Obszary niewiedzy. Lewicowa krytyka literacka

logo

Maciej Szlinder - Walka z potworami, czyli jak łatwo zaatakować projekt dochodu podstawowego

Polemika z krytyką dochodu podstawowego autorstwa Grzegorza Konata.

Grzegorz Konat w swoim artykule Dochód obywatelski: liberalna utopia? ((G. Konat, Dochód obywatelski: liberalna utopia?, „Le Monde diplomatique. Edycja polska” 2013, nr 5(87).))  ostro atakuje ideę dochodu podstawowego (dalej DP) ((Sam Konat używa terminu „dochód obywatelski”, a nie „podstawowy”, ale chodzi nam dokładnie o to samo: wypłacane przez państwo comiesięczne świadczenie przysługujące w równej kwocie każdej osobie posiadającej obywatelstwo, bez względu na wysokość uzyskiwanych przez nią innych dochodów i fakt świadczonej przez nią (lub nie) pracy.)) , uznając to rozwiązanie za „z gruntu liberalne” i szkodliwe, a samo zajmowanie się nim przez środowiska lewicowe za stratę czasu. Głęboko nie zgadzając się z tą powierzchowną oceną, postaram się obalić po kolei przedłożone przez Konata zarzuty i wykazać, że ich autor dość swobodnie wybierając fragmenty stanowisk (doprawdy różnorodnych i występujących w różnych miejscach przestrzeni teoretyczno-politycznej) zwolenników DP, zdyskredytował jedynie niektóre z prób uzasadnień tego rozwiązania (lub niektóre z propozycji wdrożenia idei DP), a nie pomysł jako taki.

Niemożliwe? – Źródła finansowania

Pierwszym i najmocniejszym zarzutem Konata względem DP jest niemożność/trudność jego sfinansowania. Autor ma rację, zauważając, że w polskich warunkach nie wystarczy nawet radykalne podniesienie i zwiększenie progresji podatków bezpośrednich (PIT i CIT) ((Zwiększenie progresji PIT i CIT poprzez dodanie szeregu znacznie wyższych progów podatkowych dla najlepiej i dobrze zarabiających byłoby, jak sądzę, i bez odniesienia do DP działaniem pożądanym zarówno przez Konata, jak i przeze mnie.)) . Poszukując innych źródeł jego finansowania, Konat słusznie przestrzega przed próbą robienia tego za pomocą podwyższonego VAT-u, wskazując, że uderza on głównie w ludzi o wyższej skłonności do konsumpcji. Regresywny charakter obecnego VAT-u można jednak odrzucić i zamienić go na wersję znacznie bardziej progresywną, np. poprzez znacznie wyższe opodatkowywanie towarów luksusowych i zwalnianie z podatku dóbr pierwszej potrzeby, stosowanie kart debetowych zwalniających z podatku do pewnego limitu wydatków czy opodatkowywanie usług (z których korzystanie rośnie wraz z dochodem) równolegle z dobrami ((Więcej informacji na ten temat zob.: A. L. Campbell, Lepszy VAT, czyli dlaczego lewica może przestać się martwić, w: Podatki: przewodnik Krytyki Politycznej, tłum. B. Olesiński, Warszawa 2011, s. 101-110.)) . Poza wzrostem i modyfikacją istniejących podatków środki potrzebne do sfinansowania DP mogłyby pochodzić z szeregu nowych podatków: od podatków ekologicznych, przez podatek od transakcji finansowych po różne formy podatku majątkowego (np. podatek od luksusu).

Należy pamiętać, że wprowadzenie DP wiązałoby się także z likwidacją części obecnych wydatków budżetowych związanych z przeciwdziałaniem ubóstwu i bezrobociu, tj. m. in. zasiłków, stypendiów, dodatków i świadczeń dla bezrobotnych, części świadczeń rodzinnych (zasiłki rodzinne, jednorazowe świadczenie z tytułu narodzin dziecka – tzw. becikowe). Rozważyć należałoby również likwidację obecnie funkcjonującego systemu emerytalnego (i ewentualne zwiększenie DP dla osób starszych w momencie ukończenia przez nie pewnego wieku).

Powyższe źródła zapewne nie starczyłyby na sfinansowanie całości DP, nie jest to jednak konieczne – pozostała część może pochodzić z deficytu budżetowego finansowanego ze sprzedaży obligacji. Ten ostatni nie tylko nie stanowi „zła absolutnego”, jak próbują go przedstawiać mainstreamowi ekonomiści i media, ale pozytywnie wpływa na wzrost gospodarczy. Nie jest także, jak często słyszymy, „obciążaniem przyszłych pokoleń”, gdyż wyższy wzrost z nawiązką później pozwala spłacić zaciągnięte wcześniej zobowiązania, a dodatkowo zapobiega marnotrawstwu społecznemu związanemu z wysokim poziomem bezrobocia.

Wprowadzenie DP spowodowałoby także przyspieszenie wzrostu gospodarczego, powiększając tym samym przychody budżetowe, co tylko ułatwiłoby dalsze jego finansowanie. Miałoby to miejsce nie tylko na skutek normalnego działania deficytu, ale także z uwagi na inne czynniki. Po pierwsze, DP spowodowałby zwiększenie efektywnego popytu, wywołując przyrost inwestycji prywatnych (na skutek większej możliwości znalezienia zbytu na wytwarzane towary i oferowane usługi). Podniósłby tym samym także poziom zatrudnienia. Po drugie, poprzez wzmocnienie pozycji przetargowej robotników względem kapitalistów przyczyniłby się do zwiększenia udziału płac w PKB (oraz zmniejszenia udziału zysków), co, ze względu na wyższą skłonność do konsumpcji z płac niż z zysków pozytywnie wpłynęłoby zarówno na popyt, jak i na wzrost. Po trzecie wreszcie, wzrost może skorzystać również na równiejszym rozkładzie godzin pracy (będącym wynikiem wzrostu zatrudnienia), który może doprowadzić do zmniejszenia nierówności w obrębie płac, a zatem zmniejszenia oszczędności z płac.

Z powyższych wniosków wynikają także odpowiedzi na dwa inne zarzuty Konata. DP nie grozi masową rezygnacją z pracy najemnej. Dzieje się tak dlatego, że, z jednej strony, rozwiązanie to zabezpieczałoby jedynie podstawowe potrzeby (trudno uwierzyć, że zadowoliłaby się takim poziomem życia w dłuższym okresie znaczna część społeczeństwa), a z drugiej, ponieważ większe możliwości rentownych inwestycji skłoniłyby kapitalistów do uatrakcyjnienia ofert pracy przedstawianych potencjalnych pracownikom. Wyraźnie widać także, że straszenie powtórką z eksperymentu Speenhamland jest kompletnie bezpodstawne – kapitaliści nie odliczą sobie z płac tego, co poprzez DP państwo przekaże robotnikom, ponieważ ci ostatni na to nie pozwolą ((Pomijam tutaj fakt, że wprowadzenie DP wcale nie musi wiązać się z likwidacją płacy minimalnej – wówczas przynajmniej wśród gorzej zarabiających pracowników przechwycenie ich nadwyżki wynikającej z DP nie byłoby nawet prawnie możliwe.)) . Ich pozycja przetargowa w negocjacjach płacowych po wprowadzeniu DP zdecydowanie wzrośnie na skutek rosnącego zatrudnienia (czy też tzw. rynku pracownika) oraz możliwości rezygnacji na jakiś czas z pracy najemnej w ogóle. „Prawo do niepracowania” zmusiłoby pracodawców do stosowania większych zachęt, aby pracować, a nie spowoduje masowego wycofania z rynku pracy.

Kule w płocie

Konat atakuje również zwolenników DP za to, że ich prawdziwym celem jest „petryfikacja stosunków społecznych” i „umacnianie systemu”. Ignoruje tym samym istotny nurt w ramach badań nad DP, którego przedstawiciele, jak choćby Erik Olin Wright ((E.O. Wright, Basic Income as a Socialist Project, “Basic Income Studies” 2006, nr 1.)) , słusznie wskazują, że wprowadzenie tego rozwiązania przesuwa społeczeństwo na trzech kluczowych  płaszczyznach (wzmacnianie siły pracy przeciwko kapitałowi, dekomodyfikacja siły roboczej i rozwijanie możliwości społecznej kooperacji) w kierunku socjalizmu, nie mówiąc już o argumentacji Philippe’a Van Parijsa i Roberta van der Veena ((P. Van Parijs, R. van der Veen, A Capitalist Road to Communism, “Theory and Society” 1986, nr 15(5), s. 635-655.)) , którzy w rosnącym podziale dochodu społecznego za pomocą DP (a więc niezależnego od wkładu pracy) widzą nadzieję na osiągnięcie komunizmu, czyli systemu społeczeństwa wyzwolonego od alienacji pracy.

DP nie stoi na przeszkodzie w dociekaniu winy i odpowiedzialności za niedostatek materialny w społeczeństwie. W obecnych warunkach, jak przyznaje sam Konat, i tak nie robi się tego w ramach obowiązujących systemów pomocy społecznej, które zwykle zrzucają odpowiedzialność na samych ubogich. Wprowadzenie DP, które wyeliminowałoby permanentny stan niepokoju i niepewności, przyczyniłoby się raczej do rozszerzenia wrażliwości egalitarnej, co mogłoby sprzyjać dalszemu kwestionowaniu nierówności społecznych i ich źródeł (którymi, z czym w pełni się zgadzam, są przede wszystkim kapitalistyczne stosunki produkcji).

Konat niesłusznie krytykuje również uniwersalizm DP, wyśmiewając naiwność przekazywania go również najbogatszym w nadziei na „wzbudzenie u nich poczucia solidarności”. Nie o to tu jednak chodzi. Wypłacanie dochodu wszystkim obywatelom pozwala na zaoszczędzenie zbędnej pracy i wydatków administracyjnych, gdyż nie wymaga sprawdzania czy ktoś przekroczył próg dochodowy uprawniający do uzyskania świadczenia, ani kontrolowania czy ktoś podjął pracę w odpowiednim czasie czy też nie. Comiesięczny transfer równej sumy na konto osobiste każdego obywatela wymaga minimalnej obsługi i minimalnych kosztów administracyjnych. Najbogatsi byliby oczywiście zdecydowanymi płatnikami netto tego systemu, otrzymywany DP z nawiązką oddawaliby w zwiększonych obciążeniach podatkowych, ale tylko organy podatkowe sprawdzałyby, ile kto zarabia i czy nie ukrywa jakichś dochodów (nie musiałyby czynić tego organy pomocy społecznej, które nierzadko prześladują tych, którzy będąc wciąż potrzebującymi, o kilka złotych przekroczyli próg uprawniający ich do świadczenia).

Konat uznając, że atak na pracę najemną musi oznaczać uznawanie pracy za nieużyteczność, wykazuje niezwykle ograniczone rozumienie tego, czym jest praca (ściśle rzecz biorąc, ogranicza pracę do pracy najemnej). Lekceważy tym samym i nie docenia społecznej roli pracy reprodukcyjnej, opiekuńczej, pracy wytwarzającej sieci społeczne i wszelkiej pracy wykonywanej nie dla zysku, poza stosunkiem najemnym. To właśnie te jej rodzaje dowartościowuje DP, który można postrzegać również jako formę wynagrodzenia za uczestniczenie w sieci relacji społecznych, wytwarzającej pewne dobra, których konkretnych autorów nie da się wskazać, a dokładnego udziału w ich produkcji zmierzyć (wszelkie idee i pomysły rodzące się na końcu w czyjejś głowie nie są wszak efektem indywidualnego procesu myślowego, ale szeregu społecznych doświadczeń, wpływów i inspiracji). Unikając awansem zarzutu o sprzeczność – sądzę, że po wprowadzeniu DP praca najemna nie straci na znaczeniu ani na popularności (stanie się wręcz przeciwnie), zmniejszy się jednak średnia liczba godzin przepracowywanych na pracownika, wyrównując tym samym ilość wolnego czasu, co powinno skutkować również równiej rozłożoną pracą nienajemną (w tym np. pracą domową) ((Choć potencjalny wpływ DP na równość genderową wydaje się niejednoznaczny, jak przekonująco dowodzi Ingrid Robeyns. Zob. I. Robeyns, Will a Basic Income Do Justice to Women?, „Analyse & Kritik” 2001, nr 23, s. 88-105.)) .

Narzekanie na brak kompetentnych ekonomicznych analiz dowodzi jedynie nieznajomości istniejącej na ten temat literatury ((Debata na temat DP ma nie tylko długą tradycję, ale intensyfikuje się i rozszerza w ostatnich latach – obserwujemy wzrost liczby badań i analiz w tym zakresie, w tym także tych ekonomicznych. Warto sięgnąć po obszerną literaturę dostępną choćby w ramach czasopisma poświęconego wyłącznie DP – „Basic Income Studies” (http://www.degruyter.com/view/j/bis) czy efekty prac w ramach konferencji Basic Income Earth Network (http://www.basicincome.org).)) . Chyba że, jak utyskuje w swoim artykule Konat, chodzi o analizy pokroju dokładnych szacunków odsetka ludności, która zdecyduje się na dłuższą metę zrezygnować z uczestnictwa w rynku pracy, o ile zapewni się im DP. Takie analizy jednak nie są możliwe przed wprowadzeniem tego rozwiązania, gdyż niewiele wynikałoby nawet z reprezentatywnego badania dzisiejszych deklaracji przyszłych zachowań, które podejmowane byłyby jednak w zupełnie odmiennych uwarunkowaniach.

Pod koniec swojego artykułu Konat straszy, że wprowadzenie DP poskutkuje drastycznym wzrostem cen. Z czego miałby on jednak wynikać? Jego zdaniem, DP nie zwiększy przecież kosztów pracy (a nawet je obniży), a w przypadku wzrostu popytu na artykuły produkcyjne będziemy mieli raczej do czynienia z dostosowaniem ilościowym (zwiększeniem produkcji), a nie cenowym (wzrost cen) ((Zob. A. Bhaduri, Makroekonomiczna teoria dynamiki produkcji towarowej, tłum. S.R. Domański. Warszawa 1994, s. 50-51. Oczywiście dostosowanie ilościowe wymaga czasu, co otwiera pytanie o sposób wprowadzania DP. Nie jest wcale powiedziane, że należy koniecznie wdrożyć od razu rozwiązanie w jego pełnej formie.)) . Ponieważ uważam, że DP wpłynie jednak na zwyżkę płac, pytanie o wzrost cen jest tak naprawdę pytaniem o to, na ile ten wzrost będzie rekompensowany kompresją marży. Na jej znaczne obniżenie będą mogły sobie pozwolić zapewne jedynie większe przedsiębiorstwa korzystające z efektu skali. Jednak warto pamiętać, że to właśnie w większych zakładach pracy łatwiej jest funkcjonować związkom zawodowym i skutecznie dbać o prawa pracownicze niż w małych przedsiębiorstwach.

Zupełnie nie można się także zgodzić z zarzutem blokowania przez mówienie o i ewentualne wprowadzenie DP innych postępowych inicjatyw. Wręcz przeciwnie, zarówno debata na ten temat, jak i samo wdrożenie tego projektu wiązałoby się z rozważaniem i implementacją całego szeregu progresywnych, pożądanych i bez DP, rozwiązań takich jak różne postępowe podatki (ekologiczne, majątkowe etc.), polityka pełnego zatrudnienia, korzystna rola deficytu budżetowego itp. Co więcej, zwiększenie poczucia bezpieczeństwa przez DP podmywałoby podstawy poparcia dla populistycznej skrajnej prawicy i pozytywnie wpływało na jakość debaty publicznej, w której mocne argumenty kolejnych lewicowych zmian mogłyby uzyskiwać społeczne poparcie. DP byłby także nieoceniony w przypadku strajku, umożliwiłby również włączenie w procesy demokratycznego podejmowania decyzji tych, którzy dzisiaj, ze względu na przymusowe przepracowanie, motywowane koniecznością zarobienia na podstawowe potrzeby, są z nich wyłączeni. Częściowo urealniłby zatem wszystkie reformy zmierzające do wprowadzania budżetów partycypacyjnych i form demokracji bezpośredniej.

Pójście na łatwiznę

Nie wiem, czy istnieją tacy zwolennicy DP, którzy pasują do ulepionego przez Konata modelu potwora, z którym się mierzy: opętani neoklasyczną dogmatyką kryptoliberałowie, pragnący zatuszować źródła wyzysku, wesprzeć najzamożniejszych, umocnić system kapitalistyczny w jego najgorszej neoliberalnej odmianie lub na tyle podstępni, by wysuwać projekt DP w celu skompromitowania każdej kolejnej lewicowej idei albo też na tyle głupi, by podążać za hasłem „każdemu dajmy po równo!” bez poważnego rozważania ekonomicznych i/lub etycznych konsekwencji. Większość znanych mi rzeczników DP jest jak najdalsza od tego opisu. Tym bardziej szkoda, że okazję do interesującej wymiany argumentów na ważny temat sprowadzono do ataku na wybiórczo dobrany zestaw najsłabszych elementów z bardzo rozbudowanej i wciąż twórczo rozwijanej debaty wokół DP.