Obszary niewiedzy. Lewicowa krytyka literacka

logo

Lars T. Lih - Kłamstwa o Leninie, które powtarzamy

Rewolucja rosyjska 1917 roku od dawna stanowi przedmiot lekcji poglądowej, umożliwiającej formułowanie pouczających morałów. Spoglądając na nią, poszukuje się wielkiego błędu – moralnego, politycznego, ideologicznego – który doprowadził do katastrofy. Już samo dostrzeżenie tej omyłki może dać nam poczucie bezpieczeństwa (bo wiemy, jak uniknąć katastrofy), a także poczucie wyższości nad wszystkimi, którzy nie zdołali ustrzec się przed błędami obranej przez nich drogi. Gdy jednak pochopnie pouczamy i grozimy palcem, tracimy z oczu ludzki wymiar rewolucji – przytłaczające poczucie bycia wrzuconym w wir wydarzeń.

            Dla niektórych błąd tkwiący w rosyjskiej rewolucji ma przede wszystkim wymiar moralny. Lenin przedstawiany jest na przykład jako diabeł wcielony, którego bezgraniczna deprawacja jest bezpośrednio odpowiedzialna za upadek Rosji. Przypomina Borisa Karloffa ((Boris Karloff (właśc. William Henry Pratt) – angielski aktor, gwiazda Hollywood, zasłynął z ról w horrorach, wcielał się m.in. w rolę Frankensteina (przyp. tłum.).)) , który zaciera ręce w morderczej radości: „Tak, myślę, że pognębię dzisiaj trochę chłopów!”. Odnoszę wrażenie, że wyobrażenie bardzo zbliżone do takiego Lenina „à la Boris Karloff” staje się dominującym obrazem rosyjskiej rewolucji dla szerokiej publiczności, szczególnie w Stanach Zjednoczonych. Jeszcze inni obierają za cel „bolszewizm”, definiowany jako rodzaj powracającego błędu moralnego. W tym przypadku bolszewicy to ludzie, którzy wyznają nieetyczną zasadę: „cel uświęca środki” – jakże obcą nam, przyzwoitym obywatelom. My przecież nigdy nie aprobujemy używania metod takich jak bombardowanie ludności cywilnej czy stosowanie tortur, bez znaczenia, jak szlachetny byłby nasz cel polityczny. Tak postępują tylko nieokrzesani fanatycy. Istnieje również pewien rodzaj „oklepanego” liberalizmu, który posługuje się bolszewizmem jako przykładem zagrożenia, jakie pociąga za sobą formułowanie wielkich celów politycznych. Chcecie stworzyć robotniczy raj? Uważajcie, żeby wasze szczytne cele nie doprowadziły do straszliwych zbrodni. Podczas rosyjskiej wojny domowej ludzie walczyli jednak o najbardziej podstawowe, najbardziej palące kwestie: kto będzie rządził krajem? Jak możemy go ponownie zintegrować? Czy Rosja w ogóle przetrwa jako państwo? Nasz liberał spogląda na całe to zamieszanie i prawi kazania: „No, no, nie dajcie się dziś ponieść marzeniom o idealnym społeczeństwie! Bądźcie jak my, z naszą bezpieczną, rozsądną, trzeźwą polityką. Umiarkowanie, umiarkowanie przede wszystkim!”.

            Lewica jest równie uzależniona od poszukiwania tragicznych w skutkach błędów rosyjskiej rewolucji, z tą różnicą, że skłania się do dostrzegania źródeł pomyłek w doktrynie ideologicznej. Duża część lewicowych krytyków zgadza się wobec tego z liberalnym/konserwatywnym poglądem, że pierwotnym grzechem bolszewizmu był leninowski rewizjonizm obecny w Co robić?. Według tego stanowiska Lenin nie ufał robotnikom, więc postawił Marksa na głowie i utworzył elitarną partię konspiracyjną, opartą na intelektualistach. Nic dziwnego więc, że wypaczył w ten sposób demokratyczny program rosyjskiej rewolucji.

            Przyjęcie perspektywy mniej skupionej na znajdowaniu i potępianiu błędów pozwala jednak na dostrzeżenie, że Co robić? Nie było wcale istotne ze względu na jakiekolwiek rzekome ideologiczne innowacje. Książka Lenina z 1902 roku jest podsumowaniem – wyidealizowanej wersji – logiki działania organizacji podziemnej; logiki, która była wypracowywana metodą prób i błędów przez pokolenie anonimowych aktywistów w latach dziewięćdziesiątych XIX wieku. Jako taki wypracowany przez Lenina model stał się „przewodnikiem” dla całego socjalistycznego podziemia w Rosji. Natomiast w roku 1917 tym, co wyróżniało bolszewizm, nie był sposób organizacji partii, ale raczej jego interpretacja sił klasowych w Rosji.

            Powstanie socjalistycznego podziemia nie było dziełem Lenina, czy też – mówiąc precyzyjniej – jego wkład w ten proces nie był bez znaczenia, ale też nie był kluczowy. Kiedy państwo rosyjskie upadło w 1917 roku – czego potężne konsekwencje nie zostały przewidziane przez żadną ówczesną ideologię – właśnie socjalistyczne podziemie dostarczyło jednej z kilku sił zdolnych do utworzenia nowej, suwerennej władzy i nowej struktury państwa. Upadek caratu zadał śmiertelny cios instytucjom prawnym dawnej Rosji. Natomiast nielegalne podziemie przetrwało nienaruszone, posiadało ogólnonarodowy zasięg oraz wiarygodne roszczenia do masowego poparcia i legitymizacji. W znacznie większym stopniu jego powstanie stanowiło rezultat rosyjskiej historii niż jakichkolwiek ideologicznych machinacji.

Jak dotąd zwróciłem uwagę na błędy, które rzekomo wyjaśnić miały niepowodzenie rewolucji, ale pamiętać trzeba, że również współcześni zwolennicy rewolucji październikowej zaangażowani są w ściganie herezji. Dla nich sukces rewolucji wynika z odrzucenia ideologicznych błędów. Główny nurt trockistowskiej interpretacji jest zbudowany właśnie wokół narracji tego rodzaju. W latach 1905–1906 – jak głosi ta opowieść – Lew Trocki sformułował swą teorię permanentnej rewolucji i ogłosił, że rewolucja socjalistyczna jest możliwa w zacofanej Rosji. Trocki spotkał się jednak z powszechnym niezrozumieniem, ponieważ jego teoria atakowała pozbawione polotu dogmaty „marksizmu II Międzynarodówki”. W samą porę jednak Lenin przejrzał na oczy i w 1917 roku połączył siły z Trockim. Działając razem, dwaj wielcy liderzy przezbroili pod względem ideologicznym partię bolszewicką, czyniąc tym samym możliwą wielką rewolucję październikową.

            Ta kanoniczna opowieść ma wiele słabości, tutaj jednak wskażę tylko na jedną osobliwość tej „propaździernikowej” narracji – ma ona wyraźnie antybolszewickie zabarwienie. Zdaniem wielu autorów reprezentujących tradycję trockistowską, w doktrynie „starego bolszewizmu” tkwił zgubny błąd, który musiał zostać odrzucony, zanim rewolucyjne zwycięstwo mogło stać się możliwe. Autorzy wywodzący się z tej tradycji nieustannie przypominają nam, że bolszewicy, jako tacy, byli apatyczną grupą, która uparcie pozostawała lojalna wobec tego, co powiedziano im wczoraj, nawet kiedy ich genialni i wizjonerscy liderzy już dawno ruszyli dalej. Ten antybolszewicki nastrój jest na tyle wyraźny, że niektórzy autorzy nadal nie wybaczyli mi powiedzenia czegoś dobrego o aktywistach bolszewickiego podziemia. Pytają wciąż, czy nie zdaję sobie sprawy, że ci aktywiści byli tylko nudnymi, ograniczonymi umysłowo komitetczikami, którzy mylili się, nie dając posłuchu mądrościom emigracyjnych liderów, takich jak Lenin i Trocki? Jednak według mnie całe to podejście za bardzo pachnie „kultem jednostki” niektórych rewolucyjnych bohaterów. Nawet „propaździernikowi” trockiści są dalecy od zadowolenia z ostatecznego wyniku rewolucji i, jak zwykle, wśród błędów doktrynalnych szukają wyjaśnienia dla jej rozczarowujących rezultatów. Europejska rewolucja, która jak deus ex machina miała rzekomo obronić rosyjską rewolucję, nie nastąpiła, w znacznej mierze z powodu „fatalistycznego”, „mechanicystycznego”, „deterministycznego” i po prostu „przeddialektycznego” marksizmu Karla Kautsky’ego i innych przywódców II Międzynarodówki. Zewnętrzną i widoczną oznakę degeneracji rewolucji w Rosji stanowiła realna herezja, jaką był „socjalizm w jednym kraju”. Oczywiście w łonie tradycji trockistowskiej sformułowano wiele przenikliwych i zasadniczych spostrzeżeń na temat rewolucji rosyjskiej. Nie mogę się jednak oprzeć wrażeniu, że autorzy z tego nurtu często są bardziej zaangażowani w analizowanie doktrynalnych abstrakcji niż w namysł nad rzeczywistością rosyjskiej rewolucji, doświadczaną przez uczestników tamtych wydarzeń.

            Jedną ze spornych kwestii w debatach poświęconych rosyjskiej rewolucji pozostaje pytanie: czy Rosja była gotowa na socjalistyczną rewolucję, czy tylko na „rewolucję burżuazyjną”? Bolszewicy stali na tym pierwszym stanowisku, podczas gdy mienszewicy skłaniali się ku drugiej opcji. Kto w tym sporze miał rację, a kto się mylił? Jeśli mienszewicy mieli rację, wówczas rewolucja październikowa była błędem. Jeśli bolszewicy mieli rację, wówczas mienszewizm należy odrzucić jako kontrrewolucyjną pomyłkę.

            Takie rozumowanie jest poprawne pod jednym względem: zarówno mienszewicy, jak i bolszewicy uciekali się do podobnych marksistowskich koncepcji w swoich polemikach z 1917 roku. Jednak doktrynalne argumenty tego rodzaju były dalekie od sedna sprawy. W istocie były one swego rodzaju dodatkami, które miały nadać doktrynalnej prawomocności zajmowanym pozycjom politycznym opartym na empirycznej analizie sytuacji Rosji w 1917 roku. Realny problem, w obliczu którego stały partie socjalistyczne, dotyczył natomiast tego, czy kryzys przenikający rosyjskie społeczeństwo może być rozwiązany przez współpracę z warstwami „wykształconymi”, czy takie rozwiązanie wymaga nowej, suwerennej władzy, opartej wyłącznie na ludzie (narod), czyli na robotnikach i chłopach? Tłumacząc na rosyjski, powiedzieć można, że centralną kwestią w debatach 1917 roku było pytanie o to, czy nowa włast’ może i czy powinna być oparta o sogłaszenije? Włast’ znaczy „suwerenna władza” lub po prostu „władza”, jak we „władzy rad”. Sogłaszenije jest często tłumaczone jako „kompromis” lub „porozumienie”, ale słowo to sugeruje coś więcej: współpracę na podstawie jakiegoś rodzaju paktu lub porozumienia. W rzeczywistości spór między bolszewikami i mienszewikami w 1917 roku w takich kwestiach miał charakter empiryczny, a nie doktrynalny. Co więcej, nie możemy powiedzieć, że jedna strona była całkowicie w błędzie, a inna miała rację. I bolszewicy, i mienszewicy łączyli w swym stanowisku przenikliwość oceny z myśleniem życzeniowym. Spójrzmy teraz na mienszewicko-bolszewicki konflikt z 1917 roku przez pryzmat pojęć włast’ i sogłaszenija, by uświadomić sobie, że mamy tu do czynienia z empirycznymi realiami Rosji i odsunąć spór doktrynalny na właściwy mu dalszy plan.

            Mienszewicy: jakiś rodzaj sogłaszenija z warstwami „wykształconymi” jest potrzebny, a zatem można znaleźć odpowiedniego „burżuazyjnego” partnera do współpracy (poza tym Rosja stoi w obliczu „rewolucji burżuazyjnej” i dlatego musimy tolerować „burżuazyjny” Rząd Tymczasowy).

            Bolszewicy: sogłaszaenije z warstwami „wykształconymi” jest niemożliwy, a zatem rosyjski proletariat jest gotowy do wzięcia odpowiedzialności za rewolucję (poza tym Rosja jest gotowa do stawiania „kroków na drodze do socjalizmu”).

            W obu przypadkach nie rozpoczynamy od ideologicznego wglądu czy błędu, ale od silnie odczuwanej i zasadniczo prawidłowej empirycznej analizy rosyjskiego społeczeństwa z 1917 roku. Mienszewicy rozumieli, że nowoczesne społeczeństwo nie może radzić sobie bez wyedukowanych specjalistów i profesjonalistów i, z drugiej strony, że rosyjski proletariat nie jest zorganizowany czy też wystarczająco „uświadomiony”, by sprawować włast’ samodzielnie, oraz że rosyjscy chłopi nie są bezpieczną bazą dla „dyktatury proletariatu”. Bolszewicy zrozumieli natomiast, że, wbrew pozorom, elity intelektualne nie będą nigdy pracować entuzjastycznie na rzecz „celów rewolucji” (nawet definiowanej w ściśle „demokratycznych” pojęciach), i że w rzeczywistości warstwy „wykształcone” mogą ostatecznie zwrócić się przeciwko rewolucji, działając na rzecz jakiejś „dyktatury burżuazji” – to jest swego rodzaju porozumienia liberalnych polityków i żołnierzy lub, odnosząc się do ówczesnych rosyjskich realiów, kadetów (liberalnych, konstytucyjnych demokratów) i Korniłowa (generał, który przewodził nieudanemu puczowi w 1917 roku).

            Zarówno mienszewicy, jak i bolszewicy, wychodząc od poprawnej, empirycznej oceny, formułowali w istocie twierdzenia, które były oparte bardziej na myśleniu życzeniowym niż na realiach, w jakich przyszło im działać. Mienszewicy upierali się, że właściwy partner w realizacji celów rewolucji może być znaleziony wśród burżuazji (lub, ostatecznie, że warstwy „wykształcone” mogą być zmuszone do współpracy przez „nacisk z dołu”). Sytuacja była jednak zbyt dramatyczna, aby rozważać, czy to słuszne założenia. Bolszewicy upierali się zaś, że realizacja skomplikowanej społecznej transformacji i opanowanie kryzysu możliwe jest do zrealizowania niemal bezboleśnie, pod warunkiem, że proletariat obejmie władzę jako klasa. Sytuacja była jednak zbyt dramatyczna, aby rozważać, czy to słuszne założenia.

            W obydwu wypadkach istnieje dodany na marginesie suplement, który usiłuje legitymizować empirycznie obraną strategię jako doktrynę marksistowską. W rzeczywistości jednak mienszewicy nie wybrali swej strategii z powodu doktrynalnej etykietki, takiej jak „burżuazyjna rewolucja”, ale raczej na odwrót – upierali się, że Rosja znalazła się w obliczu burżuazyjnej rewolucji, ponieważ nie chcieli zostać na placu boju bez „burżuazji” – to jest wyedukowanych i wyszkolonych specjalistów (lub spiecy, jak później nazwali ich bolszewicy, kiedy zrozumieli, jak bardzo ich potrzebują). Także bolszewicy wybrali swoją strategię nie dlatego, że wcześniej nabrali doktrynalnego przekonania, że socjalistyczna rewolucja jest w Rosji możliwa, ale raczej na odwrót – twierdzili, że natychmiastowe „kroki na drodze do socjalizmu” są możliwe, ponieważ wyczuwali, że władzę musi przejąć proletariat .

            Późniejsi komentatorzy dążyli do uczynienia tych retorycznych gestów, obliczonych na uzyskanie doktrynalnego uprawomocnienie, sednem sprawy. W istocie jednak w 1917 roku kluczową sprawą był właśnie stosunek wobec sogłaszenija z „warstwami wykształconymi”. Zasadniczo socjaliści mieli tylko dwie możliwości: opowiedzieć się za lub przeciw sogłaszeniju. Mienszewicy i bolszewicy to tylko inne określenia dla tych dwóch wyborów… Tragedia rosyjskiej rewolucji 1917 roku polegała jednak na tym, że sogłaszenije było zarazem konieczne i niemożliwe. Sytuacja była rzeczywiście straszna – zbyt straszna, by stanąć z nią oko w oko, zbyt straszna, by w jej obliczu prowadzić teoretyczne dywagacje. W tej perspektywie rewolucja rosyjska to nie kwestia popełniania albo ustrzegania się błędów, lecz tragedia bez akceptowalnego rozwiązania (na tym właśnie polega istota tragedii).

            Trzeba jednak powiedzieć jeszcze jedną rzecz o starciu między mienszewikami i bolszewikami. Po obydwu stronach mieszały się błędy i trafne spostrzeżenia, lecz w przypadku mienszewików to połączenie spowodowało paraliż. Bolszewików to połączenie pchnęło naprzód i pobudziło do działania. Dlatego właśnie przyszłość należała do nich. Na dobre i na złe.

przełożył Piotr Kuligowski

Artykuł pierwotnie ukazał się na stronach Jacobin Magazine. Dziękujemy redakcji za zgodę na tłumaczenie i publikację.