Obszary niewiedzy. Lewicowa krytyka literacka

90644502_3123097274388908_5736961952421249024_n.jpg

Kwarantanna w kwarantannie i z dala od kwarantanny. Rousseau, Robinson Crusoe i „ja”

Francuska filozofka Catherine Malabou sięga po wspomnienia Jana Jakuba Rousseau z przymusowej kwarantanny, którą odbył we Włoszech. Jej zdaniem w warunkach skrajnej izolacji, która staje się teraz udziałem milionów ludzi na całym świecie, nie popadamy wcale w indywidualizm, ale poprzez wzięcie w nawias socjalizacji dotykamy czegoś uniwersalnego i dołączamy w ten sposób do osobliwej wspólnoty.

W maju 1743 roku do Mesyny przybył statek z Korfu, w którym znajdowały się ciała członków załogi zmarłych z powodu tajemniczej choroby. Statek i ładunek zostały spalone, jednak wkrótce potem w szpitalu i najbiedniejszych częściach miasta zaobserwowano przypadki nowej dziwnej choroby. A wraz z latem przyszła przerażająca epidemia czarnej śmierci, pozbawiając życia od czterdziestu do pięćdziesięciu tysięcy ludzi, by następnie zniknąć i rozprzestrzenić się w innych częściach Sycylii. Rousseau podróżował z Paryża do Wenecji. Z powodu epidemii został zmuszony do zatrzymania się w Genui. O swojej przymusowej kwarantannie opowiada w "Wyznaniach":

„Był to czas zarazy w Messynie. Flota angielska wylądowała tam i zrewidowała statek, na którym się znajdowałem. To sprowadziło na nas, skorośmy po długiej i uciążliwej przeprawie przybyli do Genui, trzytygodniową kwarantannę. Zostawiono do wyboru podróżnym, czy chcą ją odbyć na statku, czy w lazarecie [dawniej miejsce kwarantanny lub odosobnienia chorych zakaźnie, zwłaszcza dla trędowatych, przyp. tłum.] uprzedzono nas, iż znajdziemy tam tylko cztery gołe ściany, ponieważ nie było jeszcze czasu na umeblowanie. Wszyscy wybrali statek. Nieznośne gorąco, ciasność przestrzeni, brak ruchu, robactwo, wszystko to sprawiło, że na wszelkie ryzyko wybrałem lazaret. Zaprowadzono mnie do wielkiego dwupiętrowego budynku, zupełnie pustego; nie znalazłem tam ani okna, ani stołu, ani łóżka, ani krzesła, ani nawet zydla, aby usiąść, ani wiązki słomy, aby się położyć. Przyniesiono mi płaszcz, worek podróżny, dwie walizki; zamknięto za mną duże drzwi o potężnych zamkach. Zostałem sam, ze swobodą przechadzania się z pokoju do pokoju i z piętra na piętro, wszędzie zastając tę samą samotność i to samo ogołocenie.

Mimo to nie żałowałem, iż wybrałem raczej lazaret niż statek; jak nowy Robinson zacząłem się urządzać na swoje trzy tygodnie niby na całe życie. Najpierw miałem rozrywkę polowania na pchły, których nabawiłem się na statku. Kiedy dzięki gruntownej zmianie bielizny i odzieży zdołałem się wreszcie oczyścić, wziąłem się do meblowania pokoju, który obrałem za kwaterę. Sporządziłem wygodny materac z kubraków i koszul, prześcieradło z kilku serwet, które zeszyłem razem, kołdrę ze szlafroka, poduszkę ze zwiniętego płaszcza. Zrobiłem siedzisko z walizki ułożonej na płask, stół z drugiej, ustawionej na wysokość. Wydobyłem papier, przybory do pisania, ułożyłem w formie biblioteki kilkanaście książek, które miałem ze sobą. Słowem, urządziłem się tak dobrze, że poza brakiem firanek i okien, było mi w tym zupełnie nagim lazarecie niemal tak wygodnie jak w mieszkaniu przy ulicy Verdelet. Posiłek podawano mi z wielkim ceremoniałem; dwóch grenadierów z najeżonymi bagnetami eskortowało go za każdym razem; schody były mą jadalnią, podłoga służyła za stół, stopień poniżej za siedzenie. Kiedy przyniesiono obiad, wzywano mnie dzwonkiem, bym zasiadał do stołu. Między posiłkami, kiedy nie czytałem ani nie pisałem lub też nie pracowałem koło umeblowania, przechadzałem się po cmentarzu protestanckim, który mi służył za dziedziniec, lub też wchodziłem na latarnię wznoszącą się nad portem, skąd mogłem widzieć wpływające i odpływające statki. Przebyłem w ten sposób dwa tygodnie […]”.

Gdy usłyszałam, podobnie jak cała reszta ludzkości, że z powodu pandemii mam „zostać w domu”, z miejsca przypomniał mi się ten fragment "Wyznań". Podczas gdy wszyscy jego towarzysze niedoli postanowili nie opuszczać statku, Rousseau wybrał zamknięcie w lazarecie. Lazaret to szpital dla dotkniętych chorobami zakaźnymi. Na potrzeby kwarantanny można było również wydzielić pokład statku. Podróżującym do Genui zostały przedstawione dwie możliwości. Rousseau doszedł do wniosku, że lepiej opuścić statek i zostać samemu w budynku.

Można odczytywać ten fragment "Wyznań" skupiając się wyłącznie na kwestii wyboru: co jest lepsze na czas obowiązywania ograniczenia przemieszczania się. Przechodzić kwarantannę z innymi, czy też przechodzić ją w odosobnieniu? Przyznaję, że przez jakiś czas zastanawiałam się nad taką alternatywą. Gdybym miała wybór między tymi dwiema opcjami, którą z nich bym wybrała? (Nawiasem mówiąc, piszę te słowa będąc u siebie, schroniona w niemal całkowitej izolacji w Irvine w Kalifornii).

Być może jednak jest jeszcze coś głębszego w tym fragmencie, a mianowicie, że kwarantannę można znieść tylko wtedy, gdy w tej kwarantannie samą siebie obejmujesz kwarantanną, gdy przechodzisz własną kwarantannę w kwarantannie i z dala od niej jednocześnie. Lazaret reprezentuje taką podwojoną kwarantannę, która odpowiada wyrażonej przez Rousseau potrzebie odizolowania się od zbiorowej izolacji i stworzenia wyspy [insula] w izolacji. Być może tak właśnie przedstawia się najtrudniejsze wyzwanie w sytuacji zamknięcia: oczyścić przestrzeń, w której przebywa się samemu, będąc już oddzielonym od wspólnoty. Zamknięcie na statku z garstką innych ludzi oczywiście generuje poczucie wyobcowania. Jednak wyobcowanie nie jest samotnością. A to samotność jest tym, co sprawia, że ograniczenie przemieszczania się staje się znośne. I dotyczy to również sytuacji, w której ktoś już wcześniej był u siebie. Uzmysłowiłam sobie, że poczucie ogromnego niepokoju, w który wprawiła mnie izolacja, wynikało z niezdolności do wycofania się w siebie; z niezdolności do znalezienia tego insularnego punktu, w którym mogła bym być sobą samą, moim ja: my self (zapisaną w dwóch słowach).

Nie mówię tu o autentyczności, lecz zwyczajnie o tej radykalnej nagości duszy, która pozwala zbudować siedlisko w jakimś domu [house], uczynić ten dom możliwym do zamieszkania poprzez ulokowanie przestrzeni psychicznej tam, gdzie można coś zrobić, a co w moim przypadku oznacza miejsce, w którym można pisać. Uzmysłowiłam sobie, że pisanie stało się możliwe dopiero wtedy, gdy weszłam w takie zamknięcie wewnątrz zamknięcia, w miejsce wewnątrz miejsca, do którego nikt nie może wejść, i że jest to jednocześnie warunek podtrzymywania relacji z innymi. Kiedy mogłam już zanurzyć się w pisanie, wówczas, dajmy na to, rozmowy na Skypie stały się czymś innym. Były one dialogami, a nie zawoalowanymi monologami. Pisanie stało się możliwe, gdy samotność zaczęła mnie chronić przed izolacją. Potrzeba pozbyć się wszystkich nakryć, ubrań, zasłon, masek i bezsensownej paplaniny, która wciąż ciągnie się za czyimś byciem, gdy jest ono odcięte od innych. Dystansowanie społeczne nigdy nie będzie miało w sobie na tyle siły, aby obedrzeć kogoś z tego, co w zdystansowaniu pozostaje z uspołecznienia [to strip one from what remains of the social in the distance]. Schronienie-w-miejscu musi być radykalnym doświadczeniem Robinsona Crusoe, doświadczeniem, które pozwala komuś skonstruować własny dom[home] z niczego. Aby zacząć raz jeszcze. Lub aby sobie przypomnieć.

Zastanawiam się, czy to właśnie ta konieczność nie kierowała Foucaultem, gdy pod koniec życia zwrócił się on ku etyce troski siebie, technik siebie i rządzenia sobą. Czy nie była to paląca potrzeba umoszczenia sobie miejsca w społecznej izolacji, która podstępnie mu groziła, gdy zachorował na AIDS. Być może Foucault szukał swojej wyspy, swojej ziemi absolutnej (ab-solutus), na której odnalazłby był odwagę mówienia i pisania nim umrze. Ci, którzy dopatrzyli się w jego ostatnich seminariach nihilistycznego i indywidualistycznego wycofania się z polityki zupełnie nic z nich nie zrozumieli.

Wiemy, że Karola Marksa bawiły osiemnastowieczne robinsonady - takie jak te u Rousseau. Marks stwierdził, że początek tego, co społeczne nie może w żadnym razie być tożsamy ze stanem natury, w którym wcześniej odizolowani od siebie ludzie w końcu spotykają się i tworzą wspólnotę. Samotność nie może być początkiem społeczeństwa.

Być może to prawda. Sądzę jednak, że trzeba wiedzieć, jak znaleźć społeczeństwo w samej sobie, aby zrozumieć, czym jest polityka. Podziwiam tych, którzy potrafią analizować obecny kryzys wywołany przez pandemię Covid-19 w odniesieniu do globalnej polityki, kapitalizmu, stanu wyjątkowego, kryzysu ekologicznego, strategicznych relacji między Chinami, Stanami Zjednoczonymi a Rosją itd. Osobiście na tę chwilę ja sama staram się być „jednostką”. Powtórzę jednak: nie wynika to z żadnego indywidualizmu, lecz, wręcz przeciwnie, z przekonania, że epochè, moment zawieszenia, wzięcia w nawias socjalizowania, bywa czasem jedynym dostępem do odmienności, sposobem na poczucie bycia bliżej wszystkich odizolowanych ludzi na Ziemi. Taki jest właśnie powód, dla którego staram się być równie samotna jak to możliwe w moim osamotnieniu. Taki jest właśnie powód, dla którego wybrałabym lazaret.

Przełożył: Michał Krzykawski

Tekst ukazał się 23 marca na portalu "Critical Inquiry" (critinq.wordpress.com).