedzy, postęp wolności, marsz ducha obiektywnego przez dzieje itp., te ostatnie okażą się niczym innym jak zbiorem różnego rodzaju zdarzeń. Ta praca krytyki, czy wręcz destrukcji, choć niewątpliwie przynależy do najważniejszych zadań genealoga, nie wyczerpuje jednak istoty jego pracy. To akt oczyszczenia pola, przygotowania terenu dla pracy pozytywnej, dla nowej konstrukcji. W przestrzeni zdarzeń, w całej ich jednostkowości albo – jak należałoby może powiedzieć – syngularności, przy uwzględnieniu ich rozproszenia i kontyngencji, należy wszak odkryć nowe powiązania, ciągi, schematy, regularności i formacje. Wskazać heterogeniczne, choć jednocześnie obdarzone pewną spójnością konstelacje, które wytwarzają określone efekty-zdarzenia, same będąc zarazem kompozycjami takich efektów. Foucault filozofuje nie tylko młotem, ale również innymi, bardziej subtelnymi narzędziami. To kartograf, sporządzający mapy nowych terenów, które roztaczają się przed nami, gdy porzucimy dogmaty tradycyjnej historiozofii i historii idei. Ów konstruktywny aspekt badania genealogicznego najwyraźniej dochodzi do głosu w Foucaultowskiej archeologii dyskursu. Pytanie brzmi nie tylko: jak pozbawić historię wiedzy metafizycznego balastu i wydobyć na jaw syngularność wypowiedzi, ale też, a nawet przede wszystkim: w jaki sposób wypowiedzi układają się w serie, tworzą historyczne formacje dyskursywne czy struktury w rodzaju epistem? Jaki jest status tych nowych regularności i schematów? Czy są one ontologicznie i epistemologicznie pierwotne wobec wypowiedzi jako takich? Czy ma w ogóle sens mówienie o wypowiedzi poza serią albo formacją? A z drugiej strony: czy dyskursywne struktury nie są raczej pewnymi teoretycznymi modelami, wtórnymi wobec samych zdarzeń-wypowiedzi, w ich nieredukowalnej pozytywności?Z tymi pytaniami zmagał się Foucault w latach sześćdziesiątych (między Słowami i rzeczami a Archeologią wiedzy). W innej formie, w związku z innymi zagadnieniami, kwestia syngularności i reguły pojawia się jednak już wcześniej („graniczne”, w klasyfikacji Falkowskiego, zdarzenie wykluczenia nierozumu i jego historyczna powtarzalność), a także, co jeszcze ważniejsze, powraca w kolejnych tekstach. W wypadku analityki władzy oczyszczenie pola polega na zastąpieniu tradycyjnego modelu jurydyczno-dyskursywnego myśleniem w kategoriach rozproszonych, lokalnych, zmiennych stosunków sił. Władza nie przybiera jednolitej formy prawnego zakazu czy represji, nie emanuje z żadnej nadrzędnej instytucji czy instancji. Zamiast poszukiwać granic i kryteriów jej prawomocności, powinniśmy, przekonuje Foucault, zejść na poziom sił i ich mikrofizyki. Tu jednak, znów, odkrywamy nie tyle chaos w sensie całkowitego braku powiązania, ile związki i złożoność innego typu. Co sprawia, że siły działają zgodnie z pewnymi schematami, że tworzą mniej lub bardziej trwałe historyczne porządki albo reżimy władzy? Że zdają realizować pewne strategie? Podobnie jak zdarzenia-wypowiedzi są zawsze już uformowane albo sformalizowane, przynależą do takiej lub innej formacji dyskursu; siły-zdarzenia stanowią element urządzeń władzy, które je w pewien sposób ujarzmiają bądź regulują. I znów, można się oczywiście zastanawiać, na ile owe niedyskursywne zdarzenia stanowią coś w rodzaju pierwotnej materii, opanowywanej przez urządzenia władzy, na ile zaś są przez nie konstytuowane, to znaczy na ile każde urządzenie ustanawia pewien rodzaj zdarzeń jako swój korelat albo swoisty przedmiot intencjonalny. Falkowski zdaje się nie rozstrzygać tej kwestii. Nie rozstrzyga jej też chyba sam Foucault. Co więcej, najciekawsze spory, jakie do dziś toczą się wśród jego interpretatorów, kontynuatorów i krytyków (od Žižka, przez Agambena, do Hardta i Negriego), krążą wokół tej dwuznaczności siły jako czegoś jednocześnie konstytutywnego i konstytuowanego, źródła oporu i czegoś z góry usidlonego. Nawet jeśli w rozdziale poświęconym „środkowemu” okresowi twórczości Foucaulta często mowa o zdarzeniach jako tym, do czego urządzenia władzy odnoszą się jak do pewnego rodzaju danych, koniec końców nie są one dane bardziej bezpośrednio niż zdarzenia dyskursywne (wypowiedzi), wyłaniające się na gruncie określonej episteme. Być może należałoby jeszcze bardziej wyraźnie, niż czyni to Falkowski, powiązać owe zdarzenia z siłami. Ontologia władzy i ich urządzeń jest wszak właśnie ontologią sił, to one są na różne sposoby wiązane i urządzane. Brak ten zostaje jednak nadrobiony w ostatnim, szczególnie instruktywnym rozdziale poświęconym „urządzeniu subiektywności”. Znajdujemy tu nie tylko ambitną próbę definicji urządzenia jako takiego, ale i wyjaśnienie tego, w jaki sposób urządzenia subiektywności selekcjonują, a więc niejako konstytuują pewne zdarzenia (np. zewnętrzne okoliczności życiowe) jako materię do podmiotowego przepracowania i – w konsekwencji – produkcji nowych zdarzeń-efektów. Sama podmiotowość okazuje się punktem przecięcia szczególnego rodzaju receptywności i produktywności.

Książka Falkowskiego jest udaną próbą zwartego przedstawienia myśli Foucaulta, na sam koniec pojawia się w niej jednak coś jeszcze. Coś jak najbardziej z Foucaultowskiego ducha, a zarazem – być może – zarys jakiejś bardziej ogólnej filozofii zdarzenia. Chodzi o moment, w którym na scenę wkracza Musilowski człowiek bez właściwości, a samo zdarzenie odsłania swój „ewentualny” charakter. Zastąpić poczucie albo zasadę rzeczywistości zasadą ewentualności to zacząć dostrzegać w każdym uformowanym dyskursie, w każdym urządzeniu władzy i w każdej upodmiotowionej jednostce pewną niezagospodarowaną i niedającą się zagospodarować resztkę. Jest to właśnie pewien brak właściwości, a zarazem nadmiar, umożliwiający opór przed właściwościami, które czynią nas tym, czym jesteśmy, stawiany w imię tego, czym moglibyśmy się stać.

 Michał Herer