Obszary niewiedzy. Lewicowa krytyka literacka

17 ave-calvar-source -unsplash.jpg

Komunowirus

Filozof Jean-Luc Nancy wzywa nas, byśmy nie dali się zwieść: oddzielenie, do którego prowadzi pandemia koronawirusa, wcale nie wtrąca nas w indywidualizm, ale komunizuje nawzajem. Koronawirus to komunowirus.

Wirus nas komunizuje, uwspólnia, gdyż musimy stworzyć wspólny front, pomimo że jego tworzenie oznacza izolacją każdego z nas. Stanowi to okazję do prawdziwego doświadczania naszej wspólnoty.

Hinduski przyjaciel powiedział mi, że u niego mówi się o „komunowirusie”. Jak to możliwe, że wcześniej nikt o tym nie pomyślał. Przecież to oczywiste! I jak wspaniale i całkowicie dwuznaczne: wirus, który pochodzi od komunizmu, wirus, który nas komunizuje; wirus, który bierze się z uwspólnotowienia, wirus, który nas uwspólnia. Jest to w każdym razie o wiele bardziej odkrywcze od śmiechu wartej korony, która przywodzi na myśl stare historie o monarchii lub imperializmie. Zresztą zastosowanie „komuny” winno prowadzić do detronizacji, o ile nie dekapitacji korony.

I takie też zastosowanie komuna wydaje się pokazywać, zgodnie ze swoim pierwszym znaczeniem. Wirus przyszedł bowiem z największego państwa świata, którego oficjalnym ustrojem jest komunizm. Nie jest on zresztą komunistyczny jedynie na sposób oficjalny. Jak zapewnił prezydent Xi Jinpig, zarządzanie epidemią dowodzi wyższości „systemu socjalistycznego o cechach chińskich”. Jeżeli komunizm w istocie polega zasadniczo na zniesieniu własności prywatnej, to komunizm chiński, od kilku lub kilkunastu lat, polega na starannym łączeniu własności zbiorowej (lub państwowej) z własnością indywidualną (z której jest jednakowoż wyłączona własność gruntu). Takie połączenie, jak wiadomo, pozwoliło na imponujący wzrost zdolności gospodarczych i technicznych Chin, a także ich światowej roli. Nie wiemy jeszcze, jest na to za wcześnie, jak zaprojektować społeczeństwo wytwarzane z takiego połączenia: w jakim sensie jest ono komunistyczne i w jakim sensie wprowadziło ono w siebie wirusa indywidualnego konkurowania, a nawet ultraliberalnego podbijania stawki? Na tę chwilę Covid-19 pozwolił chińskiemu społeczeństwu na pokazanie skuteczności zbiorowego i państwowego aspektu systemu. A ta skuteczność okazała się wręcz tak jasna, że oto Chiny przyszły z pomocą Włochom, a następnie Francji.

Wielu oczywiście przy tej okazji wałkuje stary temat i krytykuje powrót autorytarnej władzy, z którego chińskie państwo obecnie korzysta. De facto, wszystko wygląda tak, jak gdyby wirus pojawił się w idealnym momencie, aby wzmocnić oficjalny komunizm i dodać mu otuchy. Kłopot bierze się natomiast stąd, że w ten sposób wymowa słowa „komunizm” jest odbierana w nieustających zakłóceniach, choć już wcześniej była ona niepewna.

Marks napisał w bardzo jasny sposób, że wraz z własnością prywatną własność zbiorowa miała zniknąć, a miejsce tych dwóch własności miało zająć to, co nazywał „własnością indywidualną”. Przez tę ostatnią rozumiał nie dobra znajdujące się w posiadaniu jednostki (co oznacza własność prywatną), lecz stojącą przed jednostką możliwość prawidłowego stawania się sobą, stawania się sobą na swój własny sposób. Można by powiedzieć: realizowania siebie. Marks nie miał ani czasu ani środków, aby zgłębić tę myśl. Możemy jednak przynajmniej rozpoznać, że jedynie ona otwiera dla „komunistycznej” propozycji przekonującą, choć bardzo nieokreśloną, perspektywę. „Realizowanie siebie” nie jest nabywaniem dóbr materialnych lub symbolicznych; jest ono natomiast realnym, bezpośrednio rzeczywistym stawaniem się, istnieniem na jedyny sposób.

W tym miejscu naszą uwagę winno przykuć drugie znaczenie komunowirusa. Wirus nas, de facto, komunizuje, uwspólnia. Stawia nas na równi (ujmując rzecz na szybko) i gromadzi nas w potrzebie utworzenia wspólnego frontu. Fakt, że odbywa się to poprzez izolację każdej z nas jest jedynie paradoksalnym sposobem doświadczania naszej wspólnoty. Nie można być jedynym pośród wszystkich. To właśnie tworzy naszą najbardziej zażyłą wspólnotę: sens, który dzielimy i który nas dzieli poprzez nasze jedyności.

Dzisiaj i na wszelkie sposoby przypominają nam o sobie współprzynależność, współzależność, solidarność. Zewsząd wyłaniają się świadectwa i inicjatywy, które w tym kierunku podążają. A jeśli do tych dążeń dorzucić jeszcze zmniejszenie zanieczyszczenia powietrza na skutek ograniczenia transportu i produkcji przemysłowej, to wówczas dostrzeżemy wręcz przedwczesny zachwyt tych, którzy są przekonani, że wstrząs technokapitalizmu już nastąpił. Nie dąsajmy się w obliczu tej kruchej euforii, lecz zastanówmy się mimo wszystko do jakiego stopnia mocniej wnikamy w naturę naszej wspólnoty.

Zewsząd słychać apele o solidarność, w pewnym zakresie ta solidarność nawet działa, jednak w sensie całościowym, globalnym, z krajobrazu medialnego wyraźnie przebija oczekiwanie opieki ze strony państwa, oczekiwanie państwowej opatrzności – tej nawet, której Emmanuel Macron nie omieszkał wychwalać. Zamiast odosobniać się samemu, czujemy się odosobniani siłą, nawet jeśli miałaby to być siła opatrznościowa. Odczuwamy odizolowanie jako deprywację, podczas gdy jest ona ochroną.

W jakimś sensie mamy do czynienia ze znakomitym widowiskiem nadrabiania zaległości: prawdą jest, że nie jesteśmy samotnymi zwierzętami; prawdą jest, że odczuwamy potrzebę spotkania, umówienia się na kawę lub drinka, odwiedzania się nawzajem. Zresztą nagły wzrost połączeń telefonicznych, maili i innych kanałów społecznego przepływu świadczy o rosnących potrzebach bycia w kontaktcie i obawach, że się ten kontakt utraci.

Czy jednak pomimo to możemy lepiej przemyśleć tę naszą wspólnotę? Zachodzi obawa, że wirus jest tej wspólnoty głównym przedstawicielem. Zachodzi obawa, że między modelem nadzorującym i modelem opiekuńczym pozostajemy wydani w ręce wirusa jako jedynego dobra wspólnego.

Dlatego też nie posuniemy się naprzód w rozumieniu tego, czym mogłoby być odejście od własności zbiorowych i prywatnych, a więc odejście od własności w sensie ogólnym i w zakresie, w jakim określa ona posiadanie określonego przedmiotu przez określony podmiot. Cechą własną „jednostki”, ujmując rzecz po Marksowsku, jest to, że pozostaje ona nieporównywalna, niezrównana i niezmierzona, a także nie daje się upodobnić – również do samej siebie. Nie chodzi tu o posiadanie „dóbr”, lecz o możliwość jedynej, wyłącznej realizacji [siebie, MK], której wyłączna jedyność, z definicji, realizuje się wyłącznie między wszystkimi i z wszystkimi – przeciwko wszystkim, tak samo jak wbrew wszystkim, ale zawsze w relacji i wymianie (komunikacji). Chodzi tu o „wartość”, która nie ma równowartości pieniężnej i której nie odpowiada przejmowana wartość firmy; o wartość, która w żaden sposób nie podlega pomiarom.

Czy jesteśmy zdolne do myślenia w równie trudny, a nawet zawrotny sposób? To dobrze, że komunowirus zmusza nas do stawiania takich pytań. Gdyż jedynie pod takim warunkiem tak naprawdę warto, aby zastosować środki celem jego zgładzenia. W przeciwnym razie powrócimy do tego samego punktu. Odetchniemy z ulgą, ale tylko po to, aby przygotować się na inne pandemie.

Przełożył: Michał Krzykawski

Tekst ukazał się 24 marca w "Libération".