Obszary niewiedzy. Lewicowa krytyka literacka

logo

Guy Standing - Kto wchodzi w skład prekariatu?

Publikujemy kolejny rozdział książki prof. Guya Standinga "Prekariat. Nowa niebezpieczna klasa"

ściągnij wersję pdf 

Rozdział 3. Kto wchodzi w skład prekariatu?

Odpowiedź brzmi: „właściwie każdy”. Większości z nas może popaść w prekariat, jeśli wydarzy się jakiś wypadek albo kryzys pozbawi nas poczucia bezpieczeństwa. Musimy jednak pamiętać, że prekariat nie składa się wyłącznie z ofiar. Jedni wchodzą w jego skład, ponieważ nie chcą sięgnąć po inne możliwości, inni, ponieważ pasuje to do ich konkretnej sytuacji w danym czasie. Krótko mówiąc, prekariat jest zróżnicowany.

Niektórzy wchodzą w prekariat w wyniku niefortunnego wypadku czy jakiejś porażki, inni zostają w niego zapędzeni, a jeszcze inni stają się członkami prekariatu mając nadzieję, że będzie to odskocznia do czegoś innego, nawet jeśli nie jest to najprostsza z opcji. Niektórzy traktują członkostwo w prekariacie instrumentalnie – chodzi tu także o osoby starsze i studentów pragnących po prostu zdobyć trochę pieniędzy lub doświadczenia – a jeszcze inni łączą aktywność w prekariacie z czymś innym, tak jak staje się to coraz powszechniejsze w Japonii. Inni znowu odkrywają, że to, czym zajmowali się przez lata lub to, co nauczono ich robić, staje się częścią niepewnej prekarnej egzystencji.

W poniższym rozdziale, poświęconym demografii, a także w rozdziale 4. traktującym o migrantach, przyglądam się grupom o stosunkowo dużym prawdopodobieństwie popadnięcia w prekariat. Demografię można podsumować, porównując kobiety z mężczyznami oraz młodzież z osobami starszymi. W każdej grupie znajdują się „uśmiechnięci”, którzy z zadowoleniem przyjmują prekarną pracę oraz „narzekający”, zmuszeni do podjęcia takiej pracy w obliczu braku innych możliwości. Wśród młodych „uśmiechnięci” to studenci i podróżujący „backpackersi”, zadowoleni z możliwości podjęcia dorywczej pracy bez długoterminowych zobowiązań. „Narzekający” to niezdolni do wejścia na rynek pracy na drodze stażów lub ich odpowiedników, albo też konkurujący z „tańszymi” osobami starszymi, które nie potrzebują firmowych świadczeń.

Wśród starszych „uśmiechnięci” to ci z odpowiednią emeryturą i szerokim zakresem opieki medycznej, mogący pozwolić sobie na podjęcie dorywczych prac dla przyjemności działania lub aby zarobić dodatkowe pieniądze; „narzekający” to osoby bez rozsądnej emerytury, stające w obliczu konkurencji ze strony bardziej energicznych młodych i będących w mniejszej potrzebie starszych. Wśród kobiet do „uśmiechniętych” należą te z nich, które posiadają partnera w salariacie, mogące pozwolić sobie na traktowanie pracy jako dodatkowego zajęcia; do „narzekających” zaliczają się samotne żywicielki rodziny oraz kobiety stające w obliczu potrójnego obciążenia: opiekują się dziećmi i starszymi krewnymi, a jednocześnie są zmuszone podjąć płatną pracę. Wśród mężczyzn „uśmiechnięci” to żyjący w związku z osobą posiadającą rozsądne dochody, „narzekający” to pracujący zarobkowo samotni, będący w stanie uzyskać jedynie prekarną posadę.

Kobiety: feminizacja życia?

Już na początku ery globalizacji można było bez problemu zaobserwować, że kobiety podejmowały coraz większą część zajęć we wszystkich sektorach pracy, zgodnie z globalną tendencją do feminizacji pracy ((G. Standing, Global Feminization through Flexible Labor, “World Development” 1989, Vol. 17, No. 7, s. 1077-1095; tegoż, Global Feminization through Flexible Labor: a Theme Revisited, “World Development” 1999, Vol. 27, No. 3, s. 583-602.)) . Była to feminizacja w podwójnym sensie; przybywało pracujących zawodowo kobiet oraz elastycznych prac podejmowanych zazwyczaj przez kobiety. Tendencja ta odzwierciedlała odformalizowanie pracy, wzrost usług i wykorzystanie młodych kobiet w strefach przetwórstwa eksportowego [export processing zones]. Nie oznaczało to jednak powszechnej poprawy zarobków i warunków pracy kobiet. W rzeczywistości różnice w zarobkach i w dochodzie społecznym wynikające z różnicy genderowej pozostały dalej niesprawiedliwe, chociaż nieznacznie zmniejszyły się w niektórych częściach świata.

Rozprzestrzenianie się tego rodzaju form zatrudnienia doprowadziło zarówno do zwiększonego zapotrzebowania na pracę kobiet, jak i do przesunięcia się mężczyzn na obszar niezapewniających bezpieczeństwa niskopłatnych prac, tradycyjnie postrzeganych jako przeznaczone dla kobiet. Jeśli praca elastyczna oznacza więcej krótkoterminowych umów o pracę, to odrobinę więcej korzyści ma się z zatrudnienia mężczyzn, których postrzega się – słusznie lub nie – jako mogących zaangażować się na dłuższy okres czasu. Obawy pracodawców, że przyjęcie do pracy kobiety może pociągnąć za sobą wysokie pozapłacowe koszty z powodu zajścia w ciążę lub rezygnacji w celu opieki nad dziećmi, są mniejsze, jeśli praca planowana jest jedynie na kilka miesięcy, jeśli jej przerywanie nie wiąże się z dodatkowymi kosztami lub jeśli umowa nie jest wiążąca (albo zależy od zmiennego popytu).

W erze globalizacji nastawiona na eksport industrializacja w rozwijających się krajach całkiem bezwstydnie opierała się na organizowaniu młodych kobiet jako prekariatu, mobilizowanego do pracy za marne grosze i bez perspektyw na dłuższe zatrudnienie. Do feminizacji pracy, w obu znaczeniach, przyczyniło się także wiele innych czynników. Jednym z nich był koniec „pensji rodzinnych”, charakterystycznych dla epoki przemysłowej, oraz układu pomiędzy kapitałem a klasą robotniczą. Proletariat przemysłowy zaczął z czasem oczekiwać, by pracujący mężczyzna otrzymywał pensję umożliwiającą utrzymanie nuklearnej rodziny, a nie tylko jego samego. Ta niepisana zasada jest już przeszłością. „Zindywidualizowane” zarobki sprzyjały kobietom; podczas gdy niższe zarobki pociągały za sobą mniejsze zaangażowanie ze strony mężczyzn, kobiety nigdy nie oczekiwały rodzinnej pensji.

W dodatku coraz więcej osób pracowało w sektorze usług, gdzie nie wymagano siły fizycznej, a długo trwające praktyki zawodowe należały do rzadkości. Istotną rolę odegrały również czynniki polityczne. Wraz z utratą pędu ze strony programu socjaldemokratycznego w latach osiemdziesiątych nastąpiło przesunięcie akcentu raczej ku społecznej równości formalnej [equity] niż równości społecznej [equality]. Zmniejszenie poziomu dyskryminacji i różnicy dochodów ze względu na płeć stało się priorytetowymi celami, podczas gdy zmniejszenie strukturalnych nierówności odsunięto na bok. Niektóre środki stworzone w celu zwiększenia społecznej sprawiedliwości podkreślały nawet nierówności. Brak egalitarnego programu oznaczał, że korzyści z praw antydyskryminacyjnych odnosiły przede wszystkim kobiety o lepszej pozycji, a nie te z segmentów społeczeństwa znajdujących się w niekorzystnej sytuacji.

Czy to jako przyczyna, czy też efekt, wzrastająca rola kobiet na rynku pracy zbiegła się ze wzrostem prekariatu. Kobiety podjęły nieproporcjonalnie dużą część prekarnych prac, przy dużo większym prawdopodobieństwie otrzymania umowy krótkoterminowej lub nieotrzymania w ogóle żadnej umowy. Dzieje się tak nie tylko w Europie i Ameryce Północnej. W Japonii przesunięcie w kierunku pracy nieregularnej zbiega się w czasie ze wzrastającym udziałem kobiet w całkowitej sile roboczej. W 2008 roku ponad połowa japońskich kobiet posiadała prekarne posady, przy czym mężczyzn w podobnej sytuacji było mniej niż 20%. W Korei Południowej taką pracę posiadało 57% kobiet, przy 35% mężczyzn.

Japonia jest skrajnym przypadkiem. Nierówność płci jest kulturową schedą, przekazaną podzielonemu ze względu na gender prekariatowi, w którym kobiety są skoncentrowane w dorywczych, mało produktywnych pracach, co skutkuje jedną z najwyższych w uprzemysłowionym świecie różnicą dochodu między mężczyznami a kobietami. W 2010 roku 44% pracujących w Japonii kobiet otrzymywało mniej niż wynosi płaca minimalna. Przyczynił się do tego także zwiększający się udział pracy tymczasowej. Płace kobiet w stałej pracy (na czas nieokreślony) wynoszą 68% płac mężczyzn, ale w pracach tymczasowych nie są równe nawet połowie tego, co zarabiają mężczyźni. Tendencja ta przynosi więc podwójnie niekorzystny efekt. Co więcej, wiele japońskich kobiet jest kierowanych do prac związanych z opieką nad starszymi, przynoszących żałośnie niskie zarobki.

Powyższa sytuacja uwydatnia wyzwanie dwudziestego pierwszego wieku. W miarę postępowania globalnej feminizacji coraz więcej kobiet doświadcza „potrójnego obciążenia”. Oczekuje się od nich wykonywania większości pracy opiekuńczej nad dziećmi i „domem”, aktywności na rynku pracy w celu utrzymania „domu”, a także opieki nad coraz większą liczbą starszych krewnych.

Dzieje się tak, ponieważ kobiety od zawsze wykonywały większość pracy opiekuńczej niedostrzeganej w ekonomicznych statystykach i polityce społecznej. Doszło do absurdu większego niż w dwudziestym wieku, kiedy praca opiekuńcza nie była w ogóle traktowana jako praca. Nie pomogło też ostrze liberalnej retoryki. Praca opiekuńcza ograniczona przeważnie do rodziny, była przedstawiana jako część sfery prywatnej, podczas gdy „właściwa” praca znajdowała się w sferze publicznej. A ponieważ sferę publiczną postrzegano z kolei jako wyzwalającą, to twierdzono, że również większe zatrudnienie kobiet – jakiekolwiek zatrudnienie – będzie wyzwalające. Tym sposobem wskaźnik udziału żeńskiej siły roboczej stał się miarą liberalizacji ((A. Sen, Development as Freedom, Oxford 1999.)) .

To w sam raz dla należących do klasy średniej, dobrze wyedukowanych kobiet, które mogą spodziewać się pełnego, zorientowanego na karierę zatrudnienia w szeregach salariatu. Jednak dla większości kobiet, wykonujących powtarzalną pracę na linii montażowej albo szyjących gorączkowo w źle oświetlonej fabryce odzieży mieszczącej się w jakimś zaułku, lub siedzących w czasie długich zmian za ladą, zatrudnienie okazuje się niezbyt wyzwalające. Może ono stanowić część potrójnego obciążenia, w ramach którego kobiety w swoim „wolnym czasie” muszą się również opiekować dziećmi oraz starszymi krewnymi.

Zyski płynące z dostępu do pracy są rzeczywiste, jednak koszty jej uzyskania zostały poniesione w dużej mierze przez kobiety, a w pewnym stopniu także przez mężczyzn. Większość form zatrudnienia to dorywcze, tymczasowe, nieposiadające perspektyw prace, niedające szans rozwoju zawodowego. Pomimo to rządy naciskają na kobiety, żeby się ich podjęły.

W Wielkiej Brytanii ponad 40% zatrudnionych kobiet pracuje w niepełnym wymiarze godzin, otrzymując znacznie mniej za godzinę niż w pracy pełnoetatowej. W roku 2009 rząd poprzez dotacje zaproponował pracującym na pełen etat kobietom pomoc w przejściu do pracy o niepełnym wymiarze godzin, ze szczególnym naciskiem na elastyczność pracy. Utworzono również narodową bazę ofert pracy w niepełnym wymiarze godzin, skierowaną do tak zwanych „pozostających w domu” matek szukających „powrotu do pracy” i ogłoszono plany mające sprawić, że samotni rodzice małych dzieci zaczną poszukiwać „pracy”.

W Niemczech, tak jak we Francji, kobiety stanowią 80% wszystkich zatrudnionych w niepełnym wymiarze godzin i zarabiają jedną czwartą mniej niż mężczyźni. Godziny otwarcia szkół i sklepów oraz brak wystarczającej opieki dziennej sprawiają, że kobietom z dziećmi ciężko jest pracować na pełen etat. Rząd Merkel wprowadził „pensję rodzicielską”, zależne od dochodów świadczenie umożliwiające któremuś z rodziców wzięcie w pracy do 12 miesięcy urlopu. Jednak wchodzący w skład rządu konserwatyści nalegali, aby decyzji o poszerzeniu dziennej opieki towarzyszyło nowe świadczenie, Betreuungsgeld, przyznawane matkom jedynie pod warunkiem pozostania z dziećmi w domu. Jest to niesprawiedliwe zastosowanie warunkowania behawioralnego, zmierzające do ukarania kobiet, które chcą lub muszą jednocześnie podjąć pracę i opiekować się swoimi dziećmi.

Podczas gdy kobiety powiększają prekariat, pełniąc jednocześnie tradycyjną rolę opiekunki do dziecka i nowszą rolę osoby opiekującej się starszymi krewnymi, coraz więcej kobiet staje się głównymi żywicielkami rodziny. Nie dzieje się tak jedynie dlatego, że jest coraz więcej samotnych matek lub kobiet żyjących samotnie. Role płciowe również ulegają odwróceniu. W Stanach Zjednoczonych wykształcenie kobiet podniosło się w porównaniu z wykształceniem mężczyzn i w grupie wiekowej 30-44 lat więcej kobiet niż mężczyzn posiada wyższe wykształcenie. Podczas gdy w roku 1970 jedynie 4% zamężnych kobiet zarabiało więcej od swoich mężów, obecnie wyższe dochody ma ponad jedna piąta. Ponieważ coraz więcej osób zawiera związek małżeński z osobami o podobnym wykształceniu, dobrze zarabiający mężczyzna poślubi raczej dobrze zarabiającą kobietę, zwiększając przez to nierówności pomiędzy gospodarstwami domowymi. Pomimo rozgłosu, jakim cieszą się kobiety wysoko mierzące i ambitne, to kobiety zarabiające więcej niż jej partner są jednak dużo bardziej prawdopodobnymi kandydatkami do znalezienia się w gospodarstwach domowych o niskich dochodach, w prekariacie.

W Wielkiej Brytanii wzrost liczby „żywicielek rodziny” został powiązany ze wzrostem liczby mężczyzn rezygnujących z kariery lub porzucających bezowocny wyścig szczurów, aby zostać opiekunami domowego ogniska. W latach sześćdziesiątych jedynie 4% kobiet w wieku 16-60 lat zarabiało więcej od swoich partnerów. W 2009 roku już co piąta kobieta – w sumie 2,7 miliona – była „żoną utrzymującą rodzinę”, tak samo w Wielkiej Brytanii, jak i w USA ((An Anatomy of Economic Inequality in the UK: Report of the National Equality Panel, National Equality Panel, London 2010.)) . Około 214 tysięcy mężczyzn twierdziło, że nie znajdują się na rynku pracy, ponieważ opiekują się swoją rodziną lub domem, co stanowi 80-procentowy skok w ciągu 15 lat. W międzyczasie liczba kobiet twierdzących to samo spadła z 2,7 do 2 milionów – to spadek o jedną czwartą. Rob Williams, dyrektor naczelny tworzącego grupę nacisku Instytutu Ojcostwa [Fatherhood Institute], komentował: „Wizja, w której mężczyzna postrzegał siebie samego jako żywiciela rodziny, ulega załamaniu. Od lat siedemdziesiątych mężczyźni stali się dużo bardziej egalitarni, a liczba chcących zrezygnować ze ścieżki kariery i spędzać więcej czasu ze swoimi dziećmi wzrasta”.

Coraz częstsze jest jednak mimowolne odwrócenie ról: w trakcie każdej kolejnej recesji bezrobocie wśród mężczyzn rosło bardziej niż bezrobocie wśród kobiet, wzrastał też udział kobiet wśród osób zatrudnionych. Rzeczywiście następujący po 2008 roku krach doprowadził do wyjątkowego momentu historycznego. W 2010 roku po raz pierwszy kobiety w Stanach Zjednoczonych zajmowały połowę wszystkich miejsc prac.

Wielka Recesja została nazwana „mancesją” [„mancession”]. Mężczyźni stanowili olbrzymią większość tracących pracę, ponieważ zniknęły posady stanowiące trzon siły roboczej (tj. przemysłowej klasy robotniczej). W Stanach Zjednoczonych odsetek pracujących mężczyzn spadł w 2009 roku poniżej 70%, najmniej od ustanowionego w 1948 roku rekordu. W 2010 roku jeden na pięciu amerykańskich mężczyzn pomiędzy 25 a 55 rokiem życia pozostawał bezrobotny. W latach sześćdziesiątych pracę posiadało 95% osób z tej grupy wiekowej. W Unii Europejskiej trzy czwarte miejsc pracy utworzonych od roku 2000 zostało zajętych przez kobiety.

Paradoksalnie, wzrostowi „publicznego” zaangażowania kobiet w gospodarkę towarzyszyła zwiększająca się obawa przed porażką, spowodowana zwielokrotnieniem form prekarności. Zjawisko to występuje pod przejmującą nazwą „syndromu nędzarki”; oznacza on strach przed znalezieniem się na ulicy z powodu niepowodzenia w pracy. W roku 2006 sondaż towarzystwa ubezpieczeń na życie wykazał, że 90% amerykańskich kobiet czuje się niestabilna finansowo, a prawie połowa z nich przyznała, że żywi „olbrzymie obawy przed zostaniem nędzarką”. Strach ten był szeroko rozpowszechniony nawet wśród kobiet zarabiających ponad 100 tysięcy dolarów rocznie. Coraz więcej kobiet mówiło o stresie związanym z pieniędzmi. Jak przedstawiła to jedna z nich: „Wewnętrzna nędzarka, zaniedbana i o pomarszczonej twarzy, to nie jest żart. To realna wersja najgorszego scenariusza na przyszłość”. Wszystko to działo się w wiodącej gospodarce naszego świata. A od kryzysu jest jeszcze gorzej.

Większość mainstremowych analiz pomija również jedną część prekariatu, która w znacznej mierze jest zdominowana przez kobiety – usługi seksualne. Świadczą je miliony kobiet na całym świecie, wiele z nich jest do tego zmuszona, wiele doprowadziły do tego problemy finansowe, pozostałe wybierają tę drogę z jeszcze innego powodu. Sfera usług seksualnych jest przesiąknięta klasowymi podziałami, a znajdujące się na samym dole kobiety, wynajmujące swoje ciała bez żadnej kontroli, są doskonałym uosobieniem prekarnej egzystencji. Ich kryminalizacja i odmawianie im praw pogarsza jedynie trudną sytuację, w jakiej się znalazły.

Co jednak z mężczyznami, którzy stają się prekariuszami? Wyzwania nie są takie same. Największym może być równanie w dół. Niepewność jest związana z obawą przed utratą tego, co już się posiada. W takiej sytuacji znajduje się więcej mężczyzn – jeśli stan obecny porównać z ich własną przeszłością, poprzednimi pokoleniami mężczyzn, a także wpojonymi im przez rodzinę i kulturę oczekiwaniami i aspiracjami. Kiedy prekariat powiększa się, a prace, w których można zrobić karierę, znikają, utrata twarzy idzie w parze ze spadkiem zarobków i wiążących się z nimi oznak statusu. Wraz z postępującą w świecie prekaryzacją pracy mężczyźnie przyzwyczajonemu do wyobrażenia siebie jako osoby w stabilnej sytuacji, czyniącej postępy na drodze kariery, grozi trauma. Co więcej, efektem demontażu społeczności zawodowych oraz zamętu w starych modelach pojmowania karier zawodowych jest frustracja związana z obecnym statusem mężczyzn, zmuszonych do mierzenia się z rzeczywistością, w której ograniczono im kariery.

Wyzwanie „męskości”?

Podczas gdy kobiety i mężczyźni stają w obliczu różnych wyzwań wyrastających z prekarności, rodzący się ruch prekariacki zyskuje wsparcie od grup o różnorodnej seksualności. Istnieją ku temu dobre powody. Geje i lesbijki nie czują się bezpiecznie w społeczeństwie kierującym się heteroseksualnymi normami i standardowym modelem nuklearnej rodziny. Mamy jednak do czynienia również z innymi, powiązanymi z rozwojem pracy, napięciami. Feminizacja pracy wpływa na tradycyjne idee męskości i kobiecości. Jednym z tematów, który przez długi czas pochłaniał socjologów, jest przekonanie, iż młodzi mężczyźni stają się coraz bardziej wyalienowanii i anomiczni.

Z historycznego punktu widzenia młodzi mężczyźni mieli wzory do naśladowania, które pomagały im odnaleźć się w dorosłym życiu. Wpajano im ideę męskości. Mieli zatroszczyć się o swoich rodziców, zarabiać wystarczająco, żeby móc wspierać żonę i dzieci, a na koniec swoich lat cieszyć się zasłużonym szacunkiem. Było to myślenie seksistowskie i patriarchalne, niewarte aplauzu, ale zakorzenione w doświadczeniu wielu pokoleń. Obecnie młodzi mężczyźni z klasy robotniczje mają niewiele realistycznych wzorów do naśladowania, które przyniosłyby im poczucie szacunku i własnej wartości. Poza tym perspektywa, by w przyszłości zostali „żywicielami rodziny” jest mglista.

Brak ambitnych wzorów do naśladowania może być skutkiem procesu uelastycznienia pracy z lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych, który daje się odczuć dopiero w drugim pokoleniu. Efektem tego jest pokolenie młodych mężczyzn, którzy znacznie dłużej dojrzewają i którzy pozbawieni są jakiejkolwiek motywacji. Jak ujął to Lucie Russell, dyrektor brytyjskiej organizacji dobroczynnej Young Minds, „W jaki sposób chłopcy mają stać się mężczyznami, kiedy nie ma wzorów ani pracy?”.

To zjawisko zaczyna się już w szkole, gdzie dziewczęta coraz częściej osiągają lepsze wyniki od chłopców. W Anglii i Walii 64% zdających dziewcząt osiąga piąty stopień General Certificate of Secondary Education (GCSE) przy 54% chłopców (do egzaminu podchodzi się w wieku 15 lub 16 lat). Chłopcom nie tylko brakuje męskich wzorów do naśladowania w domu – w znacznej mierze są też nauczani przez kobiety. W około pięciu tysiącach szkół nie ma w ogóle nauczycieli mężczyzn. Niekorzyści wynikające z płci są coraz większe na kolejnych szczeblach edukacji; połowa młodych kobiet kształci się w szkołach wyższych – wśród młodych mężczyzn jest to odsetek wynoszący 37% . Podobne prawidłowości można odnaleźć w innych państwach. Ogólnie na amerykańskich i europejskich uniwersytetach liczba kobiet trzykrotnie przewyższyła liczbę mężczyzn. Wśród brytyjskich absolwentów mężczyźni stają w obliczu większego o 50% prawdopodobieństwa zostania bezrobotnymi po ukończeniu uniwersytetu.

Konsekwencją ich prekarnej sytuacji jest to, że coraz więcej młodych mężczyzn żyje na wszelki wypadek z rodzicami lub niedaleko od nich. We Włoszech jest to powszechne zjawisko, a młodzi (i już nie tak młodzi) mężczyźni żyjący ze swoimi rodzicami – mający czasami 40 lat – nazywani są mammoni. W Wielkiej Brytanii ponad jedna czwarta mężczyzn w wieku 25-29 lat żyje ze swoimi rodzicami, dwa razy więcej niż kobiet w tym samym wieku. Jeden na dziesięciu mężczyzn pozostaje w domu swoich rodziców w wieku 35 lat. Dominuje obraz „syna-bumerangu”, wracającego do domu po zakończeniu kształcenia i podejmującego drobne prace, popadającego w letarg, długi, narkotyki i zaczynającego żywić niejasne pragnienie „podróżowania”.

Prekarność zniechęca do małżeństwa i prowadzi do późnego rodzicielstwa. W roku 2008 w Wielkiej Brytanii i Walii pobrało się jedynie 232 990 par, co stanowi najniższą liczbę od roku 1895. Wskaźnik małżeństw, obliczany jako liczba małżeństw na osobę, osiągnął najniższy poziom od 1862 roku, kiedy to zaczęto go obliczać. Wartość wskaźnika spadła podobnie w późnych etapach fazy wykorzenienia [disembedded phase] Wielkiej Transformacji pod koniec dziewiętnastego wieku, w czasie zwiększającego się poczucia niepewności. Tendencja zniżkowa jest podobna w całej Europie, przy czym wzrasta liczba ludzi żyjących razem w związkach nieformalnych. Ocenia się, że w roku 2015 większość dzieci w Wielkiej Brytani i Walii rodzić się już będzie w związkach pozamałżeńskich.

Mężczyźni i kobiety wstępują także coraz później w związki małżeńskie. W Anglii i Walii pomiędzy rokiem 1998 a 2008 średnia wieku osób decydujących się na pierwsze małżeństwo wzrosła o trzy lata, zarówno w wypadku kobiet, jak i mężczyzn. Średni wiek mężczyzn po raz pierwszy stających na ślubnym kobiercu wynosił 32,1 lata, a kobiet 29,9 lat. Wzrastający wiek może odzwierciedlać wzrastające koszty – zarówno koszty rzeczywiste, jak i ryzyko kosztów porażki. Jednak z pewnością świadczy to o poczuciu prekarności dotykającym zarówno mężczyzn, jak i kobiety, chociaż na różne sposoby.

Tendencja ta przyczyniła się do wzrastającej liczby jednoosobowych gospodarstw domowych w krajach zindustrialiozwanych. Ale, jak widzieliśmy, młodzi również jeden po drugim wracają do rodzinnych domów, a ich własna prekarność często przyczynia się do prekarności ich rodziców. Wśród ukutych dla tej grupy osób neologizmów znajdują się „wędzone śledzie” [ang. „Kippers” – kids in parents] – dzieci sięgające do kieszeni rodziców i podkopujący ich emerytalne oszczędności – oraz „Ipods” [insecure – niepewni, pressurised – pod presją, overtaxed – obciążeni nadmiernymi podatkami, debt-ridden – tonący w długach, saving – oszczędzający].

W polemicznej książce opisującej, z czym ponoć muszą się mierzyć młodzi mężczyźni tacy jak sami autorzy – chociaż ich CV na to nie wskazuje – Ed Howker and Shiv Malik podsumowują „swoją” egzystencję:

Mamy tymczasowe prace i mieszkania wynajmowane na krótkoterminowe umowy, poszczególne etapy naszego życia nieustannie są zagmatwane; dla wielu z nas jedyny punkt oparcia stanowi nasz dom dzieciństwa... Pokolenie, które ma wyciągnąć z długów Wielką Brytanię, nie może ruszyć z miejsca; w międzyczasie długi rosną, praca staje się rzadkością, życie staje się coraz cięższe ((E. Howker, S. Malik, Jilted Generation: How Britain Has Bankrupted Its Youth, London 2010.)).

Młodzież: miejscy nomadzi

Na całym świecie młodzież w wieku pomiędzy 15 a 25 lat, w liczbie przekraczającej ponad miliard osób, stanowi największą kohortę młodych w historii, a większość z nich mieszka w krajach rozwijających się. Świat może się starzeć, lecz żyje na nim olbrzymia liczba młodych osób, które mają wiele powodów do frustracji. Chociaż na prekariat składa się wiele innych grup, najbardziej powszechne wyobrażenie na jego temat to młodzi ludzie kończący szkoły i studia, aby rozpocząć trwającą lata prekarną egzystencję. Ich życie często staje się tym bardziej frustrujące przez to, że pokolenie ich rodziców na pozór posiadało stałe zatrudnienie.

Młodzi zawsze rozpoczynali pracę z prekarnych pozycji, oczekując, że będą musieli się sprawdzić i uczyć. Jednak dzisiejszej młodzieży nie proponuje się sensownego układu. Wielu rozpoczyna dorywcze prace, które przeciągają się dużo ponad czas, w który można by oczekiwać, że dowiodło się swojej „zatrudnialności”. Powiew elastyczności ma służyć poszerzeniu okresu próbnego, w trakcie którego firmy mogą legalnie wypłacać niższe pensje i nie zapewniać wszystkich świadczeń.

Zmniejszające się prawdopodobieństwo otrzymania długoterminowej umowy o pracę powoduje rozgoryczenie. Na przykład we Francji 75% wszystkich zatrudnianych młodych zaczyna z umowami tymczasowymi i większość przy nich pozostaje; jedynie ci z nich, którzy ukończyli studia, mogą oczekiwać przeniesienia na „stałą” posadę. Tradycyjnie młodzi mogli tolerować początkowy okres związany z byciem outsiderem, ponieważ liczyli na to, że ostatecznie zostaną wewnątrz przedsiębiorstwa. Przez ten czas żyli na koszt rodziców. Rodzinna solidarność łagodziła początkową prekarność. Jednak obecnie ich prekarna sytuacja się pogłębiła, ponieważ rodzinna solidarność osłabła; rodzina jest bardziej krucha, a starsze pokolenie nie może spodziewać się solidarnej międzypokoleniowej wzajemności.

Cechą restrukturyzacji dochodu społecznego i elastyczności płac był spadek dochodów młodych ludzi względem dochodów ich rodziców. Nie tylko coraz więcej młodych posiada prekarne prace, w których i tak płace są niższe. Osłabiona jest również ich pozycja negocjacyjna na rynku pracy, podczas gdy nieobecność świadczeń firmowych i państwowych czyni ich bardziej podatnymi na popadnięcie w biedę.

Przykładem pozostaje Japonia, gdzie średnie roczne zarobki dwudziestolatków zmniejszyły się o 14% pomiędzy 1997 a 2008 rokiem. Raport Ministerstwa Zdrowia, Pracy i Opieki Społecznej z 2010 roku pokazał, że 56% pracowników w wieku 16-34 lat potrzebuje drugiego źródła dochodu, by móc pokryć podstawowe koszty życia.

Młodym nie podoba się ta niestabilność i przeważnie chcą dążyć do jakiegoś rodzaju kariery. Mimo to na wielu pragnących spełnienia w życiu historie o mozole zatrudnienia i stresie, których doświadczało starsze pokolenie, nie robią żadnego wrażenia. Odrzucają oni socjaldemokratyczną wizję stałej pracy, która wydaje się nieskończenie odległa. W sondażach międzynarodowych prawie dwie trzecie młodych ludzi mówi, że odpowiadałoby im „samozatrudnienie” – woleliby raczej pracować na własną rękę niż pracować dla kogoś. Ale elastyczny rynek pracy ukształtowany przez starsze pokolenie polityków oraz komercyjne interesy skazuje większość młodych na lata bycia w prekariacie.

Młodzi stanowią trzon prekariatu i będą musieli przejąć stery w wypracowywaniu dla niego realnej przyszłości. Młodzież zawsze była powiernikiem obaw o teraźniejszość i głosicielami lepszego jutra. Niektórzy komentatorzy, tacy jak Daniel Cohen ((D. Cohen, Three Lectures on Post-Industrial Society, Cambridge 2009, s. 28.)) , postrzegają maj 1968 roku jako moment, w którym młodzi narodzili się jako „autonomiczna siła społeczna”. Z pewnością osoby urodzone w okresie powojennego wyżu demograficznego naruszyły umowy społeczne zawarte przez pokolenie ich rodziców. Na przestrzeni całej historii to jednak młodzież była czynnikiem powodującym zmiany. Rok 1968 wyznacza moment narodzin prekariatu, jako że odrzucono wtedy społeczeństwo przemysłowe i jego bezbarwny model socjaldemokratyczny. Później, pomstując na kapitalizm, pokolenie wyżu przyjęło emerytury i inne korzyści, włącznie z tanimi towarami pochodzącymi ze wschodzących gospodarek rynkowych, jednocześnie fundując swoim następcom życie w warunkach elastyczności i niepewności. Rozgoryczony bezrobotny absolwent napisał:

Pokolenie wyżu miało darmową edukację, nieruchomości leżące w ich zasięgu, wysokie emerytury, możliwość wcześniejszego przejścia na nie oraz kolejne jeszcze domy, w których mogli mieszkać. Nas pozostawiono z systemem kształcenia na raty [kredyt studencki] i drabiną nieruchomości o przegniłych szczeblach. A system finansowy, który uczynił naszych rodziców bogatymi, daje nam wybór pomiędzy gównianą pracą lub jej brakiem ((A. Hankinson, How Graduates Are Picking Up the Tab for Their Parents Lives, “The Observer”, 31 stycznia 2010.))

Oczywiście, tyrada przeciwko poprzedniemu pokoleniu przedstawia błędny obraz rzeczywistości – pomija problem klas. Tylko niewielka mniejszość brytyjskiego pokolenia powojennego wyżu poszła na uniwersytet, podczas gdy obecnie ponad połowa kończących szkoły kontynuuje w jakiejś formie kształcenie wyższe. Wiele osób ze starszego pokolenia cierpiało w wyniku spustoszeń deindustrializacji, gdy tylko górnicy, hutnicy, dokerzy, drukarze itd. przeszli w zasadzie do historii. Większość kobiet ponosiła zaś dodatkowy ciężar gospodarczej marginalizacji. Interpretacja oparta na „różnicy pokoleniowej” mogłaby stać się niemal dywersyjną taktyką, ponieważ zgadza się ze stanowiskiem konserwatywnym, które skrupulatnie pomija rolę globalizacji ((D. Willetts, The Pinch: How the Baby Boomers Took Their Children’s Future – and Why They Should Give It Back, London 2010.)) . Dzisiejsza młodzież nie jest gorsza od poprzednich pokoleń. Inna jest po prostu sytuacja, zależna od różnicy klasowej. Dawne społeczności robotnicze posiadały przekazywany z pokolenia na pokolenie etos społecznej solidarności. Obecnie są one w takim samym stopniu sferami zaludnionymi przez prekariat, co kampusy i lokalne społeczności dla osób nazywanych przez Włochów alternativi.

Zanik tych społeczności stanowi dla dzisiejszej młodzieży potrójne wyzwanie: młodzi widzieli, jak ich rodzice utracili status, dochody, dumę i stabilność; nie mają wzorów do naśladowania; popadli wreszcie w pułapkę prekarności, w której to raz mają pracę dającą im niewielkie zarobki, by następnie znowu popaść w okresowe bezrobocie i przymusową bezczynność. W dzielnicach o niskim dochodzie „etyka pracy” przekazywana jest z pokolenia na pokolenie ((T. Shildrick [i in.], The Low-Pay, No-Pay Cycle: Understanding Recurrent Poverty, New York 2010.)) . Jednak doświadczenie prekarnej egzystencji przez jedno pokolenie sprawi, że kolejnym pokoleniom przekazane zostaną pewne określone postawy oraz normy zachowań. Przedstawiciele pierwszego pokolenia poddanego systematycznej elastyczności osiągnęli pełnoletność w latach osiemdziesiątych i to ich dzieci wchodzą na rynek pracy na początku dwudziestego pierwszego wieku. Nie pomoże fakt, że wiele z nich spodziewa się zarabiać mniej niż ich rodzice i nie liczy na zrobienie tak spektakularnej kariery, jak oni. Co zadziwiające, w Wielkiej Brytanii młodzi ludzie w większości twierdzą, że wśród nich jest więcej osób należących do klasy robotniczej niż wśród pokolenia ich rodziców. Panuje poczucie „zniżkowania” i przybicia, pasujące do tego, co młodzi widzą przed sobą.

Utowarowienie edukacji

Utowarowienie edukacji również prowadzi do rozczarowania i gniewu. Dążenie systemu kształcenia do zwiększenia „kapitału ludzkiego” nie stworzyło lepszych perspektyw na pracę. Wykształcenie sprzedawane jako dobro inwestycyjne, które nie osiąga ekonomicznego zwrotu, jest dla większości kupujących po prostu oszustwem. Dajmy choć jeden przykład: 40% studentów hiszpańskich uniwersytetów rok po skończeniu studiów znajdzie się w prostej pracy, która nie wymaga ich kwalifikacji. Może to spowodować jedynię pandemię frustracji związanej z własnym statusem społecznym.

Obecnie średni zysk wynikający z pójścia do college’u lub na uniwersytet jest pokaźny i dla mężczyzn w Wielkiej Brytanii wynosi 200 000 funtów w skali całego życia ((J. Browne, Securing a Sustainable Future for Higher Education, London 2010.)) . Narzucanie wysokich czesnych może się przez to wydawać sprawiedliwe. Opłaty za studia niosą jednak ze sobą ryzyko marginalizacji kierunków uniwersyteckich, które nie zwracają się finansowo oraz pominięcia faktu, że zwrot ten jest wartością uśrednioną. W gospodarce rynkowej rozrastają się te rynki, gdzie zwycięzca bierze wszystko – tłumaczy to, dlaczego różnice w dochodach wzrosły daleko poza granice, które można by uzasadnić wydajnością. Grupa studentów, których wysokie zarobki po zakończeniu studiów wytwarzały średnią wartość zwrotu nakładów poniesionych na edukację, jest coraz mniejsza. Więcej osób dostanie prace, które dadzą im zarobki dużo poniżej tej średniej.

Weźmy pod uwagę to, co dzieje się na rynku pracy. Gospodarki nieustannie generują nowe rodzaje pracy, znamy jednak kierunek, w którym zmierzają. Przykładowo w ciągu kolejnych dziesięciu lat mniej niż połowa nowych miejsc pracy w Stanach Zjednoczonych będzie przeznaczona dla osób z wyższym wykształceniem lub jakimś jego odpowiednikiem ((R. Florida, America Needs to Make Its Bad Jobs Better, “Financial Times”, 6 lipca 2010, s. 11.)) . Opierając się na przeszłych doświadczeniach, możemy założyć, że 40% z nich będzie mogło być zajęte przez osoby nieposiadające dyplomu szkoły wyższej. Przecież Billa Gatesa wyrzucili ze studiów. Tylko jedna trzecia wszystkich nowych miejsc pracy będzie więc dostępna dla młodych osób, które ukończyły studia.

Większość wyląduje na posadach niewymagających wyższego wykształcenia. I jakby tego było mało, usłyszą, że w pracy poniżej swoich kwalifikacji powinni być oddani, szczęśliwi i lojalni. A także, że muszą spłacić kredyty, który zaciągnęli przez obietnicę dyplomów mających dać im dostęp do dobrze płatnych posad.

Neoliberalne państwo od jakiegoś czasu przekształca system szkolnictwa, czyniąc go stałym elementem społeczeństwa rynkowego. Przesuwa tym samym rolę edukacji w kierunku formowania „kapitału ludzkiego” i przygotowania do pracy. Jest to jeden z najobrzydliwszych aspektów globalizacji.

Przez wieki kształcenie postrzegane było jako wyzwalający, subwersywny proces, w trakcie którego stawia się pytania dotyczące rzeczywistości i wspiera się rozwój rodzących się zdolności umysłowych. Esencję Oświecenia stanowiło przekonanie, że człowiek może kształtować świat i doskonalić samego siebie poprzez naukę oraz refleksję. W społeczeństwie rynkowym rola ta spychana jest na margines.

System edukacji ulega globalizacji. Jest on bezczelnie przedstawiany jako przemysł, jako źródło dochodu przynoszące również zyski z eksportu, jako obszar konkurencji z państwami, uniwersytetami i szkołami klasyfikowanymi według wskaźnika wydajności. Ciężko nawet sparodiować to, co się dzieje. Szkoły i uniwersytety przejęli administratorzy narzucający „model biznesowy” dostosowany do rynku. Pomimo obniżenia standardów, liderem globalnego „przemysłu” są Stany Zjednoczone. Idea jest taka, by przetwarzać towary zwane „certyfikatami” i „absolwentami”. Uniwersytety coraz częściej konkurują między sobą nie poprzez podnoszenie jakości nauczania, lecz proponując „model luksusowy” – ładne akademiki, możliwości uprawiania rozmaitych sportów i tańców, oraz akademickie celebrities, którzy słyną z osiągnięć bynajmniej nie naukowych.

Symbolem utraty oświeceniowych wartości było przeniesienie w roku 2009 w Wielkiej Brytanii odpowiedzialności za uniwersytety z education department na department for business. Ówczesny minister ds. biznesu, lord Mandelson, uzasadnił tę zmianę w następujący sposób: „Chcę, aby uniwersytety skoncentrowały się bardziej na komercjalizacji owoców swoich wysiłków... biznes musi mieć kluczowe znaczenie”.

Komercjalizacja kształcenia na wszystkich poziomach jest zjawiskiem globalnym. Odnosząca sukces spółka handlowa ze Szwecji eksportuje zestandaryzowany system kształcenia, który minimalizuje bezpośredni kontakt pomiędzy nauczycielami a uczniami i kontroluje ich za pomocą środków elektronicznych. W szkolnictwie wyższym coraz powszechniejsze staje się nauczanie bez nauczyciela [teacher-less classrooms] ((A. Giridharadas, Putting the Students in Control, “International Herald Tribune”, 7-8 października 2009, s. 2.)) . Massachusetts Institute of Technology otworzył Konsorcjum Otwartych Materiałów Dydaktycznych [Open Courseware Consortium], przekonując uniwersytety z całego świata do umieszczenia za darmo w Internecie kursów, włączając w to notatki profesorów, nagrania wideo i egzaminy. Portal iTune oferuje wykłady z Berkeley, Oxfordu i innych miejsc. Uniwersytet Ludowy [The University of the People], założony przez izraelskiego przedsiębiorcę, umożliwia darmowe uzyskanie stopnia licencjata dzięki tzw. nauczaniu peer-to-peer – systemowi, w którym studenci uczą się nie od nauczycieli, a od byłych studentów, wymieniając on-line pytania i odpowiedzi.

Zwolennicy komercjalizacji twierdzą, że chodzi o „uczynienie konsumentów odpowiedzialnymi”. Scott McNealy, prezes Sun Microsystem, a także inwestor w The Western Governors University, który przez Internet przyznaje stopnie naukowe, przekonuje, że nauczyciele powinni zmienić swoją postawę na „trenerów, a nie twórców treści”, dostosowując materiał do studentów i gwiżdżąc na wyższy poziom nauczania u swoich kolegów. Utowarowienie i standaryzacja obniżają wartość edukacji, pozbawiając tę profesję jej integralności, a także prowadząc do ograniczenia transferu wiedzy nieformalnej. Wzmacnia to te rynki, na których zwycięzca bierze wszystko i przyspiesza demontaż wspólnoty zawodowej. Rynek kapitału ludzkiego będzie kładł większy nacisk na wykładowców celebrytów i znane uniwersytety, opowiadając się za normami oraz obiegowymi opiniami. Barbarzyńcy nie są u bram, ale już je przekroczyli.

Międzynarodowe instytucje finansowe, takie jak Bank Światowy, domagają się wycofania niezwiązanych z gospodarką, „nieodpowiednich programów nauczania”. Raport zamówiony przez francuskiego prezydenta Nicolas’a Sarkozy’ego stwierdza, że wczesne kształcenie powinno skoncentrować się na „zatrudnialności”, a ekonomii powinno uczyć się we wszystkich szkołach podstawowych. Brytyjski rząd laburzystów poprosił The Financial Services Authority o radę, jak w szkołach „zaszczepić kulturę przedsiębiorczości”. We Włoszech premier Silvio Berlusconi stwierdził, że wszyscy studenci powinni nauczyć się tego, gdzie znajdują się „trzy i” – inglese, internet, impresa (angielski, Internet, przedsiębiorczość) Zamiast uczyć o kulturze czy historii, dzieci trzeba uczyć, jak być sprawnym konsumentem i pracownikiem.

W eksperymentalnym programie prowadzonym w czterech amerykańskich miastach uczniowie otrzymują pieniądze za naukę. W Dallas uczniowie drugiej klasy dostają dwa dolary za każdą przeczytaną książkę; w Chicago uczniowie liceów dostają zapłatę, jeśli uzyskają dobre stopnie; w Waszyngtonie nastolatki otrzymują wynagrodzenie za dobre zachowanie i obecność. Niektórzy rodzice narzekali, że tendencja ta osłabia wrodzoną motywację do nauki ((W. Turque, D. C. Students Respond to Cash Awards, Harvard Study Shows, “Washington Post”, 10 kwietnia 2010, s. B1.)) . Lecz rynek kroczy dalej.

Tymczasem docierają do nas raporty o utracie umiejętności czytania, która towarzyszy zbiorowemu syndromowi deficytu uwagi [collective attention deficit]. Film dokumentalny Waiting for Superman informuje, że mamy do czynienia z pierwszym pokoleniem Amerykanów, które jest mniej piśmienne niż wcześniejsze pokolenie ((P. Harris, Can Geoffrey Canada Rescue America’s Ailing Schools? Barack Obama Hopes So, “The Observer”, 10 października 2010.)) . Angielski profesor Mark Bauerlein powiedział “New York Timesowi”: „Mamy przeraźliwie niski poziom wiedzy obywatelskiej i znajomości historii”. Można powątpiewać, czy koncerny są tym faktem zaniepokojone. Wiedza obywatelska nie zapewni ci pracy, mało tego – nie uczyni cię nawet „szczęśliwym” ((R. Bernstein, Don’t Trust Anyone Under 30?, “New York Times”, 14 stycznia 2009.)) .

System promuje uczenie się na pamięć oraz zestandaryzowane zajęcia. Francuski ekonomista Daniel Cohen stwierdza z aprobatą: „uniwersytet jest dla nowego wieku tym, czym dla poprzedniego był fordyzm” ((D. Cohen, Three Lectures..., s. 81.)) . Szkolna edukacja stwarza jednak sytuację bez precedensu w historii. Ludziom sprzedaje się coraz więcej i więcej „poświadczeń kwalifikacji”, które są coraz mniej warte. Sprzedawców nakłania się, by więcej produkowali, kupujących, by więcej kupowali, a jeśli przy kupowaniu ostatnich „kwalifikacji” narobili sobie długów, to wyjściem z nich ma być ponowny cykl ich podnoszenia, do zakupu którego zaciągnąć trzeba nowe długi. Nowe kwalifikacje mogą być bowiem właśnie tym, co da nam pracę, która uczyni całą tę inwestycję wartą zachodu. Co to szaleństwo oznacza dla prekariatu?

Rozważmy kwestię zdolności. W swojej najlepiej sprzedającej się książce Shop Class as Soulcraft ((M. Crawford, Shop Class as Soulcraft: an Enquiry into the Value of Work, New York 2009.)) Matthew Crawford atakuje Amerykanów za dewaluowanie pracy wymagającej kwalifikacji. Argumentuje, że podczas gdy dawniej uczniów nauczano umiejętności zawodowych, które ich interesowały (podczas „zajęć zawodowych”), obecnie muszą oni uczęszczać na zajęcia, aby stać się konkurencyjnymi kandydatami na uniwersytety. Rzeczywiste umiejętności zostały poświęcone na rzecz uzyskania większej ilości certyfikatów.

Część procesu wytwarzającego prekariat bierze się z uproszczenia systemu kształcenia. Zabawa polega na maksymalizacji zysków przez maksymalizację „przepustowości”. W Wielkiej Brytanii setki finansowanych z publicznych pieniędzy kursów uniwersyteckich zapewniają akademicki dyplom, chociaż ich tematy są nieakademickie. W roku 2007 the TaxPayers’ Alliance zidentyfikowało 401 takich „niby-kursów”, wliczając w to honorowy stopień licencjata z „przygody z filozofią na świeżym powietrzu”, oferowany przez Kolegium Uniwersyteckie Plymouth St Mark i St John, oraz inny, z „zarządzania stylem życia” na Leeds Metropolian University.

Dobrze wiedzie się również medycynie alternatywnej. Richard Tomkins ((R. Tomkins, The Retreat of Reason, “FT Weekend”, 23-24 maja 2009, s. 24-29.)) wymienia czterdzieści dwa uniwersytety oferujące czterdzieści osiem kursów z przedmiotów takich jak refleksologia, aromaterapia, akupunktura oraz ziołolecznictwo, włączając w to pięćdziesiąt jeden kursów licencjackich. Odzwierciedlają one „Ociemnienie” [Endarkenment], odejście od racjonalnego myślenia oświeceniowego na rzecz emocjonalnego sposobu myślenia powiązanego z religią i zabobonami. Wobec braku dowodów, orędownicy medycyny alternatywnej cytują świadectwa pacjentów. Istotny jest efekt placebo związany z leczeniem opartym na wierze.

Utowarowienie szkolnictwa wyższego legitymizuje irracjonalność. Akceptuje się każde zajęcia, jeśli tylko występuje na nie zapotrzebowanie, jeśli mogą zostać sprzedane konsumentom gotowym za nie zapłacić. Każdy może pójść na „pseudo-zajęcia” dające formalne kwalifikacje, „ponieważ jesteś tego warty”, co znaczy „ponieważ ty lub twoi rodzice mogą zapłacić i dlatego, że jesteśmy tutaj, aby dać ci to, czego chcesz, nie to, co uważamy, że jest naukowo i prawomocnie oparte na wiedzy gromadzonej przez pokolenia”. Zajęcia oraz egzaminy są coraz prostsze, ponieważ maksymalizuje to poziom zdawalności i podtrzymuje motywację studentów do rekrutacji i opłacania coraz większego czesnego.

Koszty uczęszczania na studia wzrosły szybciej niż dochody, zwłaszcza w Stanach Zjednoczonych. Pomiędzy rokiem 1970 a 2010, kiedy mediana dochodu gospodarstwa domowego wzrosła 6,5-krotnie, koszty uczęszczania do prywatnego college’u wzrosły 13 razy, koszty państwowego koledżu zaś 15-krotnie dla studentów pochodzących ze stanu, w którym znajduje się uczelnia, oraz 24-krotnie dla pochodzących z innych stanów. Stosunek wartości do ceny obniżył się. W 1961 roku student studiów dziennych podczas czterech lat college’u studiował średnio 24 godziny tygodniowo, w 2010 było to już tylko 14 godzin. Liczba osób porzucających naukę lub przedłużających studia jest wysoka, jedynie 40% kończy studia w ciągu przewidzianych czterech lat. Zarówno nauczyciele akademiccy, jak i studenci zyskują tylko na krótką metę. Mniejsze obciążenie zajęciami ze studentami umożliwia pracownikom akademickim sprzedawanie siebie jako naukowców, podczas gdy zawyżone oceny ułatwiają studentom pozyskanie towaru w postaci stopnia akademickiego. Nieobecność się opłaca. Emerytowani pracownicy akademiccy Ivy League, którzy prawie nie pracują jako dydaktycy, obecnie co trzy lata mają do dyspozycji roczny urlop dydaktyczny [sabbatical], a są w pełni opłacani; wcześniej mieli taką możliwość co siedem lat. Funkcjonują bardziej jako nieobecni nauczyciele, odfajkowujący rubryki.

Nie obwiniajmy ich. Zachowują się zgodnie z regułami społeczeństwa rynkowego. System osłabia zawodową etykę kształcenia. Rynek opiera się na oportunizmie. Własny interes jest tym, co wychwalał Adam Smith i tym, co głosili neoliberalni ekonomiści. Jednak wielu pracowników akademickich i nauczycieli, którzy są obecni w tej utowarowionej przestrzeni, nie jest cynicznych czy niehonorowych. Wielu z nich popada w depresję i stres, próbując się dostosować. Neoliberalne państwo, promujące zachowania rynkowe, na niechęć nauczycieli do zestandaryzowanego nauczania odpowiada wprowadzeniem sztucznych wskaźników i testów wydajności, które wspierane są sankcjami i karami. Straty ponosi młodzież i nauczyciele.

W międzyczasie międzynarodowa reakcja na krach finansowy w 2008 roku obejmowała cięcia w sferze publicznej edukacji, a następnie przeniesienie kosztów na studentów i ich rodziny. Były gubernator Kalifornii Arnold Schwarzenegger obciął budżet Uniwersytetu Kalifornijskiego o miliard dolarów. Czesne wzrosło o 20%, personel pomocniczy został zwolniony, a pracownicy akademiccy musieli wziąć bezpłatny urlop. Działania te odbiły się szerokim echem w całych Stanach Zjednoczonych. W 2009 roku w Wielkiej Brytanii rząd zapowiedział cięcie wydatków na szkolnictwo wyższe. Akademickie związki zawodowe twierdzą, że zamkniętych może zostać trzydzieści uniwersytetów, co wiąże się z utratą 14 000 miejsc pracy. Nowy rząd zwiększył planowane cięcia i postawił sprawę jasno: edukacja wyższa ma stać się jeszcze bardziej funkcjonalna ekonomicznie. Sztuka i nauki społeczne były zbędne.

Globalnie rzecz biorąc, restrykcje w państwowych wydatkach ułatwiają rozrastanie się sektora nauczania komercyjnego. Prywatny uniwersytet w Phoenix, największy amerykański „dostawca usług edukacyjnych”, zwiększył swoją całkowitą liczbę przyjętych w 2009 roku z 384 000 do 455 000. W Anglii przedsiębiorcy i korporacje sponsorują „akademie”, co daje im wpływ na programy nauczania i specjalizacje. Zapoczątkowany przez rząd laburzystów program został rozszerzony przez koalicję konserwatystów z liberalnymi demokratami. Grupa Medialna Ruperta Murdocha ma w planach sponsorowanie szkoły w Londynie, tak jak już to zresztą czyni w Nowym Jorku, bez wątpienia wpajając tam swoją prawicową ideologię. Inna londyńska szkoła sponsorowana była przez niefortunny bank Lehman Brothers, zanim ten spektakularnie zbankrutował w 2008 roku.

Utowarowienie edukacji jest chorobą społeczną, która ma też swoją cenę. Jeśli edukacja jest sprzedawana jako dobro inwestycyjne, jeśli podaż certyfikatów nie ma końca i jeśli te nie przynoszą obiecanego zysku, czyli dostępu do dobrych prac i wysokiego zarobku umożliwiającego spłatę długów (zaciągniętych, bo nakłoniono nas do zukupu większej ilości tego towaru), prekariat będzie coraz bardziej wkurzony i rozgoryczony. Na myśl przychodzi rynek charakteryzujący się asymetrią informacji, na którym sprzedający ma większą wiedzę od kupującego. Tak jak w starym radzieckim żarcie, w którym robotnik mówi „Oni udają, że nam płacą, my udajemy, że pracujemy” Wariant edukacyjny byłby następujący: „Oni udają, że nas uczą, my udajemy, że się uczymy”. Infantylizacja umysłu jest częścią procesu, dotykającą większość, lecz nie elity. Zajęcia czyni się łatwiejszymi, by zmaksymaliować wskaźnik zdawalności. Akademicy muszą się dostosować.

Prekariatu zajęcia w podgrupach

Istnieją oznaki tego, że utowarowiony system edukacji jest restrukturyzowany, by skierować młodzież do systemu pracy elastycznej, który oparty jest na uprzywilejowanej elicie, małej fachowej klasie robotniczej i powiększającym się prekariacie. Jeśli przemysł edukacyjny sprzedaje towary, a dla wielu studentów nie przewiduje się karier zawodowych, istnieje więcej możliwości dostarczania „plebejskich” towarów. Lubujący się w surfowaniu nastolatek powiedział, że idzie na Uniwersytet w Plymouth, aby „uprawiać naukę i technologię surfingu”. Na kierunku tym wymaga się „surfowanie dwa razy w tygodniu i jest to obowiązkowe”. Istnieją głupawe tytuły naukowe dla ogłupionych pracowników.

W Niemczech słynny system praktyk zawodowych kurczy się, podczas gdy coraz więcej młodych wpychanych jest w „system przejściowy” – szkoły wyrównawcze, które rzadko kiedy dają zrównoważone umiejętności. Szkolenie zawodowe jest wysoce specjalistyczne i może być oferowane jedynie przez zatwierdzone szkoły. Pieczenie chleba czy przygotowanie ciastek to osobne dyscypliny. Jeśli ktoś chce zarządzać McDonald’sem musi skończyć kurs Systemgastronomie. Wąskie specjalizacje sprawiły, że trudno jest uzyskać pracę. W roku 2005 ponad jedna piąta absolwentów pozostawała wciąż bezrobotna po roku od ukończenia kształcenia. System dostosowany do epoki przemysłowej jest dysfunkcjonalny, jego sztywność musi wiązać się z produkcją osób nieprzystosowanych do elastycznej gospodarki.

Wywierana jest presja na rzecz ogólnych szkoleń, które ułatwiłyby zmianę branży oraz na rzecz przyznania większej liczbie szkół prawa do kursów zawodowych. Jednakże niemiecki system ewoluuje w kierunku wpychania coraz większej liczby młodych w prekariat. Już dziesięcioletnie dzieci są przydzielane do jednego z trzech rodzajów szkół drugiego stopnia. Najniższa warstwa, Hauptschulen, które tradycyjnie dostarczały kandydatów do szkoleń zawodowych, stała się repozytorium słabych dzieci. Wiele z nich trafia przez te szkoły do systemu przejściowego. System praktyk zawodowych sięga obecnie po rekrutów do szkół o przeciętnym poziomie, Realschulen, które zazwyczaj dostarczały białych kołnierzyków. Nawet najlepsze szkoły ogólnokształcące, Gymnasien, dostarczają nowych praktykantów zawodowych, chociaż z założenia mają kierować swoich uczniów na uniwersytety. System edukacji przystosowuje się do kształtowania młodzieży.

Podział ten rozciąga się potem na rynek pracy. Ponieważ administracja państwowa ma cztery ścieżki kariery, po otrzymaniu przydziału szanse na jego zmianę są nikłe. Jedna ścieżka zarezerwowana jest dla posiadaczy Meisterbrief, najwyższego certyfikatu zawodowego. W tak sztywnym systemie osoby, którym we wczesnym etapie życia nie udało się wkroczyć na uprzywilejowaną ścieżkę, muszą czuć się beznadziejnie.

Niemiecki system szkodzi swojej młodzieży; porównywalne dane zebrane przez OECD w 2001 roku pokazują, że piętnastolatkom wiedzie się tam znacznie gorzej niż we wszystkich innych uprzemysłowionych krajach. Ponad jedna piąta z nich nie potrafi poprawnie czytać i liczyć, a wielu porzuciło szkołę. W części kraju zostały przeprowadzone reformy mające ograniczyć system kastowy pomiędzy szkoleniem zawodowym i uniwersyteckim. Jednak postęp jest wolny. Za to Niemcy skłaniają się ku podziałowi na trzy ścieżki, który sprawia, że coraz większa część systemu przygotowuje młodych do życia w prekariacie.

Selekcja staje się również coraz wyraźniejsza w Stanach Zjednoczonych. Szkolenia zawodowe były tam przez długi czas lekceważone jako ograniczające możliwości stojące przed młodymi ludźmi. Uniwersytety zaś postrzegano jako drogę do wysokich pensji i globalnej sprawności. W 2005 roku tylko jedna piąta studentów wybierała przedmioty zawodowe, w porównaniu z jedną trzecią w 1982 roku. Mimo to zapotrzebowanie na pracę uległo przesunięciu wbrew oczekiwaniom nabywców dyplomów. Rada Doradców Ekonomicznych prezydenta Obamy, najwyraźniej dostrzegając problem, zaproponowała zwiększenie liczby stopni naukowych technicznych szkół wyższych, które można zdobyć w dwa lata. Niektóre stany próbują przywrócić do życia praktyki zawodowe, a „akademie kariery” rozprzestrzeniają się, łącząc akademickie i techniczne programy nauczania z doświadczeniem zawodowym. Prezydent Obama namawia każdego Amerykanina do przeznaczenia przynajmniej jednego roku na szkolenia. Wielkie nadzieje wiąże się z dwuletnimi college’ami przygotowującymi do studiów wyższych. Kształtów nabiera pośredni proces selekcji, który przygotowuje młodych do życia zawodowego na niższym poziomie.

Po drugiej stronie świata miliony dołączające do chińskiego prekariatu pochodzą z drugorzędnych uniwersytetów. Liczba przyjęć na uniwersytety wzrosła z miliona w 2000 roku do siedmiu milionów w roku 2010. System stworzył dobrze znaną ścieżkę społecznego bezruchu ((W. Chan, The Path of the Ant Tribe: a Study of the Education System That Reproduces Social Inequality in China, referat zaprezentowany podczas Seventh East Asia Social Policy Conference w Seulu, 19-21 sierpnia 2010.)) . Uczniowie dobrych szkół podstawowych trafiają do dobrych szkół drugiego stopnia, z których z kolei swoich studentów rekrutują uniwersytety. Jednak większość rodzi się w ubogich rodzinach, żyje w ubogich regionach, chodzi do ubogich podstawówek i kończy w szkołach średnich, z których nie trafia się na najlepsze uniwersytety.

Od roku 2006 ponad milion absolwentów co roku stawało się bezrobotnymi z momentem opuszczenia murów uniwersytetów. Nazywano ich Plemieniem Mrówek [Ant Tribe] ((L. Si, The Ant Tribe: an Account of the Agglomerate Settlements of University Graduates, Guilin 2009.)) lub Plemieniem Wędrownym, ponieważ przemieszczali się we wszystkie strony w obrębie swoich sieci lub wędrowali wokół swoich dawnych kampusów w desperackich staraniach utrzymania sieci wsparcia i otuchy. Grupy absolwentów mieszkają razem w małych mieszkaniach na peryferiach miasta. Trzy czwarte pochodzi z rolniczych obszarów, nie posiadając dokumentów meldunkowych. Prawie wszyscy są singlami i utrzymują się z dorywczych prac przynoszących niski dochód, który następnie dzielą między sobą. Z taką płacą musieliby pracować przez rok, żeby móc kupić małą część ich ciasnego mieszkania.

Młodzież w pułapce prekarności

Szkolnictwo wyższe zastawia na młodzież dwie pułapki. Pierwsza z nich to pułapka zadłużenia. Załóżmy, że młodzi ludzie chcą wytworzyć tożsamość zawodową i zrobić karierę, której osiągnięcie wymaga długofalowej strategii. Szkołę wyższą opuszczą z dyplomami oraz długami, które za przyzwoleniem państwa czekają na szybką spłatę – w momencie gdy absolwenci zaczną zarabiać (o ile im się to uda). Wielu odkryje, że praca, którą mogą uzyskać, jest dorywcza, a płace za niskie, żeby spłacić długi. Wykonywane przez nich zajęcia nie odpowiadają ich oczekiwaniom i aspiracjom. Widzą i słyszą, że miliony ich rówieśników utknęły na stanowiskach, do których kompletnie nie przystają ich umiejętności. Muszą chwytać się czego tylko mogą, a nie zajęć, które umożliwiłyby im stworzenie wartościowej tożsamości zawodowej. Pułapka prekarności staje się poważniejsza, ponieważ ewentualny pracodawca może wiedzieć o ich zadłużeniu i obawiać się ich niewypłacalności.

            Studenci w Tokio wpisywani są na czarną listę, jeśli nie spłacili kredytów studenckich, a ich i tak już ograniczony dostęp do pracy jest jeszcze bardziej ograniczany przez podejrzane obciążenia kredytowe, które wychwytują sprawdzające pracowników firmy rekrutacyjne. Ogólnie rzecz biorąc, młodzi są rozdarci pomiędzy latami studiów popartymi dyplomami i aspiracjami a potrzebą dochodu. To właśnie druga pułapka prekarności. Młodzi ludzie mogą podejmować prace tymczasowe, ponieważ potrzebują środków do życia oraz na spłatę kredytu. Mogą ich także nie podejmować, gdyż mogłoby to im przeszkodzić w tworzeniu innych perspektyw zawodowych. Jeśli nie przyjmą tymczasowej, mało perspektywicznej pracy, mogą zostać napiętnowani jako lenie i pasożyty. Jeśli się jej podejmą, istnieje zagrożenie, że znajdą się w ślepej uliczce.

Stoczono wiele dyskusji na temat, czy dzisiejsza młodzież prezentuje inne niż jej poprzednicy podejście do pracy. Mówi się, że pragną tego, co politycy nazywają „balansem między pracą a życiem”; frazes graniczący z tautologią, gdyż nie można sobie wyobrazić, żeby ktoś pragnął braku równowagi między życiem a pracą. Mówi się, że osoby z tej grupy – różnie nazywanej: generacją Y, pokoleniem Milenium czy też pokoleniem iPoda (mówiąc z grubsza, urodzeni od połowy lat siedemdziesiątych) – posiadają mniejsze ambicje materialne i są mniej oddane pracy niż pokolenie powojennego wyżu (urodzone w latach 1946-1960) czy też urodzona pomiędzy generacja X. Odzwierciedla to zaledwie niektóre aspekty problemów związanych z dostępnością miejsc pracy dla młodszego pokolenia i powszechnością pułapki prekarności. Z psychologicznych i ekonomicznych powodów wiele osób nie może pozwolić sobie na zaangażowanie w pracy, której w krótkim czasie może już nie być.

Niektóre amerykańskie badania pokazały, że większość młodych pracowników twierdzi, iż jest lojalna wobec swoich pracodawców ((S. A. Hewlett [i in.], Bookend Generations: Leveraging Talent and Finding Common Ground, New York 2009.)) . Jednak sondaż przeprowadzony w dwóch firmach na pracownikach z wyższym wykształceniem wykazał, że 89% generacji Y i 87% pokolenia powojennego wyżu również uważało elastyczną pracę za ważną, a dwie trzecie z nich chciało przez część czasu pracować zdalnie. Jedynie niewielka mniejszość z obu pokoleń określa się jako „pracocentryczna”, większość nie postrzegała pracy jako drogi do szczęścia. Podejście dwóch pokoleń było podobne; różnica tkwi w rzeczywistości, jakiej przychodzi im stawić czoła. Powyższe badania koncentrują się na osobach, którym udało się znaleźć pracę w salariacie i od których oczekuje się większego zaangażowania niż od osób, którym się ta sztuka nie udała.

Brytyjskie badania ((Centre for Women in Business, The Reflexive Generation: Young Professionals’ Perspectives on Work, Career and Gender, London 2009.)) także stwierdziły wśród młodych specjalistów lojalność wobec ich firm, jednak była to lojalność warunkowa – większość gotowa była odejść w wypadku braku awansu. Czuli, że zaufanie pokładane przez ich rodziców w „organizacji” zostało zawiedzione i nie chcieli wystawić się na podobne rozczarowanie. Podczas gdy niektórzy twierdzili, że Wielka Recesja sprowadziła na ziemię „aurę przywilejów” generacji Y ((B. Tulgan, Not Everyone Gets a Trophy: How to Manage Generation Y, San Francisco 2009.)) , prowadzi to jedynie do wzmocnienia u młodych poczucia, że „system” jest przeciwko nim.

Pułapka prekarności odzwierciedla w końcu rozdźwięk między aspiracjami a systemem przygotowania „kapitału ludzkiego”, który na podstawie fałszywych prospektów sprzedaje dokumenty potwierdzające kwalifikacje. Większość oferowanych stanowisk nie wymaga tych wszystkich lat kształcenia, a przedstawianie szkoły jako mającej przygotowywać do pracy wywoła napięcia i frustracje powodujące rozczarowanie.

Szał praktyk

Tymczasem rozprzestrzenia się nowa forma prekarnej pracy, przeznaczona zwłaszcza dla młodych. Zatrudnienie „w starym stylu”, na okres próbny, jak i terminowanie przynajmniej z zasady prowadziło do stałej pracy. Z praktykami jest inaczej. Prezentowane są jako sposób na zdobycie przydatnego doświadczenia mającego zapewnić, bezpośrednio lub pośrednio, ewentualny dostęp do stałej pracy. Tymczasem są wykorzystywane przez wielu pracodawców jako środek uzyskania taniej dodatkowej siły roboczej. Młodzi ludzie konkurują jednak zaciekle o te bezpłatne lub bardzo nisko płatne praktyki, mając nadzieję na jakieś zajęcie, zdobycie umiejętności i doświadczenia, poszerzanie sieci kontaktów, a może złapanie nieosiągalnej pracy.

W niektórych krajach praktyki stają się dla młodych przedstawicieli klasy średniej rite de passage. Stany Zjednoczone mają nawet „wirtualnych praktykantów”, którzy pracują zdalnie dla przynajmniej jednego przedsiębiorstwa, przeprowadzając badania, rozmowy biznesowe, zajmując się marketingiem, grafiką czy rozwojem mediów społecznościowych. Z jednej strony studenci mogą przyjrzeć się możliwym obszarom przyszłej pracy oraz mogą pracować, kiedy im to pasuje, z drugiej ewentualne minusy takiego rozwiązania obejmują izolację i brak usieciowania.

W Stanach Zjednoczonych praktykanci, dopóki mogą potwierdzić, że szukają zatrudnienia, są uprawnieni do otrzymywania świadczenia dla bezrobotnych w wysokości około 400 $ miesięcznie. Bycie praktykantem ukrywa bezrobocie, daje sztuczne zatrudnienie i poprawia CV. Prawo federalne zabrania wykorzystywania praktykantów jako zastępstwa dla stałych pracowników. Jest to jednak trudne do sprawdzenia. Aby uniknąć komplikacji prawnych, niektóre firmy ograniczają grono praktykantów do osób posiadających status studenta. Niektórzy młodzi pracownicy zapisują się więc na uczelnię jedynie po to, by móc odbyć praktyki. Młodzi, którzy stali się bezrobotni, również zasilają rynek praktykantów. Takim kandydatom doradza się, by mówili, że szukają zmiany na drodze kariery lub chcą się czegoś nauczyć, a nie, że stracili pracę i nie mają nic do roboty ((S. Needleman, Starting Fresh with an Unpaid Internship, “Wall Street Journal”, 16 lipca 2009, s. D1.)) . Cała sytuacja jest raczej smutna i rozpaczliwa.

Praktyki wkradły się do polityki rynku pracy. W Korei Południowej ustanowiony w 2008 roku Program Praktyk w Administracji oferuje tymczasowe prace absolwentom, którzy na maksymalnie 11 miesięcy dostają stanowisko praktykanta w rządowych ministerstwach lub agencjach publicznych. Praktykanci nie są uznawani za pracowników służby publicznej i nie są objęci Ustawą o Warunkach Pracy [Labour Standard Act] lub Ustawą o Funkcjonariuszach Rządowych, a po uczestnictwie w programie mają zakaz zatrudnienia jako urzędnicy publiczni i nie mogą zostać pełnoetatowymi pracownikami, a także otrzymują zapłatę niższą od pensji minimalnej. Mogą oni uczestniczyć w szkoleniach zawodowych, zwłaszcza tych przeprowadzanych zdalnie, ale ponieważ ich praktyka trwa pięć, a nie jak w większości wypadków ustalone jako górny limit jedenaście miesięcy, możliwość ta jest również ograniczona. W sondażu jedynie 8% osób stwierdziło, że praktyka dała im jakąkolwiek szansę rozwoju umiejętności zawodowych.

W Wielkiej Brytanii praktykanci pochodzą głównie z rodzin należących do klasy średniej, które mogą sobie pozwolić na wsparcie potomstwa w poszukiwaniu małych dodatków do CV oraz w pokierowaniu do prawdziwej pracy. Odbywały się nawet aukcje staży w mediach i innych uprzywilejowanych sektorach, ponieważ niepłatne lub płatne „doświadczenie zawodowe” jest coraz bardziej pożądane, aby uzyskać dostęp do „porządnej pracy”. Chociaż zatrudnienie kogoś bez jakiejkolwiek zapłaty jest niezgodne z prawem, właśnie to przydarza się praktykantom. Sąd w sprawie z 2009 roku (Nicola Vetta przeciw London Dreams) ustanowił, że praktykantka ma prawo do narodowej płacy minimalnej, nawet jeśli zgodziła się pracować dla wytwórni filmowej jedynie za „poniesione koszty”. Z prawnego punktu widzenia nikt nie może „zgodzić się” na niezgodną z prawem umowę. Jednak dzieje się to nieustannie.

Praktyki są zagrożeniem dla młodzieży znajdującej się w prekariacie i jego pobliżu. Nawet jeśli są płatne, praktykanci wykonują tanią, niedającą perspektyw pracę, wywierając tym samym presję na obniżenie płac i szans tych, którzy w innym wypadku mogliby zostać zatrudnieni. Praktyka może dać kilku młodym osobom przewagę pozycji, jest jednak bardziej jak kupienie losu na loterii, w tym wypadku wymagającym prywatnej dopłaty, zazwyczaj dokonywanej przez rodzinę praktykanta.

Wreszcie błędem byłoby sądzić, że praktykanci pojawiają się jedynie w bogatych państwach oraz jest nimi młodzież pochodząca z klasy średniej. Oprócz Korei Południowej, praktyki są również szeroko rozpowszechnione w Chinach. Strajk w olbrzymim zakładzie przesyłowym Hondy w Foshan ujawnił, że praktykanci stanowią jedną trzecią wszystkich zatrudnionych, odzwierciedlając powszechne korzystanie w chińskich fabrykach ze studentów i pracowników tymczasowych ((T. Mitchell, Honda Presses Staff not to Strike, “Financial Times”, 31 maja 2010, s. 1.)) . Jak wszędzie indziej praktykanci są prekarnym substytutem osób zatrudnionych na stałe.

Napięcie pokoleniowe

Młodzi w uprzemysłowionych państwach wchodzą na rynek pracy, na którym będą musieli wnosić coraz wyższe składki ze swoich niskich płac, aby finansować świadczenia rosnącej liczby emerytów. Dane demograficzne są przygnębiające. W Japonii, gdzie starzenie się społeczeństwa jest najbardziej zaawansowane, liczba pracowników utrzymujących każdego emeryta spadła z dziesięciu w 1950 roku do czterech w 2000 roku i oczekuje się, że do roku 2025 spadnie do dwóch. Nie mniej niż 70% państwowych środków przeznaczonych na opiekę społeczną trafia do osób starszych, a tylko 4% przeznaczane jest na opiekę nad dziećmi ((J. Kingston, Contemporary Japan: History, Politics and Social Change Since the 1980s, Hoboken 2010.)) . Później rozważymy, co przydarza się osobom starszym. W tym miejscu interesuje nas wpływ tej sytuacji na ludzi młodych.

Młody człowiek w dwudziestym pierwszym wieku nie tylko musi nieustannie zdobywać wysokim kosztem coraz więcej kwalifikacji po to, by mieć niewielkie prawdopodobieństwo rozpoczęcia kariery – dla wielu to zwodnicza fatamorgana – ale nawet jeśli mu się to uda, będzie opłacał składki, tak jak dzisiejsi pracownicy opłacają emerytury zatrudnionych w przeszłości. Ponieważ głównie z powodu starzenia się społeczeństwa wzrastają koszty emerytur, państwo podnosi wysokość składek, które obecnie muszą odprowadzać pracujący, a także podnosi im wiek emerytalny. Aby cały interes jeszcze mniej opłacał się pracującym, państwo tnie realną wartość przyszłych państwowych emerytur. Pracownikom mówi się, że muszą ponosić więcej ryzyka i większą część zgromadzonych składek trzymać w systemie zdefiniowanej składki (np. zamiast otrzymać gwarantowany poziom emerytury, składki przekazuje się funduszom inwestycyjnym, które mogą zyskać lub stracić na wartości). Często od pracowników wymaga się, by uiszczali składki na fundusze emerytalne, które inwestują w ich imieniu, niezależnie od tego, czy posiadają do tego kompetencje.

Brak głosu i recesja po roku 2008

Młodzież wchodzi na rynek pracy w pewnym zamieszaniu, wielu doświadcza frustracji ze względu na obniżony status, czuje ekonomiczną niepewność i nie potrafi pojąć, jak pokierować swoją karierę. W wielu państwach bezrobocie potęguje ich trudne położenie. Krach finansowy silnie uderzył w młodych. Miliony straciły zatrudnienie, kolejne miliony nie mogły wejść na rynek pracy, a ci, którym się udało, odkryli, że mają pensje niższe od swoich poprzedników. W roku 2010 w Hiszpanii stopa bezrobocia wśród młodych (w wieku 16-24 lat) wynosiła ponad 40%, w Irlandii 28%, we Włoszech 27%, w Grecji 25%. Stopa bezrobocia wśród amerykańskich nastolatków wynosiła zdumiewające 52%. Na całym świecie procent młodych, którzy wypadli z rynku pracy, okazał się trzykrotnie wyższy od tego samego wskaźnika dla osób dorosłych. Wielu wróciło lub próbowało wrócić do wcześniejszej edukacji, nakręcając spiralę „kwalifikacji” podnoszącej wymagania niezbędne do uzyskania pracy.

W Japonii kryzys przyśpieszył przesunięcie młodych w prekariat, ponieważ przedsiębiorstwa zablokowały możliwość wejścia na realną drogę prowadzącą ku pozycjom w salariacie. Tradycyjnie w marcu każdego roku pojawiali się absolwenci uniwersytetów, którzy rozpoczynali pracę w salariacie, mogącą zostać pracą na całe życie. Częściowe ograniczenie takiego scenariusza nastąpiło już podczas słabej koniunktury we wczesnych latach dziewięćdziesiątych, ale po roku 2008 rozprzestrzeniło się jeszcze bardziej. W roku 2010 ponad jeden na pięciu absolwentów nie otrzymał żadnej oferty pracy. Model salarymana rozpadł się. Prawie połowa wszystkich dużych lub średnich firm w ogóle nie zamierza zatrudnić żadnych stałych pracowników. Absolwenci muszą przystosować się do nowych perspektyw na życie, kiedy pracodawcy z większym komfortem coraz wyraźniej porzucają normy salariatu.

Dezorientacja młodych na rynku pracy jest pogłębiana przez pozbawienie ich głównych mechanizmów rozładowywania frustracji oraz brak słyszalnego głosu w pertraktacjach o mniej prekarną przyszłość. Wzmacnianie uprawnień pracowników zatrudnionych na stałe, dwudziestowieczne osiągnięcie związków zawodowych i ruchów socjaldemokratycznych, doprowadziło do wrogości młodych prekariuszy wobec związków zawodowych. Postrzegają je jako broniące przywilejów starszych pracowników, przywilejów, których oni sami nie mogą oczekiwać. W dawnych bastionach ruchów związkowych, takich jak Hiszpania czy Włochy, młodzi z goryczą odrzucają związki zawodowe. Uczciwie rzecz biorąc, związki zawodowe chciały, by świadczenia obowiązywały również pracowników tymczasowych, ale nie mogły tego osiągnąć. Widzą spadające płace i przenoszone gdzie indziej miejsca pracy, które coraz bardziej podważają ich legitymizację – do tego stopnia, że socjaldemokratyczni politycy za wskazane uważają, by się od nich zdystansować. Nawet przywódcy związków zawodowych są w rozterce. Richard Trumka, wybrany na szefa Amerykańskiej Federacji Pracy-Kongresu Organizacji Przemysłowych (AFL-CIO) przyznał, że kiedy młodzi ludzie „patrzą na związki zawodowe, zbyt często tym, co widzą, są pozostałości gospodarki ich rodziców”.

Współcześni młodzi ludzie uważają za trudne uformowanie kolektywnych związków w procesie produkcji, po części dlatego, że sami są częścią elastycznej siły roboczej, ich praca jest tymczasowa, pracują zdalnie itd. Młodzi stanowią większość światowych miejskich nomadów, śpieszących z jednego publicznego miejsca do drugiego, z kafejki internetowej gdziekolwiek indziej, gdzie miejsce pracy jest jednocześnie miejscem rozrywki. Dlatego też Alessandro Delfanti ze Związku San Precario powiedział: „Nasze pokolenie straciło prawo do wykorzystania konfliktu w sferze produkcji” ((A. Johal, Precarious Labour: Interview with San Precario Connection Organizer Alessandro Delfanti, http://rabble.ca/blogs/bloggers/amjohal/2010/09/precarious-labour-interview-san-precario-connection-organizer-alessan (data dostępu: 21 lipca 2012).)) . To prawda, ale młodzi potrzebują jakiegoś rodzaju zbiorowego głosu.

Ponure perspektywy

Przed młodzieżą stoją złożone wyzwania. Wielu wabi pułapka prekarności. Dla wielu spotkanie z ulegającym utowarowieniu systemem edukacji prowadzi do frustracji spowodowanej statusem. Podczas gdy dla jednych krótki okres zabawy w prekariat może być przerywnikiem pomiędzy edukacją a wejściem w skład bogatego salariatu lub nawet elity, dla większości przyszłość zapowiada szereg tymczasowych prac pozbawionych perspektyw rozwoju zawodowego. W wypadku coraz większej liczby osób istotne jest ich wyszkolenie w „zatrudnialności”, tak aby dobrze się prezentowały oraz były elastyczne na wszystkie sposoby – żaden jednak nie odpowiada ich prawdziwym potrzebom.

Dla niektórych to po prostu za dużo. Reakcją na sprzeczność pomiędzy wykształceniem a perspektywą prekarnego zajęcia była całkowita rezygnacja z ubiegania się o pracę. Osoby takie włoscy obserwatorzy nazywali alternativi lub „cognitariat”; wiodą one życie bohemy, a nad bezpieczeństwo przedkładają autonomię i kreatywne życie ((R. Florida, Narodziny klasy kreatywnej, tłum. T. Krzyżanowski, M. Penkala, Warszawa 2010.)) . Stanowi to realną perspektywę dla niewielu i jest swoistym Faustowskim paktem, w którym wolność i radość z życia spłacane są później, poprzez brak emerytury i innych materialnych wygód. Postawa taka wzbudza jednak u wielu więcej osób sentyment.

Warren Buffet stworzył teorię kuli śniegowej: im wcześniej ktoś może określić swoje umiejętności i ambicje, tym dłużej pozwoli im się rozwijać, umożliwiając im nabranie rozmiaru i mocy. Jeśli wartościowe wczesne lata spędza się na sądowaniu prekarnych prac, zdolność do rozwoju zostanie na stałe ograniczona. Właśnie to najbardziej złości młodych. Perspektywa nieustannej niepewności doskwiera razem z uczuciem, że sytuacja jest zaaranżowana i niepotrzebna. Podsumowując, młoda część prekariatu pomstuje na zgaszenie kaganka oświaty oraz na utowarowienie życia, w którym zachodzi sprzeczność pomiędzy komercyjnym wykształceniem a alienującymi zajęciami, okazującymi się poniżej kwalifikacji, które, jak sami sądzą, posiadają młodzi. Podzielają oni wizję życia jako coraz większego dramatu spowodowanej statusem frustracji, odrzucają jednak wiele znaczącą dla pokolenia ich rodziców monotonię socjaldemokracji. Pewne rzeczy należy przemyśleć.

Osoby starsze: narzekający i uśmiechnięci

Świat się „starzeje”: to trzeźwa konstatacja, która weszła do naszego słownika. Można opisać ten sam proces jako „odmłodzenie”, chociaż ludzie żyją dłużej i udział starszych grup wiekowych w całej populacji wzrasta, coraz więcej „staruszków” jest dłużej aktywnych oraz pełnych energii. Powszechnie słyszy się, że dzisiejszy siedemdziesięciolatek jest wczorajszym pięćdziesięciolatkiem. Dla niektórych może to być myślenie życzeniowe, ale generalnie to prawda.

Podczas gdy młodzi mają problemy z rozpoczęciem realnego życia, osoby starsze są zaskoczone, niektóre pozytywnie, inne wręcz przeciwnie. Po dekadach wmawiania im, że nie są potrzebni, a także ułatwiania przejścia na wcześniejszą emeryturę w czasie recesji, teraz każe się im dłużej pracować.

We wczesnych latach osiemdziesiątych podczas pierwszej recesji ery neoliberalnej, rządy bogatych państw przesunęły osoby starsze na gospodarczy margines, ułatwiając im otrzymanie czy to rent inwalidzkich, nawet jeśli wielu z nich było sprawnych, czy też specjalnych zasiłków dla bezrobotnych albo wcześniejszych emerytur. Cel stanowiło zwolnienie miejsc pracy osobom młodym. Jednak pomimo tego, że politykom w tamtych czasach takie rozwiązanie wydawało się rozsądne, polityka ta okazała się kosztowną pomyłką. Główny rezultat stanowił spadek efektywnego wieku emerytalnego poniżej oficjalnego. W 2004 roku w krajach OECD tylko 60% osób w wieku 50-64 lata pracowało, w porównaniu z 76% osób w wieku 24-49 lat.

W międzyczasie w bogatych krajach młode kobiety przestały rodzić dzieci; współczynnik płodności spadł poniżej współczynnika reprodukcji. Nagle rządy przestraszyły się „emerytalnej bomby z opóźnionym zapłonem”, ponieważ liczba osób zbliżających się do wieku emerytalnego przewyższyła liczbę dołączających do zasobów siły roboczej młodych pracowników, którzy mogliby wnosić składki do systemu emerytalnego. Kryzys przybierał na sile.

Powolna śmierć emerytur

Era świadczeń emerytalnych była cudem współczesnego świata, nawet jeśli stanowiła jedynie krótki okres w historii; była częścią złudzenia globalizacji. Przez kilka lat w państwach uprzemysłowionych pozbawione potrąceń z tytułu podatków i składek na ubezpieczenia społeczne, obowiązkowe emerytury stanowiły 70% wartości netto poprzednich dochodów i ponad 80% dla osób mało zarabiających. W Holandii w 2005 roku średnia emerytura netto przekroczyła medianę zarobków, w Hiszpanii wynosiła ponad 80% tejże, we Włoszech, Kanadzie i Francji ponad 60%, w Niemczech i Stanach Zjednoczonych prawie 60%. Spośród krajów OECD jedynie w Wielkiej Brytanii i Japonii pozostała poniżej 50%. Państwowa emerytura w Wielkiej Brytanii spadła do tak niskiego poziomu, że związanie jej z zarobkami zerwane przez rząd Thatcher zostanie przywrócone dopiero od 2012 roku.

Tym, co przeraża polityków i analityków funduszy emerytalnych, jest prosta arytmetyka. W latach 2010-2040 udział w światowej populacji osób powyżej 65 lat podwoi się i wyniesie 14%. W Europie Zachodniej, o ile nie dopuści się napływu emigrantów, udział ten wzrośnie z 18 do 28%. Do 2050 roku jedna piąta spośród 9 miliardów ludzi na świecie będzie miała ponad 60 lat, a w obecnie zamożnych państwach będzie to jedna trzecia. Prawie jedna osoba na dziesięć będzie miała ponad 80 lat. W państwach rozwijających się już teraz żyje 490 milionów osób powyżej sześćdziesiątki, a do roku 2050 liczba ta wzrośnie do półtora miliarda. Organizacja Narodów Zjednoczonych szacuje, że przewidywana długość życia w momencie urodzin wzrośnie na całym świecie z 68 lat w 2010 roku do 76 w 2050, a w bogatych krajach z 77 do 83 lat. Będzie też dużo więcej starszych kobiet, ponieważ średnio żyją one ponad pięć lat dłużej niż mężczyźni.

Niektórzy spoglądają z jeszcze większym optymizmem na oczekiwaną długość życia. Szacują, że tendencja zwyżkowa wynosić będzie około 3 miesiące rocznie, tak, że do roku 2050 oczekiwana długość życia w najbardziej długowiecznych państwach przekroczy 90 lat. Procesowi temu ma towarzyszyć wzrost aktywności ludzi starszych. W porównaniu z poprzednimi pokoleniami osoby powyżej sześćdziesiątego piątego roku życia cierpią na coraz mniej schorzeń, krócej trwają również przewlekłe choroby w ostatnich latach życia. Zwiększy się więc liczba aktywnych osób starszych.

Kłopot w tym, że system emerytalny nie został przewidziany na to, co przynosi dwudziesty pierwszy wiek. Kiedy w 1935 roku Stany Zjednoczone wprowadziły program opieki społecznej (emerytury państwowe), aby uniknąć biedy wśród osób starszych, na emeryturę przechodziło się w wieku 65 lat, a średnia długość życia wynosiła 62 lata. Od tego czasu oczekiwana długość życia wzrosła do 78 lat. W 1983 roku w Stanach Zjednoczonych uchwalono ustawę podnoszącą stopniowo wiek emerytalny do 67 lat w 2027. Oznacza to jednak, że w porównaniu z latami trzydziestymi okres życia na emeryturze nadal pozostaje znacznie dłuższy; chyba że nastąpią kolejne zmiany. A te z pewnością nadejdą. Z podobną sytuacją będziemy mieli do czynienia we wszystkich bogatych państwach.

Podstawą dla naszych analiz jest fakt, że ludzie będą mogli spędzić – przeciętnie – na przysługującej im formalnie emeryturze bardzo długi okres. OECD szacowała w roku 2007, że w jej krajach członkowskich przewidywana długość emerytury dla mężczyzn wynosi od 14 do 24 lat, a dla kobiet od 21 do 28 lat. To o 50% więcej niż w roku 1970, a dane te są jeszcze niedoszacowane, gdyż biorą pod uwagę obecnie przewidywaną długość życia, nie uwzględniając jej przyszłych zmian. Sytuacja fiskalna jest niezrównoważona.

Według MFW, koszty szoku finansowego zostaną przyćmione kosztami „kryzysu starzenia się”. Kalkulacje bazują na obecnej presji funduszy emerytalnych, kontynuacji dotychczasowych wzorów partycypacji siły roboczej i wzrastającym współczynniku „zależności międzypokoleniowej” – stosunku liczby osób w wieku 15-65 lat do tych powyżej 65 roku życia. W Unii Europejskiej współczynnik ten spadnie z czterech do dwóch w 2040 roku; to znaczy: o ile dziś, aby utrzymać jednego emeryta, składki wpłaca czterech pracujących, o tyle w przyszłości ich liczba spadnie do zaledwie dwóch. Wyzwanie jest zresztą jeszcze poważniejsze, ponieważ nie każdy w wieku 15-65 lat wchodzi w skład siły roboczej. Jeśli weźmie się to pod uwagę, współczynnik zależności międzypokoleniowej ulegnie obniżeniu z poniżej trzech do mniej niż półtora. Mniej więcej od każdej trójki pracujących osób będzie się oczekiwać utrzymania dwóch osób powyżej 65 roku życia – zakładając, że wszyscy będą na emeryturze.

Tak się nie stanie. Idea emerytury przeminie, razem ze świadczeniem emerytalnym, które było dostosowane do epoki przemysłowej. Reakcją na kryzys fiskalny jest wycofywanie programów wcześniejszych emerytur i uzależnionych od wieku świadczeń z tytułu niezdolności do pracy, obniżanie emerytur państwowych, a także podnoszenie wieku, w którym ludzie mogą ubiegać się o świadczenie przedemerytalne, oraz wieku uprawniającego do państwowej emerytury. W większym stopniu podniesiono wysokość składek oraz wiek emerytalny kobiet, dążąc do zrównania ich sytuacji z mężczyznami. Wzrosła również liczba lat, przez które należy opłacać składki, aby uzyskać prawo do państwowej emerytury; w przypadku uprawnień do pełnego świadczenia emerytalnego okres ten wydłużył się jeszcze bardziej. W niektórych państwach, a zwłaszcza w Skandynawii, wiek uprawniający do emerytury państwowej został powiązany z oczekiwaną długością życia; znaczy to, że dostęp do emerytury będzie oddalał się wraz ze wzrostem średniej długości życia oraz z każdym przełomowym odkryciem w medycynie.

Oznacza to zerwanie dawnej umowy społecznej. Jednak sprawa pozostaje bardziej złożona: podczas gdy rządy są przekonane, że w kwestii emerytur znajdują się w fiskalnej czarnej dziurze, martwi je jednocześnie wpływ starzenia się na podaż pracy. Jakkolwiek dziwne może się to wydawać w środku recesji, rządzący szukają sposobów na utrzymanie osób starszych na rynku pracy – zamiast wypychać do systemu emerytalnego – gdyż spodziewają się niedoboru pracowników. Co byłoby lepszym sposobem na pokonanie tych trudności, niż ułatwienie osobom starszym wejścia w prekariat?

Od wczesnej emerytury do pracy na emeryturze

W tym miejscu decydenci mają wolną drogę. Ponieważ coraz więcej prac zyskuje prekarny charakter, osoby starsze są w sytuacji sprzyjającej ich podjęciu, a ponieważ osób starszych przybywa, coraz więcej rodzajów pracy staje się prekarnymi. Odwraca to dotychczasowy kierunek przemian.

Dobrym przykładem jest Wielka Brytania. Les Mayhew ((L. Mayhew, Increasing Longevity and the Economic Value of Healthy Ageing and Working Longer, London 2009.)) zauważył, że udział w sile roboczej spada gwałtownie wśród osób powyżej pięćdziesiątki – mniej więcej w momencie, kiedy zaczynają obowiązywać prywatne uprawnienia emerytalne. W wieku 64 lat mniej niż połowa mężczyzn i jedna trzecia kobiet jest aktywna zawodowo. Większość jest zdrowa, a poziom zdrowia osób pomiędzy 50 a 70 rokiem życia nieustannie się podnosi. Im zdrowszy i lepiej wykształcony człowiek, tym większe prawdopodobieństwo, że na starość pozostanie aktywny ekonomicznie. Mayhew ocenia, że średnio rzecz biorąc, ludzie są wystarczająco zdrowi, by kontynuować pracę 11 lat po przekroczeniu 65 roku życia – czyli wieku uprawniającego obecnie do przejścia na emeryturę. Pula zdolnych do pracy wśród osób starszych jest olbrzymia.

Wielu z nich już pracuje, często na czarno. Wielu jest już w prekariacie na dobre. Nie da się ukryć, że osoby starsze stały się siłą napędową jego wzrostu – pozostają źródłem taniej pracy, są słabo opłacane, otrzymują nieliczne świadczenia i można je z łatwością wyrzucić. Pod pewnymi względami odgrywają rolę podobną do migrantów, których sytuację rozważymy później. Różnią się od nich pod jednym względem, mianowicie większość pozytywnie przyjmuje prekarną egzystencję, w dosłownym tych słów znaczeniu. Często są wdzięczni po prostu za to, że są potrzebni. Na olbrzymią skalę pracują już jako wolontariusze. Age Concern, organizacja działająca na rzecz ludzi w podeszłym wieku, ocenia, że w ten sposób wnoszą oni do brytyjskiej gospodarki 30 miliardów funtów rocznie, nie wliczając w to ich pracy jako dziadków (a w coraz większej liczbie przypadków – jako rodziców).

Osoby starsze są skłaniane do pracy w niepełnym wymiarze godzin, pracy tymczasowej czy samozatrudnienia. Sondaże opinii publicznej w Stanach Zjednoczonych i Europie wykazały, że z wyjątkiem Francji i Niemiec, podczas gdy większość z pokolenia powojennego wyżu opowiada się za dłuższą pracą w zamian za wyższą emeryturę, chce jednocześnie pracy na niepełny etat. W roku 2007 ankieta Eurobarometru wykazała, że 61% Amerykanów wolałoby raczej przejść na samozatrudnienie niż pozostawać w stałej pracy. Chociaż Europejczycy poniżej 24 roku życia mieli prawie tyle samo entuzjazmu dla związanej z tym względnej wolności i ryzyka, starsi mieszkańcy Europy byli nieco bardziej skłonni przedkładać wyżej zatrudnienie. Jednakże różnice wynikające z wieku nakładają się na różnice narodowościowe. Około 57% Portugalczyków preferowałoby samozatrudnienie – wśród Belgów jest to 30%.

Coraz większym poparciem cieszą się strategie ułatwiające osobom starszym obecność na rynku pracy po osiągnięciu wieku emerytalnego. Zarówno młodzi, jak i starzy uznają to zjawisko za pozytywne, chociaż podejście różni się w zależności od państwa. Prawie dziewięć na dziesięć osób w Wielkiej Brytanii, Danii, Finlandii i Holandii powiedziało Eurobarometrowi, że ludzie starsi, jeśli tego sobie życzą, powinni otrzymać pomoc w znalezieniu pracy. Natomiast 55% Greków było temu przeciwnych; zarówno w Grecji, jak i Portugalii, Włoszech, na Węgrzech i Cyprze większość była zdania, że osoby starsze zabierałyby pracę młodym.

Podczas recesji po roku 2008, rządy podjęły działania odwrotne to tych z lat osiemdziesiątych, zachęcając osoby starsze do pozostania na rynku pracy przez ograniczanie rent inwalidzkich i utrudnienie przejścia na wcześniejszą emeryturę. Wiele osób starszych odłożyło na później myśli o emeryturze, ponieważ ich oszczędności emerytalne zostały poważnie nadwerężone przez krach finansowy.

Wiele mówi fakt, że poziom zatrudnienia osób starszych nie pogorszył się tak bardzo, jak poziom zatrudnienia osób młodych. W Stanach Zjednoczonych, częściowo ze względu na obniżenie emerytur, wzrosła podaż pracy ludzi starszych. Jedno z badań wykazało, że 44% respondentów mających ponad 50 lat planowało odłożyć emeryturę na później; połowa z nich planowała pozostać w pracy trzy lata dłużej niż pierwotnie oczekiwali. Ponad jedna czwarta amerykańskiej siły roboczej ma ponad 55 lat, co implikuje znaczący wzrost udziału osób starszych wśród wszystkich pracujących. Według corocznych badań Instytutu Badań nad Świadczeniami Pracowniczymi zmiana była dramatyczna. W 2007 roku 17% osób planowało przejść na emeryturę przed skończeniem sześćdziesięciu lat, w 2009 plany takie miało tylko 9%. Spadła również liczba osób mających zamiar przejść na emeryturę pomiędzy 60 a 65 rokiem życia. Z 24 do 35% wzrosła natomiast liczba osób planujących emeryturę po 65 roku życia, a liczba w ogóle nieoczekujących przejścia na emeryturę skoczyła z 11 do 20%. Jaka diametralna zmiana w psychicznym nastawieniu! Nie mamy do czynienia z klasycznym efektem „dodatkowego pracownika” [secondary worker effect], który był normą w wypadku każdej dwudziestowiecznej recesji. To coś nowego.

Starzenie się społeczeństwa stanowi trudne wyzwanie dla relacji międzypokoleniowych. W społeczeństwach przemysłowych młodzi oraz osoby w kwiecie wieku były odpowiedzialne za potrzeby swoich dzieci i nie musiały niepokoić się o rodziców, gdyż ci już nie żyli lub nie oczekiwano, by jeszcze długo zostali na świecie – a jeśli żyli, nie mieli wygórowanych oczekiwań. Obecnie coraz więcej młodych, stając w obliczu prekarności, nie może nawet rozważać wspierania rodziców, szczególnie jeśli miałoby to trwać przez wiele lat. Z powodu późnego macierzyństwa perspektywa jest jeszcze bardziej zniechęcająca, gdyż zakłada, że w tym samym czasie będzie się utrzymywać swoje dzieci oraz rodziców.

Osoby starsze tracą więc perspektywę wsparcia ze strony dzieci. To jeszcze bardziej skłania ich do pracy, do dobrowolnego wejścia w prekariat. Jednak państwo nie pozostaje neutralne, gdyż starsze pokolenie odcięte od wsparcia rodziny może stać się dla niego fiskalnym obciążeniem. Niektóre rządy nie godzą się na taką perspektywę, a na prowadzenie wychodzą Chindie. W Chinach, tak samo jak w Indiach, przyjęte w 1996 roku prawo zobowiązuje dorosłych do opieki nad swoimi rodzicami. Formalizując konfucjańską tradycję, państwo ujawniło jej słabość. Pojawia się niepokój, że rozprzestrzeni się zasada „4-2-1”, z jednym potomkiem ponoszącym odpowiedzialność za utrzymanie dwojga rodziców i czwórki dziadków. Z powodu mobilności geograficznej coraz trudniej też przychodzi ludziom żyć w trójpokoleniowych rodzinach.

W innych krajach państwo pokłada więcej nadziei w tym, że „zdolni do pracy” starsi będą opiekować się słabymi, w większej liczbie kobiet godzących się na potrójny trud opieki nad dzieckiem, opieki nad osobami starszymi i pracy zawodowej, oraz w biorących się do roboty pracownikach społecznych i domach opieki społecznej.

Dotowane pokolenie

Prekariat zwiększył się za sprawą osób starszych niezainteresowanych budowaniem kariery czy długoterminowymi gwarancjami zatrudnienia. Sprawia to, że stają się zagrożeniem dla młodych oraz pozostałych członków prekariatu, ponieważ łatwo mogą podjąć niskopłatną pracę bez perspektyw. Brak szans na karierę nie frustruje ich tak, jak frustrowałby młodych. Jednak osoby starsze również mogą być uśmiechnięte albo narzekające.

Uśmiechnięci chcą tylko wykonywać jakieś zajęcie. Mają emeryturę, która stanowi ich zabezpieczenie, ich kredyty hipoteczne są spłacone, ich ubezpieczenie zdrowotne jest pokryte, a ich dzieci są już poza domem, może nawet zdolne podać im pomocną dłoń, czy wesprzeć finansowo – przynajmniej taką mają nadzieję. Wielu skutecznie poszukuje trudnej do osiągnięcia „równowagi między pracą a życiem”.

Taką równowagę postrzega się najczęściej jako troskę młodych par z dziećmi. Jednak wśród osób starszych duże znaczenie mają inne czynniki. Lucy Kellaway zdziwiła się kiedy 56-letni były dyrektor ds. marketingu powiedział jej, że został listonoszem:

Ale wtedy stwierdził coś, co miało więcej sensu. Nowa praca pozwoliła mu zregenerować umysł. Każdego dnia, kiedy o 13 wraca do domu, ani przez chwilę nie musi myśleć o pracy, aż do 7.30 kolejnego dnia. W starej pracy zmartwienia z biura nieustannie gościły w jego głowie, strzępiąc jego synapsy na tyle, że nie był w stanie odpowiednio skoncentrować się na czymś innym. Wtedy zaczęłam rozumieć, dlaczego tak bardzo kochał swoją pracę. Nie ma to nic wspólnego z tym, jak to w zasadzie miło jest być listonoszem, ale z tym, jakie to miłe w porównaniu z pracą na kierowniczym stanowisku wysokiego szczebla. Lubił taszczyć swoją torbę, ponieważ wiedział, co jest alternatywą. Wiedział, jak żałosne jest spędzenie całego życia zawodowego na próbach nakłonienia ludzi do zrobienia czegoś, czego zrobić nie chcą oraz ponoszenia odpowiedzialności za rzeczy, których nie można zmienić ((L. Kellaway, Why My Friend’s Job Delivers without Paying a Packet, “Financial Times”, 13 lipca 2009, s. 10.)) .

Wiele starszych osób mogłoby się z tym zgodzić, ciesząc się nawet z robienia czegoś pozbawionego perspektyw na karierę. Podejmują tymczasowe prace, w których rozmyślnie nie wykorzystują swoich umiejętności technicznych i doświadczenia. Jako tacy mogą być niespotykanymi konkurentami dla młodszych pracowników, próbujących rozpocząć zawodową karierę.

Tymczasem narzekający nie mają godziwej emerytury – mają za to kredyt hipoteczny, o ile w ogóle posiadają dom. Potrzebują pieniędzy; boją się, że zostaną nędzarzami i wylądują na ulicy. Ich desperacja sprawia, że stają się groźni dla innych prekariuszy, ponieważ podejmą się każdej pracy. Rządy reagując na połączenie kryzysu emerytalnego i przyszłe niedobory siły roboczej, wspierają na rynku pracy osoby starsze – zarówno „uśmiechnięte”, jak i „narzekające” – co faworyzuje je w konkurencji z młodymi prekariuszami.

Po pierwsze, rządy oferują dofinansowania dla prywatnych (i niektórych publicznych) funduszy emerytalnych. Obawiając się rosnących w szybkim tempie kosztów emerytur, wprowadziły ulgi podatkowe dla prywatnych oszczędności emerytalnych. Mają one charakter nieegalitarny, jak większość dotacji. To łapówka dla osób mogących pozwolić sobie na robienie tego, co leży w ich długofalowym interesie. Z punktu widzenia równości formalnej [equity] ciężko je usprawiedliwić. Dotacje umożliwiają osobom starszym bardziej efektywną konkurencję z młodszymi pracownikami. Osoby po pięćdziesiątce i sześćdziesiątce otrzymują emeryturę z dotowanych programów emerytalnych, co umożliwia im podjęcie słabiej opłacanych prac, bez konieczności wnoszenia przez pracodawcę składek emerytalnych. Będą również bardziej skłonni do pracy na czarno.

Po drugie, rządy zachęcają firmy do pozostawienia w pracy osób starszych, a nawet do zatrudniania kolejnych. Również w takich przypadkach oferuje się czasem dofinansowanie. W Japonii normą staje się praca zarobkowa na długo po przekroczeniu wieku emerytalnego. Jednak firmy takie jak Hitachi, dotowane rządowymi subwencjami, zatrudniają ponownie wiele osób po sześćdziesiątce, choć już za niższą stawkę (w przypadku tej firmy 80% standardowej płacy), na niższym stanowisku i bez uwzględnienia stażu pracy.

Po trzecie, osoby starsze stanowią jedną z ostatnich granic dla przepisów ochronnych. Z powodu ukształtowanych w społeczeństwie przemysłowym opinii, dyskryminacja ze względu na wiek jest wciąż powszechna. Decydenci zmagają się z tym problemem. Zaczęło się wraz z zapisem o dyskryminacji ze względu na wiek w amerykańskiej ustawie o zatrudnieniu z 1967 roku, zaprojektowanej w celu zapewnienia równych szans osobom po czterdziestce. Później wprowadzono poprawkę umożliwiającą firmom ustalenie dla większości zawodów obowiązkowego wieku emerytalnego. We Francji rząd nałożył podatek – odszkodowanie Delalande’a, o maksymalnej wysokości równej rocznej płacy – na firmy, które wyrzuciły starszego pracownika. Podatek działał jako środek odstraszający przed zatrudnianiem osób starszych; w 2010 roku starano się już o jego zniesienie. Jednak w wielu krajach, zgodnie z dyrektywą Unii Europejskiej, funkcjonują finansowe obostrzenia mające na celu ograniczenie dyskryminacji ze względu na wiek.

Jeśli zgodzić się z tym, że produktywność spada wraz z wiekiem, prawa antydyskryminacyjne mogą skłaniać pracodawców do zastosowania innej taktyki w celu pozbycia się mniej produktywnych pracowników. Jeśli rządzący przez wprowadzenie dotacji dla osób starszych próbują zrekompensować ich rzekomo obniżoną produktywność, mogą w ten sposób wyrównać szanse. Jednak w sektorze usług różnica produktywności nie musi być duża; strategie stworzone w celu wyrównania szans mogą tym samym wzmocnić przewagę osób starszych. Vegard Skirbekk z Międzynarodowego Instytutu Stosowanych Analiz Systemowych wykazał, że rzeczywiście w wielu zawodach efektywność spada po osiągnięciu wieku średniego. Podczas gdy ubyło prac 3D (dirty – brudne, dangerous – niebezpieczne i demanding – wymagające), coraz więcej zajęć wymaga umiejętności kognitywnych, które spadają wśród pięćdziesięciolatków. „Płynna inteligencja” obniża się, wraz ze zdolnościami numerycznymi i umiejętnością dostosowania się do nowości. Ale – na szczęście dla „skrystalizowanej inteligencji” osób starszych – wiedza ogólna, doświadczenie i zdolności werbalne nie obniżają się aż do późnej starości. Może być również tak, że osoby z doświadczeniem bardziej stabilnego zatrudnienia zyskują zdolności, których nie mają osoby wiodące przez dłuższy czas prekarną egzystencję; daje im to przewagę na wielu stanowiskach w sektorze usług.

Co bardziej istotne, osoby starsze są faworyzowane ze względu na to, że nie potrzebują świadczeń firmowych, których pragną młodsi pracownicy. Nie potrzebują obietnicy urlopu macierzyńskiego, żłobków pracowniczych, ubezpieczenia zdrowotnego, dodatków mieszkaniowych, członkostwa w klubach sportowych itd. W efekcie, ponieważ kosztują mniej, starsi osłabiają pozycję negocjacyjną młodych.

W Stanach Zjednoczonych korporacje wyciągają ręce do będących tuż przed emeryturą przedstawicieli pokolenia powojennego wyżu; oferują im premie, nakłaniające do intensywniejszej pracy lub zachęcają do skorzystania z ulg podatkowych. Na przykład Cisco Systems, twórca sprzętu komunikacyjnego, po to, by pobudzić transfer wiedzy, połączył swoją elegancko nazwaną „sieć liderów dziedzictwa” [legacy leader network] (pracowników przed emeryturą) z „nową siecią zatrudnienia” (eufemizm nierobiący już takiego wrażenia). W efekcie osoby starsze muszą w większym zakresie wytwarzać-dla-pracy [work-for-labour] oraz zwiększyć wkład pracy. Wyszukana nazwa to „mentoring”, niewyszukana to tanie szkolenie.

Ponieważ emeryci stają się coraz liczniejsi, niezadowolenie dzisiejszych pracowników z powodu płacenia wczorajszym będzie rosło; tym bardziej, że nie obiecuje się im podobnego układu. Jednym rezultatem są wielofilarowe systemy emerytalne, z prywatnymi programami oszczędnościowymi stanowiącymi dodatek do kurczących się publicznych emerytur. Rozpoczęto przenoszenie do programów oszczędności na życie, które teoretycznie odpowiadałoby prekariatowi i fachowcom, stanowiąc dodatkowe, dostępne w razie potrzeby, bezpieczne źródło dochodu. W praktyce zmiany mogą pozostawić w niepewności więcej osób niebędących w stanie uiszczać regularnie adekwatnych składek. Ludzie nie są w stanie zebrać wystarczających do pokrycia ryzyka emerytalnego oszczędności, a subsydiowanie krzyżowe jest ograniczone do form znajdujących się w programie ubezpieczenia społecznego.

Ryzyko emerytalne zwiększa się przez możliwość bankructwa funduszy emerytalnych albo poczynienia przez nie złych inwestycji, co miało miejsce po krachu finansowym. Ponoszą je właśnie osoby starsze – to powód, dla którego podczas każdej recesji poszerzają one siłę roboczą, podwyższając bezrobocie i obniżając pensje.

Zachęcanie osób starszych do pracy może przynieść państwu również inne koszty; więcej pracy może oznaczać mniej nieopłacanej pracy wykonywanej dotychczas przez ludzi starszych. Wielu emerytów wykonuje nieodpłatną pracę opiekuńczą, zajmując się wnukami czy jeszcze starszymi i słabszymi rodzicami itd. Wepchnięcie w prekariat będzie kosztowne także dla nich. Jednak największy problem stanowić będzie dotowanie starszych osób kosztem młodszych pracowników oraz to, że ci pierwsi są względnie gotowi zaakceptować swój prekarny status. Aby rozładować napięcia, niezbędne będą dalsze reformy, w rodzaju tych zaproponowanych w rozdziale 7.

Mniejszości etniczne

Nie jest oczywiste, że mniejszości etniczne będą zawsze bardziej podatne na wejście w skład prekariatu. Wspominamy o nich tutaj, ponieważ stają przed poważnymi barierami na rynku pracy. Istnieje jednak dowód, że próbują one przez pokolenia reprodukować swoje zawodowe nisze, czyniąc to często poprzez rodzinne przedsiębiorstwa oraz etniczne sieci kontaktów.

W żadnym wypadku nie jest to jednak reguła dla wszystkich mniejszości. Stąd też recesja po roku 2008 w USA była „mancesją”, a najbardziej dotknięci nią zostali czarni mężczyźni. Pod koniec roku 2009 połowa wszystkich czarnych mężczyzn była bezrobotna. Co więcej, ta zdumiewająca statystyka w szacunkach nie uwzględnia więźniów, podczas gdy za kratkami było prawie pięć razy więcej czarnych niż białych.

Amerykańscy czarni mężczyźni cierpią z powodu okrutnej kombinacji okoliczności – obecność w więziennych kartotekach, koncentracja w regionach o dużym bezrobociu oraz brak kontaktów wśród małych przedsiębiorców, a także wykształcenie poniżej przeciętnego. W 2010 roku jedynie około połowa dorosłych czarnych pozostawała zatrudniona, a wśród młodych czarnych mężczyzn odsetek ten był bliski 40%. Wśród białych dorosłych było to 59%. Czarni bezrobotni pozostawali bez pracy średnio 5 tygodni dłużej niż inni, co pogłębiało w ich wypadku utratę umiejętności, kontaktów, pozytywnego nastawienia itd. Mają oni znikome szanse na zrobienie kariery i uniknięcie życia w prekariacie.

„Niepełnosprawni” - pojęcie w przebudowie?

Określenie „niepełnosprawni” [disabled] jest niefortunne. Wszyscy mamy jakieś niesprawności czy ułomności. Większość z nas kroczy przez życie, podczas gdy mnóstwo osób nie wie i nie troszczy się o nasze ułomności – fizyczne, umysłowe, psychologiczne czy jakiekolwiek inne. Wielu cierpi jednak, ponieważ ich szczególny rodzaj ułomności jest odnotowywany i uwzględniany w sposobie, w jaki są traktowani.

W dzisiejszym, naładowanym elektroniką świecie, pełnym natychmiastowych diagnoz i szybkiej komunikacji, łatwiej jest rozpoznać i skategoryzować jednostkowe ułomności i na zawsze kogoś zaszufladkować. Oznacza to, że o wiele więcej osób poddawanych jest krzywdzącej klasyfikacji i bądź lekceważonych, bądź uznawanych za wymagające leczenia. Pomiędzy nimi wznosi się nadal mur dyskryminacji.

W tym miejscu niepełnosprawni schodzą się z prekariatem. Dla tych, którzy zostali określeni jako „inni”, jest nie tylko bardziej prawdopodobne, że ich życiowe wybory ograniczą się do prekarnych możliwości, ale istnieje też o wiele wyższe prawdopodobieństwo, że zostaną w jego stronę aktywnie popchnięci. Jednym z aspektów starzejącego się społeczeństwa jest wkraczanie w podeszły wiek coraz większej liczby osób dotkniętych niesprawnościami; a ponieważ żyją one dłużej, więcej osób je zauważa.

Odpowiedzią państwa na wzrastające rozpoznanie niepełnosprawności było stworzenie arsenału programów pomocowych. Mówiąc w języku rynku pracy: zinstytucjonalizowano system kwotowy, wyspecjalizowano miejsca pracy, prawo antydyskryminacyjne, zwiększono równość szans w miejscu pracy itd. Coraz usilniej starano się także pozbyć potrzebujących biednych. W latach osiemdziesiątych wiele państw uciekało się do rent dla niepełnosprawnych, opierając je często na słabej podstawie, aby z obszaru bezrobocia przesunąć ludzi w ogóle poza siłę roboczą. Na początku dwudziestego pierwszego wieku rządy sceptycznym, fiskalnym okiem spoglądały na rosnące rachunki za świadczenia i postanowiły je zredukować poprzez weryfikację niepełnosprawności, szukając tym samym sposobu, aby więcej niepełnosprawnych uczynić „zdolnymi do zatrudnienia” i umieścić ich w pracy. Wielu weszło do prekariatu bocznym wejściem.

Rozważmy rzadko poruszany w publicznej debacie aspekt „czasowej niepełnosprawności”. Jest ona przyczyną coraz silniejszej więzi między niepełnosprawnością a prekariatem. Miliony osób cierpi z powodu dręczących je od czasu do czasu dolegliwości, od migren i depresji po cukrzycę i epilepsję. Prawdopodobne jest, że padną ofiarą światowego elastycznego rynku pracy, pełnego pracodawców niechętnych zatrudnianiu, chętnych za to zwalnianiu za „słabe wyniki”. Wielu trafi na prekarne posady i wpadnie w prekarny cykl niedogodności i niepewności. Może to wzmóc ich zdrowotne problemy i spowodować kolejne. Osoby z epizodycznymi niepełnosprawnościami mogą również spotkać się z barierami w systemie opiekuńczym. Mogą usłyszeć, że są zdolne do pracy – bo przecież są – i utracić świadczenia. Możliwe, że większość z nich chciałaby mieć płatne zajęcie, ale kto ich zatrudni, kiedy inni postrzegani są jako bardziej „niezawodni”?

Więźniowie: prekariat zza krat

Prekariat jest zasilany zdumiewająco dużą liczbą osób, w stosunku do których uznano, że w jakiś sposób złamały prawo. Jest ich więcej niż kiedykolwiek. Cechą globalizacji jest wzrost liczby osadzonych w więzieniach. Coraz więcej osób jest aresztowanych, oskarżanych, zamykanych w więzieniach, przez co stają się obywatelami pozbawionymi pełni praw [denizens], czasami podstawowych, ograniczonych w ich wypadku do prekarnej egzystencji. Ma to dużo wspólnego z odrodzeniem utylitaryzmu oraz żarliwym entuzjazmem dla penalizacji wszystkich przekraczających prawo, połączonych z technicznymi możliwościami państwa nadzoru, a także prywatyzacją służb bezpieczeństwa, więzień oraz powiązanych z nimi działań.

Wbrew przewidywaniom Michela Foucaulta, Davida Rothmana i Michaela Ignatieffa z lat siedemdziesiątych, głoszącym, że więzienie nieuchronnie chyli się ku upadkowi, stało się ono rozległą instytucją oraz narzędziem polityki. Od lat siedemdziesiątych liczba więźniów w Belgii, Francji i Wielkiej Brytanii podwoiła się, w Grecji, Holandii i Hiszpanii potroiła, a w Stanach Zjednoczonych zwiększyła pięciokrotnie ((L. Wacquant, Ordering Insecurity: Social Polarization and the Punitive Upsurge, “Radical Philosophy Review” 2008, Vol. 11, No. 1, s. 9-27. Więcej na temat związku między neoliberalizmem a więziennictwem czytelniczka znajdzie w artykule L. Wacquant, Trzy kroki w stronę historycznej antropologii faktycznie istniejącego neoliberalizmu, tłum. A. Kowalczyk, K. Szadkowski, „Praktyka Teoretyczna” 2012, nr 5, http://numery.praktykateoretyczna.pl/PT_nr5_2012_Logika_sensu/12. Wacquant.pdf (data dostępu: 23 lipca 2012) [przyp. tłum.].)) . Każdego dnia 700 osób dołącza do włoskiej populacji więźniów. Więzienie to inkubator prekariatu, laboratorium prekarnego życia.

Stany Zjednoczone, Chiny i Rosja przodują w kryminalizacji, wsadzając do więzień miliony swoich obywateli i wielu obcokrajowców. Ponad jeden na pięćdziesięciu Amerykanów został odnotowany w policyjnych kartotekach, co ogranicza jego prawa w społeczeństwie. W państwach o wzrastającej skali kryminalizacji, takich jak Wielka Brytania i Francja, osoby po odbyciu wyroku są wciąż pozbawione pełni praw obywatelskich. Około 40% wszystkich osadzonych w brytyjskich więzieniach znajdowało się już kiedyś pod skrzydłami „systemu opieki” [care system]. Popełniają kolejne wykroczenia ponieważ nie mają „pracy” – a nie mogą jej dostać, ponieważ byli karani.

Kryminalizacja skazuje ludzi na prekarną egzystencję w niepewności i pracy bez perspektyw, a także obniża zdolność utrzymania w życiu stabilnego kursu. Prawie na każdym kroku skazani są podwójnie narażeni, ponieważ oprócz kary za przestępstwo, które popełnili, odkrywają jej spotęgowanie przez ograniczenie ich normalnego udziału w społeczeństwie.

Prekariat powiększa się także w więziennych murach. W kolejnym rozdziale rozważymy sposób, w jaki Chiny uciekły się do pracy więźniów. Ale tak różne państwa, jak Stany Zjednoczone, Wielka Brytania i Indie zmierzają w podobnym kierunku. Największy, mieszczący się poza Delhi indyjski kompleks więzienny – oczywiście sprywatyzowany – wykorzystuje więźniów do produkcji szerokiej gamy produktów, z których wiele jest sprzedawanych on-line. Więźniowie są tam najtańszą możliwą do znalezienia siłą roboczą, pracując na ośmiogodzinnych zmianach przez sześć dni w tygodniu; ci z dyplomami zarabiają około dolara dziennie, inni trochę mniej. W roku 2010 nowy brytyjski minister sprawiedliwości ogłosił, że wymiar pracy więźniów zostanie rozszerzony, dodając, że osobiście chciałby, żeby pracowali oni 40 godzin tygodniowo. Praca więźniów za marne grosze jest od długiego czasu powszechna w Stanach Zjednoczonych. Prekariat znajdujący się poza murami więzienia z pewnością napotka konkurencję.

Wnioski

Prekariat nie składa się z osób o identycznym życiorysie i nie należą do niego wyłącznie te grupy, na które zwróciliśmy uwagę. Sensownie jest myśleć o różnych typach prekariatu, o różnym stopniu niepewności i różnym podejściu do prekarnej egzystencji.

Wzrost globalnego prekariatu zbiegł się z czterema godnymi odnotowania przesunięciami. Kobiety zaczęły zastępować mężczyzn, do tego stopnia, że mówi się o „mancesji” i feminizacji rynku pracy. Mężczyźni zostali wciągnięci w prekariat, podczas gdy kobiety muszą się zmierzyć z perspektywą potrójnego obciążenia. Co jeszcze bardziej zadziwiające, osoby starsze wróciły na rynek pracy; dotowane w podejmowaniu prekarnych prac, obniżają pensje i szanse młodych. Ci z kolei muszą zmierzyć się z wynikającą z obniżonego statusu frustracją, brakiem perspektyw na karierę oraz dotowaną konkurencją z domu lub z zagranicy. Jeśli czekają na lepsze czasy, podejmują ryzyko, że zostaną zdemonizowani jako lenie, jak zobaczymy dalej. Sytuacja jest patowa.

Co równie godne odnotowania, proporcjonalnie coraz więcej dorosłych wydaje się cierpieć z powodu jakichś społecznie uznanych niesprawności, co podnosi prawdopodobieństwo, że zostaną przeniesieni do nieperspektywicznych prac; możliwe, że dotowanych przez państwo. I w końcu, z różnych powodów, coraz więcej naszych bliźnich jest skazywanych i nie otrzymuje wielkiego wyboru, poza pozostaniem na najniższym szczeblu prekariatu. Do rozważenia pozostaje kwestia osób, chyba najlepiej określanych jako lekkozbrojna piechota całego procesu prekaryzacji – migrantów.

Przełożył Paweł Kaczmarski i Mateusz Karolak

SPIS TREŚCI Wstęp  Rozdział 1. Prekariat  Rozdział 2. Dlaczego prekariat staje się coraz liczniejszy? Rozdział 3. Kto wchodzi w skład prekariatu?  Rozdział 4. Migranci: ofiary, złoczyńcy czy herosi? Rozdział 5. Praca, wytwarzanie i kurczący się czas Rozdział 6. Polityka piekła Rozdział 7. Polityka raju  

Dziękujemy wydawnictwu Bloomsbury Academic za zgodę na tłumaczenie i publikację książki profesora Guya Standinga. Wszystkich chcących wykorzystać publikowane przez nas materiały uprzejmie prosimy o poinformowanie o tym redakcji Praktyki Teoretycznej.

Prekariat: Nowa niebezpieczna klasa by Guy Standing translated by Paweł Kaczmarski and Mateusz Karolak is licensed under a Creative Commons Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne 3.0 Polska License.