Obszary niewiedzy. Lewicowa krytyka literacka

logo

Jakub Dadlez - Widma Marksa, czyli dekonstrukcji ciąg dalszy

Jacques Derrida. 2016. Widma Marksa: Stan długu, praca żałoby i nowa Międzynarodówka. Tłum. Tomasz Załuski. Warszawa: WN PWN.

Zgodnie z tradycją polskie przekłady dzieł Jacques’a Derridy publikuje się z co najmniej kilkunastoletnim opóźnieniem względem oryginałów. Mimo to francuski myśliciel ma dziś ugruntowaną pozycję w krajowej humanistyce, choć różni się ona w zależności od dziedziny: jest szczególnie mocna w literaturoznawstwie, słabsza w filozofii i kulturoznawstwie, a praktycznie żadna w socjologii, naukach prawnych lub politycznych. Po pierwszych wydaniach książek Derridy w latach dziewięćdziesiątych i na początku dwutysięcznych można odnieść wrażenie, że w drugiej dekadzie XXI wieku mamy w Polsce do czynienia niejako z drugą falą upowszechniania się jego myśli. Tym razem jednak ta popularność może zatoczyć szersze kręgi w związku z ukazaniem się kanonicznego już tekstu z 1993 roku Widma Marksa: Stan długu, praca żałoby i nowa Międzynarodówka.

Czas powstania Widm Marksa był okresem euforii zachodniego świata po upadku żelaznej kurtyny. Radość i wiara wyrażane w liberalnych hasłach miały swoje drugie oblicze – lęku przed powrotem marksistowskich idei. Derrida wydobył ten element współczesności i na jego przykładzie pokazał, w jaki sposób zjawy przeszłości determinują teraźniejsze koncepcje i działania. Tytułowe widma nie odnoszą się przy tym tylko do społecznych fobii i ich politycznych odpowiedników – logika nawiedzania konstytuuje aktualność, do której zawsze przenika dziedzictwo i w której roztaczane są wizje jutra. Logika ta okazuje się strukturyzować ludzkie myślenie w ogóle. Derrida analizuje zarówno fantomy marksizmu, które niepokoją współczesny Zachód, jak i te osobiste autora Kapitału: widma jego ideałów, wydobywane przez niego zjawy gospodarki kapitalistycznej, a także nachodzące go postaci Shakespeare’a czy Stirnera. Ponadto Derrida rozlicza się z własnymi widmami – poza Marksem zwłaszcza z Blanchotem, Freudem, Heglem i Heideggerem, a nie wprost także z rzekomą apolitycznością czy wręcz nihilizmem jego stylu filozofowania.

*

W tym kontekście warto przypomnieć, na czym polega dekonstrukcja. Punktem wyjścia był dla niej krytyczny stosunek do tzw. metafizyki obecności, czyli do tradycji filozoficznej opartej na poszukiwaniu absolutnej obecności bytu i jego prawdy. Dekonstrukcyjna lektura prac Husserla, Freuda, Heideggera i wielu innych zasadzała się na wynajdywaniu niespójności, np. wieloznaczności słów, przez które sens tekstu stawał się nierozstrzygalny, czy niekonsekwencji w wywodzie, wskazywanych zwykle w pozornie mało istotnych ustępach. Dzięki temu Derrida ujawniał momenty arbitralnych decyzji, których podjęcie przez komentowanych filozofów prowadziło do umniejszenia, jeśli nie wykluczenia jednego z członów klasycznej pary opozycji pojęciowych. Najsłynniejsze tego rodzaju przeciwieństwo to mowa–pismo, gdzie to drugie miało być tylko nośnikiem pierwszej jako rzekomo bezpośredniego wyrazu czyjejś intencji. Dekonstrukcja w tym wypadku polegała na ujawnieniu pisemnej – w metaforycznym sensie – struktury myślenia. Chodziło o fakt, że nie byłoby myśli bez pewnego systemu pośrednictwa, a szerzej bez différance jako przestrzeni dynamicznego wytwarzania się nietrwałych sensów, ciągłej rekonstrukcji pojęć, które zawsze już ulegają rozpadowi.

Pokazanie différance, a ta ujawnia się tylko w formie pisma i o tyle pozostaje skryta, jest powiązane z jej afirmacją. Dziedzictwo intelektualne nie zostaje tu zanegowane, ale podjęte ze świadomością przynależności do niego. Derrida, przez swoje próby pozbawiania różnych koncepcji spójności i wplatania w nie niespodziewanych elementów, ujawniał ekonomię różnicujących się sił, którą też w ten sposób afirmował. Można więc powiedzieć, że praca dekonstrukcji służy ochronie tego, co w ramach ruchu différance pojawia się na scenie, m.in. na scenie pisma filozoficznego czy literackiego, i jako niepasujące do hegemonicznie narzucanej scenografii czy fabuły jest z niej zrzucane.

*

Pojęcia dekonstrukcji i différance pozostają w Widmach Marksa osiami myśli Derridy. Tekstualność nadal jest tu istotnym wątkiem, ale analizie poddane są przede wszystkim pojęcia ściśle etyczne i polityczne – można powiedzieć, że z praktyki pisma Derrida przenosi się w sferę teorii ludzkiego działania. Słowa, wokół których buduje narrację, między którymi kluczy, pokazując ich związki, przywołując je na różnych poziomach ogólności, to zwłaszcza: życie i śmierć, historia, czas, dziedzictwo, odpowiedzialność, sprawiedliwość, inność, gościnność, zdarzenie, nadchodzenie, demokracja, mesjanizm, stan długu. Zgodnie ze stylem Derridy we wstępie i sześciu rozdziałach powyższe kategorie występują ze zmienną intensywnością, nieraz są tylko zasygnalizowane. Mimo takiej plątaniny daje się zarysować pewien ogólny obraz.

Derrida wskazuje, że myślenie jest historyczne i polega na odnoszeniu się do tego, co przeszłe, ale z drugiej strony wygląda w przyszłość. Dziedzictwo zostawia spadkobiercy dług, który należy spłacić, by oddać mu sprawiedliwość. Nakaz odpowiedzi, czyli wzięcia odpowiedzialności za to, co już nieobecne, umarłe (a więc jednak obecne pośmiertnie, jako żywa śmierć, le mort-vivant), zwraca nas ku mesjanistycznej wierze w tę mającą nadejść sprawiedliwość, życie pełne, życie-poza-życiem (survivance). Przeszłość nawiedza współczesność i domaga się jej naprawy, bo jest niesprawiedliwa (desajustée), niewczesna wobec samej siebie, jest out of joint. Jak jednak tego dokonać? To pozostaje, jak pisze Derrida, sekretem – nie znamy bowiem własnego dziedzictwa. Nie potrafimy wziąć za nie odpowiedzialności, przyjąć go z bezwarunkową gościnnością, sprawiedliwie, i dlatego przyszłość też nas nawiedza jako nigdy nienadchodzący mesjasz epoki końca złego świata, epoki bez historii. Widma przeszłości i przyszłości nachodzą teraźniejszość, która poprzez to nawiedzanie w ogóle się uobecnia (présence to „teraźniejszość” i „obecność”). W rezultacie sama jest ulotna, trwa w stanie permanentnego zadłużenia, lęku i nadziei na spłatę lub odkupienie. Widmo śmierci krąży nad życiem, które je zaklina i egzorcyzmuje (conjurer – to kolejny z zestawu Derridiańskich „nierozstrzygalników”), sięgając w ten sposób poza siebie; życie w niemożliwym oparciu o widmo (żywą śmierć) ustanawia własne fantomowe przeżywanie.

Taki zdaje się ogólny splot podejmowanych w Widmach Marksa kwestii. Derrida nie neguje tradycji intelektualnej, lecz przedstawia ją jako pracę z widmami (hantologie w miejsce ontologii). Metafizyczne poszukiwania obecności przebiegają zgodnie z logiką nawiedzania: są jednoczesnym przywoływaniem i oddalaniem zjaw prawdy, bytu czy substancji, obecnych w tekstach jako nieobecność empiryczna. Podobnie wygląda to z dziejami Zachodu, a w szczególności ostatnim stuleciem i jego największym widmem – Marksem. Liberalny ład USA i Europy, który dokonał imponującej ekspansji w skali globu, żywi się egzorcyzmowaniem marksizmu i jego ideałów, z drugiej strony jest wciąż nawiedzany przez nieustępliwą krytykę kapitalizmu i jego niesprawiedliwości, braku odpowiedzialności za wyrządzane krzywdy i lękliwego stosunku do wszystkiego, co inne od jego standardów (do oskarżeń Derridy trzeba by dodać jeszcze kilka, w tym charakterystycznych dla XXI wieku – por. s. 138–142). Marks jest więc upominającym (się) z przeszłości widmem, które z jednej strony jako dziedzictwo nie pozwala się przegnać i stanowi punkt odniesienia dla kolejnych pokoleń, tak zwolenników, jak i wrogów; z drugiej natomiast jawi się dla jednych jako szansa emancypacji, czyli nadzieja na zdarzenie rewolucji nowej Międzynarodówki, a dla drugich – możliwość powrotu quasi-komunistycznych totalitaryzmów.

*

Ostatecznie Marks zostaje przedstawiony jako prekursor ujawniania widm, a więc i dekonstrukcji: „Dekonstrukcja, przynajmniej w moich oczach, miała sens i była interesująca jedynie jako radykalizacja określonego typu marksizmu” (s. 154). Otóż to! – chciałbym wreszcie ukazać Widma Marksa jako kolejny efekt pracy dekonstrukcji zgodnej z différance. Łatwo odnaleźć w tekście wątki z wczesnej twórczości autora – wciąż gra on na niesłyszalnych różnicach w piśmie, na wieloznacznościach i skojarzeniach, na przenikaniu się różnego rodzaju tekstów i różnych poziomów refleksji. Niezmiennie jego uwagę przyciągają elementy pozornie mało istotne, by ujawnić w nich sprawy fundamentalne i w ten sposób uzupełnić czytane dzieła o ich własny niejawny (widmowy) nadmiar. Mieszają się różne sfery: indywidualna i ogólnospołeczna, przyziemna i metafizyczna, teoretyczna i praktyczna, literacka i analityczna, idealna czy pojęciowa i realna czy empiryczna. Tytułowe widma – jak już zauważyłem – są wielorakie.

Z drugiej strony zastosowaną w Widmach Marksa logikę nawiedzania bez większego trudu można by wskazać we wczesnych pracach Derridy. Différance nawiedza każdy tekst jako warunek (nie)możliwości obecności, inność, nieuchwytność tego, co było (np. źródłowego znaczenia), i jego nieuchronne odwleczenie w czasie. Dekonstrukcja to odkrywanie dynamicznej struktury widmowości: „Wpisując możliwość odesłania do innego, a zatem radykalnej inności i heterogeniczności, différance, (…) dekonstrukcyjne myślenie zyskuje środki niezbędne do tego, aby wziąć pod uwagę lub zdać należycie sprawę z efektów widma” (s. 130). Podsumowując, o ile Widma Marksa należy czytać jako przykład dekonstrukcji i kolejne ujawnienie ruchu différance w historii, w szczególności w historii Zachodu i jego tradycji intelektualnych oraz polityczno-społecznych, o tyle też w O gramatologii, Głosie i fenomenie, esejach z Pisma i różnicy itd. warto dostrzec rozpracowywanie logiki widma.

Nowe światło rzucone na dotychczas wydane po polsku teksty Derridy pozwala zauważyć ich głęboko etyczny i polityczny charakter. Refleksje te nigdy nie miały proponować utopijnych wizji ani doraźnych rozwiązań. Zawsze jednak – Widma Marksa ukazują to wprost – dekonstrukcja była sposobem na przeciwstawienie się hegemonii i wykluczaniu, a zarazem na afirmację różnorodnej i niesubstancjalnej rzeczywistości. Rolą czytelnika było i pozostaje to, by owe niejednorodne moce krytyczno-afirmatywne wydobywać i stosować tak przeciwko dogmatyzmowi w sferze teorii, jak i represji w sferze praktyki. Niezmiennie bowiem rządzą nami lęki i resentymenty, a nie stać nas na ryzyko ostrej krytyki i szalonej afirmacji.

Na koniec warto wspomnieć o tłumaczeniu. Książkę czyta się lekko, Tomaszowi Załuskiemu udało się zadbać o to, by trudny styl Derridy nie był dla polskiego czytelnika przeszkodą. Niektóre przekłady ważnych pojęć (przynajmniej w wybranych miejscach) mogłyby stać się przedmiotem sporów, dlatego jednak często po słowie czy wyrażeniu Załuski umieszczał w kwadratowym nawiasie jego francuski odpowiednik. W przypadku takich autorów jak Derrida jest to więcej niż pomocne. Osobiście ucieszyło mnie również pozostawienie słowa différance bez tłumaczenia (żadna z polskich propozycji nie jest satysfakcjonująca). Krótko mówiąc, tłumaczowi oraz wydawcom należą się gratulacje za rzetelne przygotowanie tej ważnej książki dla polskich czytelników.