Obszary niewiedzy. Lewicowa krytyka literacka

logo

Jarosław Urbański - Nadinterpretacje i ogólniki

Kolejna część polemiki między Oskarem Szwabowskim a autorem książki "Prekariat i nowa walka klas". Tym razem Jarosław Urbański.

Każda polemika powinna zmierzać do swojego końca. Odpowiem zatem na kolejny tekst Oskara Szwabowskiego w miarę możliwości krócej. Tym bardziej że autor recenzji za drugim razem wypowiedział się zwięźlej. Szwabowski w pierwszym tekście uderzył – jak to się nieraz mówi – z „grubej rury”, a jak mu twardo odpowiedziałem, to teraz narzeka, że próbuję siłą autorytetu wykluczyć go z dyskusji czy nawet walki. Oskarża, że wytykam „nieczystość klasową” i ogólnie mam zapędy antyinteligenckie. To niepoważne jęki. Jeżeli próbuje się kogoś zdyskredytować (a nie podjąć rzeczową dyskusję) i stawia - delikatnie mówiąc - mało uzasadnione zarzuty o pozytywizm, stalinizm, partyjnictwo i bóg wie, o co jeszcze, to trzeba się liczyć z mocną ripostą.

Przez Szwabowskiego przemawia jakiś resentyment. Nie zachwycam się swoją książką. Cieszy mnie, ale mam do niej stosunek krytyczny, wiele zastrzeżeń, dystans. Nie stanowi ona też celu samego w sobie. Tak - to jest podsumowanie pewnego zaangażowania, wysiłku i walk, w tym Inicjatywy Pracowniczej, ale także Ogólnopolskiego Komitetu Protestacyjnego, Komitetu Pomocy i Obrony Represjonowanych Pracowników itd., z którymi to utożsamiam się o wiele bardziej niż z moimi książkami czy artykułami. W przeciwieństwie do Szwabowskiego, uważam, że to były inicjatywy ważne, w wielu kwestiach podejmujące koncepcje i strategie nietypowe. Inne osoby z ruchu działają i badają sytuację w Azji. Spotykamy się, rozmawiamy, wymieniamy opinie. Pojawiło się wiele artykułów, analiz, książek. Podsumowałem wszystkie te doświadczenia i szerzej zinterpretowałem, najlepiej jak potrafiłem. Miałem do tego prawo. Szwabowski może mieć oczywiście swoje zdanie co do efektu.

Zarzuca mi też przebiegłą marketingową grę polegająca na nadaniu książce odpowiedniego tytułu i opublikowaniu wraz z pracą Standinga. Nie będę tu się zbytnio rozwodzić nad okolicznościami wydania książki Standinga i mojej. Napiszę tylko tyle, że jak oddawałem do redakcji brudnopis latem 2013 roku, pierwotnie to samo wydawnictwo planowało wydać obie pozycje równocześnie. Nie była to moja inicjatywa. Potem okoliczności uległy zmianie, na co nie miałem wpływu. Na książce nie zarobiłem i nie zarobię ani złotówki. Nie płaci mi też związek zawodowy czy inna organizacja społeczno-polityczna. Nie jestem zawodowym rewolucjonistą, co imputuje mi Szwabowski, muszę zarabiać jako socjolog: kodując ankiety, robiąc wykresy na zlecenie, czasami pisząc artykuły. Od lat zarabiam średniorocznie na poziomie uczelnianej sprzątaczki. Jestem pracownikiem umysłowym i nie redukuję – o co oskarża mnie recenzent – klasy pracowniczej do robotników fizycznych, ale też nie ulegam urokom teorii o domniemanym wyjątkowym dziś znaczeniu pracy niematerialnej. Książka z tą koncepcją raczej polemizuje, co być może zmyliło recenzenta.

Szwabowski chce uchodzić za wprawnego i doświadczonego metodologa, ale nim najwyraźniej nie jest. Bezzasadnie np. utożsamia „typowo” etnologiczne badania Pun i Dunn z lat 90. ubiegłego stulecia, z badaniami uczestniczącymi w ogóle, w tym z autonomistyczną „ankietą robotniczą”. Problemu nie da się sprowadzić – jak wyobraża sobie Szwabowski - do pracowania przez 3, 6 czy 9 miesięcy przy taśmie produkcyjnej (zwłaszcza jeżeli interesujemy się prekariatem). Nie znaczy to, że nie doceniam tego typu badań – przeciwnie, za każdym razem jestem pod ich silnym wrażeniem. Ale można też inaczej, na przykład (!) reprezentując przed pracodawcami lub w sądzie pracy poszkodowanych pracowników. Poznajesz dziesiątki osób, ich biografie i historie, czasami rodzinę, znajomych. Uczestniczysz w dziesiątkach spraw, badasz warunki pracy, analizujesz akta, organizujesz pikiety i inne formy nacisku na pracodawców. Przed sądem zderzasz się z argumentacją i punktem widzenia kapitalistów. Doświadczasz goryczy porażki, krzyczącej niesprawiedliwości albo radości z małego sukcesu: odzyskanej pensji, przywrócenia do pracy, odszkodowania za bezzasadne zwolnienie z pracy. Cały czas dyskutujesz z innymi, piszesz, uogólniasz, analizujesz aspekty prawne, ustrojowe, oceniasz siłę kapitalistycznego państwa, możliwości walki pracujących w zakładach pracy i poza nimi. I oczywiście jakiś recenzent może twierdzić, że to mało rewolucyjne, reformistyczne, że zanadto formalno-prawne i tak dalej. Ale pojawia się pytanie, z jakiej pozycji to pisze, co za nim przemawia, jakie doświadczenie walki reprezentuje?

W pierwszej recenzji autor zarzucał mi, że nie cytuję robotników. Odpowiedziałem. Zarzuca też, że za dużo cytuję innych i to na dodatek, aby się pochwalić. Pozostawię to bez komentarza, tym bardziej że swoje zarzuty recenzent nie uzasadnia żadnymi „głębszymi” argumentami. Szwabowski też nadinterpretuje. Jak na podstawie tego, co napisałem można uważać, że re- i dekompozycje są postrzegane mechanicznie, „wydają się stanowić prawo natury”? W obu tekstach Szwabowskiego w zasadzie nie ma ani zbyt wielu bezpośrednich odniesień do mojej książki, np. odwołań do konkretnych stron. Szwabowski przelewa na papier raczej swoje ogólne, zdawkowe spostrzeżenia i uwagi, czasami jakby kompletnie bez związku z tym, o czym piszę w książce. Momentami po prostu nie wiadomo, o co mu chodzi.  Co ma np. na celu stawiany zarzut, że nie przeczytałem całego Standinga? Jak to wpływa na treść mojej książki, autor recenzji nie wyjaśnia. Moja praca nie była pomyślana jako polemika ze Standingiem. Wręcz przeciwnie. Biorąc pod uwagę okoliczności wydania obu książek (o czym pisałem wcześniej), chciałem, aby – jak to dalece możliwe – moja praca nie była czytana stricte w kontekście ustaleń brytyjskiego badacza. Aby ewentualny Czytelnik i Czytelniczka sięgnęli do dwóch raczej różnych książek, pisanych z odmiennej perspektywy.

Szwabowski zastanawia się, że skoro książka jest efektem „badań wspólnych”, dlaczego podpisałem ją swoim nazwiskiem. Wyjaśniłem to w ostatnim akapicie książki: ponieważ biorę pełną „zarówno naukową, jak też polityczną odpowiedzialność osobistą za prezentowane treści, ale w żadnym wypadku nie czuję się ich wyłącznym dysponentem”. Działania i badania były wspólne, ale książkę pisałem sam. Inni opracowują inne tematy.

Podsumowując trzeba stwierdzić, iż recenzja Szwabowskiego nie wygenerowała poważnej dyskusji merytorycznej. Jaka jest kondycja współczesnej klasy pracowniczej? Jak definiować prekariat? Jak badać współczesne konflikty pracownicze czy klasowe? Jakie znaczenie ma spór wokół teorii składu klasowego? Jakie tego typu analizy mają znaczenie w kontekście dyskursywnej przewagi neoliberalizmu? I tak dalej. Szwabowski podszedł (przynajmniej za pierwszym razem) do tematu – jak pisałem - w zblazowanym stylu, który reprezentuje od lat. Tymczasem ta walka trwa naprawdę i liczy się wysiłek, który się w nią włożyło – i to nie tylko w formie recenzji. Nie był to jednak dla mnie czas stracony. Polemiki z reguły pozwalają mi sprecyzować czy ugruntować poglądy. Niemniej myślę, że większym wyzwaniem dla nas obu będzie obecnie zakończenie tego sporu niż jego kontynuowanie.